2015-11-12
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| XI Międzynarodowy Półmaraton Kościański - relacja (czytano: 1130 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://maltanskibiegacz.blogspot.com/2015/11/ix-miedzynarodowy-pomaraton-koscianski.html
To nie miała być moja pierwsza biegowa wizyta w tym mieście. Na Półmaratonie Kościańskim zameldowałem się bowiem dwa lata temu. Ba, mogę nawet powiedzieć, że mam do niego pewien sentyment. Wszak zawody, na których czele staje co roku Pan Roman Talikadze, były moim pierwszym startem na dystansie 21 km. Sentyment, sentymentem ale w tym roku jechałem na kolejny Międzynarodowy Półmaraton Kościański z cieniem niepewności. Pamiętam bowiem, że za pierwszym razem byłem nieco zawiedziony organizacją tej imprezy. Jak było w tym roku?
Na wypad do Kościana nie przygotowywałem się jakoś szczególnie. Końcówka sezonu nie zachęca do kierowania się jakimś planem treningowym, bowiem jest to raczej czas, w którym biegacze myślą już o roztrenowaniu. Na kolejny półmaraton jechałem więc bez większej motywacji, chęci i bez wielkich założeń. Po zaskakująco udanym starcie w Krakowie dwa tygodnie wcześniej, chciałem po prostu pobiec na samopoczucie i z uśmiechem sfinalizować zdobywanie Korony Półmaratonów Polskich. Myślałem co prawda o tym, że mimo by było, gdybym dobiegł w czasie ok. 1:30, jednak miałem obawy co do trasy i pogody.
8 października stawiliśmy się na dworcu głównym pełną, 3 osobową grupą grubo przed godziną 8 rano. Mieliśmy oczywiście czas na rytualną kawkę w Starbucks’ie oraz na wspominanie naszego ostatniego wypadu na kościańskie bieganie, na które niedługo byśmy… nie dotarli…
Z Poznania ruszyliśmy o 8:57. Pogoda była w sam raz na niedzielny spacer w promieniach jesiennego słońca. Jak na dystans półmaratonu było zbyt ciepło, bowiem temperatura dochodziła do 15 stopni Celsjusza. Od rana również bardzo mocno wiało, co pogarszało moje, i tak już słabe, nastawienie do biegania zawodów w tym dniu. Po prawie godzinnej, sennej podróży znaleźliśmy się na kościańskim dworcu PKP. Spacerkiem udaliśmy się w stronę I Liceum Ogólnokształcącego im. Oskara Kolberga, w którym to ulokowane zostało biuro zawodów. Odbiór pakietów przebiegał dość sprawnie mimo sporego tłoku, jaki panował w holu szkoły. W pakiecie można było znaleźć: koszulkę techniczną, numer startowy, chip, ulotki, batonik, 4move, oraz talon na piwko. Po załatwieniu formalności przyszedł czas na … odliczanie. A było co odliczać, bowiem do startu zostały prawie 2 godziny. Zrobiłem szybki rekonesans, by zlokalizować szatnię oraz depozyt i wróciłem do reszty załogi, by wyczekiwać godziny 11. 60 minut do startu w zupełności wystarczy, by się przebrać i rozgrzać. O 11:30 zmusiłem się, by ruszyć się na szkolne boisko. Czułem się jakbym miał przebiec te 21 kilometrów za karę. Sięgam pamięcią wstecz i nie mogę przypomnieć sobie zawodów, podczas których miałbym równie wielkiego lenia. Swoją postawą byłem bardzo zdziwiony. Zebrałem w sobie resztki motywacji i ruszyłem nieco się rozbiegać. Po pięciu minutach zacząłem czuć, że wraca mi chęć do życia. Najwyraźniej tego byłoby trzeba. Po skończeniu rozgrzewki wszystko było już na swoim miejscu. Mięśnie były przygotowane do wysiłku, wróciła motywacja i mogłem w pełni skupić się na zadaniu, które miałem do wykonania.
Trochę czasu potrzebowałem na to, by dopchać się na linię startu. Takiego tłoku na linii startu dawno nie widziałem. Planowałem ustawić się za zającem na 1:30 w nadziei, że może do 15 kilometra będę za nim biegł. Jednak gdy zobaczyłem, że stoi on mniej więcej w środku peletonu, postanowiłem pchać się dalej do przodu. Ostatecznie ustawiłem się w 7, 8 rzędzie. Chciałem uniknąć staranowania przez innych biegaczy. Z drugiej strony doświadczenie podpowiadało mi, że nawet tak blisko ustawili się zawodnicy, którzy nie są w stanie pobiec poniżej 1:30. Liczyłem na fart.
