2015-10-27
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Frankfurt (czytano: 1520 razy)
W piątek zajeżdżamy z Robertem na miejsce i od razu odbieramy numery. Jeszcze mało ludzi. Potem spagetti i spać, bo rano Bieg Precla - bez zapisów, opłat, wyników, klasyfikacji, ale z medalami (w kształcie precla), sokiem jabłkowym i preclami na mecie.
Dystans: 5 km, na starcie ze 600 osób. Bardzo wesoło i fajnie. Trasa w centrum, nad rzeką. Robimy foty i śmigamy po 7 minut na kilometr. Po dwóch dniach wolnych od biegania nosi mnie.
Po smacznych preclach do hotelu, drzemka i z powrotem do miasteczka maratońskiego (wszystko odbywa się tu - Expo, Bieg Precla, start i meta maratonu, itp.). Spotkanie z Jackiem, Pasta Party na wielkiej Festhalle, na której w niedzielę będzie finisz. Dobry makaron, choć niezbyt wielka porcja, za to picia w ramach wpisowego sporo. Można posiedzieć przy stołach, popatrzeć na tańce cheerleaderek, posłuchać wywiadów po niemiecku, popatrzeć na innych biegaczy.
Expo potężne, ale słabsze niż w Paryżu czy Berlinie. Szkoda czasu. Tylko stoiska maratonów niezłe. Głównie Europa, ale są też oferty z RPA i Mauritiusu.
Kolejny makaron z trójkę z Robertem i Jackiem w lokalu w pobliżu Expo. Następny - najlepszy - przy hotelu, już tylko z Robertem.
Przypiąć numer i spać.
Ale nie mogę, to będzie mój maraton nr 29, a czuję się, jak przed pierwszą randką. Mam go w głowie: pierwsza dziesiątka spokojnie, a potem... Na 3:4X.
Jogurt naturalny i ciastko zbożowe oraz sezamki, kawa z hotelowego ekspresu - maratońskie śniadanie. Jedziemy metrem na start. Depozyt, toaleta. Dużo ludzi - 11 tysięcy maratończyków plus wiele sztafet.
Kilometr rozgrzewkowego truchtu. 16 stopni. Ruszamy przy muzyce i wrzaskach wodzireja.
Jestem za grupą na 3:59. Komfortowe tempo. Pierwsza dycha w tłumie, po centrum, sporo zakrętów. Nie ma się co pchać i trwonić siły na męczące szarże.
Po dysze wyprzedzam balony na 3:59. Trzeba wziąć się do roboty. Przyspieszam: 5:30, 5:20, dwudziesty pierwszy nawet 5:08...
Lecę na około 3:48. Jest nieźle. Szybka trasa, parę łatwych podbiegów, poza tym płasko i w dół. Głównie właśnie płasko, szeroko, równo. Nic, tylko gnać!
Mnóstwo kibiców i grup muzycznych. Donośny doping. Punkty z piciem długie, ale jednostronne. Bez info wcześniej, po której stronie. To jedyna niedoróbka organizacyjna.
Po 35 km słabnę. Spadam na 5:50. Niestety, nie połamię 3:50. Cholera. Po 40 km zaczyna być naprawdę źle - drepczę powyżej 6:30 na kilometr. Nawet udo się poddaje i przypomina, że coś z nim nie tak.
Meta w hali pełnej muzyki i tańca młodych damulek. Mam dość. Wyjechałem się na maksa. Stać mnie było właśnie na tyle: 3:54:11.
Mam przekonanie, że nie popełniłem błędów taktycznych ani dietetycznych, ani żadnych innych związanych z samym startem. Sądziłem, że stać mnie było na 3:4X, ale jednak moje bardzo intensywne życie zawodowe, i nie tylko, w ośmiu tygodniach przed maratonem na tyle zachwiało przygotowaniami i formą, że trochę uciekła.
Z drugiej strony: to najlepszy wynik od dwóch lat.
Za metą dają piwo: ależ smakuje! Potem jeszcze idziemy w miasto... Powrót do domu następnego dnia, więc można zaszaleć. Ale bez przesady. Zmęczenie odbiera ochotę na jakieś większe balety.
Wnioski: przed następnym maratonem (10 kwietnia 2016 w Wiedniu) też będę zapracowany, ale to nic. Muszę się lepiej zorganizować i przygotować.
A Frankfurt polecam. Miasto nie rzuca na kolana, ale maraton najwyższej jakości.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu andbo (2015-10-28,10:20): Gratulacje - wynik zacny! Ale trzeba mieć ambicję.... kokrobite (2015-10-28,10:43): Dziękuję. Plan na 2016: złamać 3:50 :-) aspirka (2015-10-28,11:25): Gratulacje! Jesteś świetnie zorganizowany, umiesz docenić swój wysiłek i widać, że cieszy Cię to na maxa, wzór do naśladowania:-) kokrobite (2015-10-28,12:53): Aspirko, cieszy mnie nieustannie. Kocham maratony i takie wypady :-) Mahor (2015-10-28,17:13): Sobieskiemu się udało.Dlaczego masz być gorszy :-) Truskawa (2015-10-29,14:06): Serio?? Reklamował się maraton z Mauritiusa?? Ten świat rzeczywiście zrobił się maleńki. :) Truskawa (2015-10-29,14:07): A! Chciałabym ten Frankfurt pobiec, choć mój mąż twierdzi, że jak juz ma sie gdzieś tłuc żeby patrzeć jak biegam, to woli na południe. Między innymi dlatego upadł pomysł z Wilnem w którym jestem zakochana. Szkoda, ale w końcu rodzina też musi mieć przyjemność. :) kokrobite (2015-10-29,20:50): Mauritius jest właśnie na południu! :-)
|