O 12:00 wystartowaliśmy. Przez pierwsze 300 metrów uważałem na to, co się dzieje zarówno przede mną, jak i za mną. Gdy oswobodziłem się z tego ścisku, mogłem wyrównać tempo i zająć się walką z trasą i wiatrem. Na początku do pokonania mieliśmy pętlę, która wynosiła 1,8 km. Dopiero po pokonaniu tego dystansu wybiegliśmy na właściwą trasę. Przypomniałem sobie, że wcale nie jest ona łatwa. Obfituje w wiele zakrętów, na których zawodnicy wytracają prędkość. W połączeniu z silnym wiatrem, który bezlitośnie gnębił nas tego dnia, była to mieszanka wybuchowa. Nie biegło mi się wcale dobrze. W porównaniu do ostatniego półmaratonu w Krakowie, tutaj nic nie pchało mnie do przodu. Wręcz przeciwnie, czułem jakby ktoś ciągnął mnie z tyłu za koszulkę. Mimo to byłem zmotywowany, by powalczyć o jak najlepszy czas. Pierwotnie marzyło mi się ponownie złamać 1:30. Mijały kolejne kilometry, które pokonywałem w czasie poniżej 4:00/km.. Przyznam, że wystraszyłem się tym faktem. Obawiałem się mocno o to, czy mój organizm wytrzyma takie tempo, dlatego też na 5 kilometrze postanowiłem zwolnić i wrócić do tempa powyżej 4:00/km. Tak było bezpieczniej. Wszak nie leciałem na życiówkę… Kilometry mijały a ja nie czułem większego zmęczenia. Po 8000 metrów wciągnąłem żelik i popiłem go odrobiną wody. W tym roku ilość płynu w kubeczkach była w sam raz a i wolontariusze spisywali się całkiem nieźle podczas ich podawania. Delikatny kryzys dopadł mnie na 13 kilometrze. Mniej więcej na tym odcinku dostałem silny podmuch prosto w twarz, który skutecznie mnie wyhamował. Zebrałem w sobie resztki motywacji i zwiększyłem kadencję, co wydatnie pomogło mi uporać się z tymi podmuchami. Na szczęście ok. 14 kilometra był zakręt. Zmiana kierunku biegu była wielką ulgą. Od 15 kilometra było już jakoś „z górki”. Tempo utrzymywało się w granicach 4:07-09/km. Wiedziałem już, że tylko meteor może przeszkodzić mi w uzyskaniu czasu poniżej 1:30. Co więcej, zaczęło do mnie docierać, że istnieje realna szansa na rekord życiowy. Ostatnie 4 kilometry walczyłem znów z wiatrem i coraz cięższymi nogami. Co kilkanaście sekund sprawdzałem pulsometr. Tempo było idealne. Jeszcze 3 kilometry, 2, 1… ostatni zakręt, rzut oka na zegar, umieszczony na linii mety i ostanie kilkadziesiąt metrów. Wpadam na metę z czasem 1:25:57 i łapię się za głowę. Już drugi raz w przeciągu dwóch tygodni! Na koniec sezonu nowa życiówka! Piękne zwieńczenie Korony Półmaratonów Polskich.
Czułem ogromne zmęczenie. Nawet nie pamiętam kto wręczał mi pamiątkowy medal. Marzyłem tylko o tym, by wypić coś ciepłego i przegryźć cokolwiek. Tak się złożyło, że organizator przygotował pyszne ciasto drożdżowe, któremu nie mogłem się oprzeć. Po zjedzeniu, wróciłem do biura zawodów, ogarnąłem się i powoli żegnaliśmy Kościan, udając się na dworzec PKP, by oczekiwać na powrotny pociąg do Poznania.
Zawsze mam problem z oceną zawodów, na których osiągnąłem dobry czas, bądź tym bardziej poprawiłem rekord życiowy. Tak to już jest, że czuje się jakiś sentyment do takiej imprezy. Spróbuję jednak w miarę obiektywnie napisać, co sądzę o organizacji i przebiegu Półmaratonu Kościańskiego. Organizacyjnie nie wypada on źle. Biuro zawodów działało sprawnie, pakiety były całkiem okazałe. Organizator zapewnił szatnie, przebieralnie oraz posiłek po zakończeniu biegu. Również medal w końcu wygląda porządnie. Na pewno nie będę go musiał chować za innymi trofeami. Duży minut należy się za to organizatorowi za przygotowanie strefy startu. Ścisk jaki panował był, delikatnie mówiąc, mało bezpieczny. Nie zauważyłem żadnych stref czasowych, za to kibice stali sobie w najlepsze po tej stronie startu, gdzie zawodnicy, nie oddzieleni od nich kompletnie niczym. Ten element musi zostać poprawiony, ponieważ biegniemy przede wszystkim dla przyjemności. Bezpieczeństwo powinno być najważniejsze. Można również pomyśleć nad zmodyfikowaniem trasy. Może jedna pętla?
Chcąc, nie chcąc, będę miło wspominał wypad do Kościana. Bieg, mimo wysokiej temperatury i wiatru, mogę uznać za przeprowadzony przeze mnie wzorowo. Nie szarżowałem przed siebie na złamanie karku, co zaowocowało dobrym rezultatem. W przyszłym roku pewnie do Kościana nie wrócę, ale kto wie, może za dwa lata znów przemierzę kościańskie uliczki pełne dopingujących kibiców?
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2015-11-13,09:06): coś pięknego :) Wynik powalający!!! Super! Bardzo, bardzo gratuluję :) Ja 16 min za Tobą :), ale jeszcze będę walczył :) DzikMaltański (2015-11-17,20:36): A dziękuję, dziękuję. Wynik przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Walcz, walcz! ja jeszcze we wrześniu w Gnieźnie miałem 1:36. Jakoś udało mi się powrócić do formy. Teraz robię sobie posezonowe roztrenowanie. Bardziej, żeby głowa odpoczęła niż nogi. Przyda się:) Pozdrawiam :)
|