2015-09-27
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 42 BMW Berlin Maraton. (czytano: 546 razy)
Październik 2014 -po raz drugi przy zapisach obowiązuje losowanie chętnych zawodników.
W zeszłym roku porażka w tej materii, w tym roku sukces.Wraz z kolegą sparing trenerem :) jesteśmy w gronie szczęśliwców.Tym razem Niemcy przy zapisie
żądają podania numeru karty kredytowej i zaraz po losowaniu ściągają 100 euro wpisowego.
(kasa nie obejmuje koszulki adidasa - dodatkowo 30 euro).
Dużo czasu na przygotowania.
8.09.2015 kolega dostaje na maila kartę startową -ja nie. Czekam cierpliwie ,wciąż brak nawet w spamie .3 dni przed startem postanawiam załatwić wreszcie sprawę i wysyłam 3 maile na różne adresy . W ostatnim informują żeby się nie martwić - wystarczy dokument tożsamości i numer startowy.
W międzyczasie wyrabiamy kartę EKUZ w NFZ -cie( oby się nie przydała).
W sobotę rano wyjazd do Berlin, który osiągamy po nieco ponad 2h.
Zasięgam języka w stacji benzynowej, w sprawie zdobycia plakietki na samochód ,abyśmy mogli wjechać do centrum.O dziwo zrozumiałem co do mnie mówią i odnajdujemy pobliski warsztat samochodowy. 5 euro i mamy stosowny kwit.
Teraz nieczynne lotnisko Tempelhof, na którym zlokalizowane są targi i biuro zawodów.
Kolega wydrukował podwójnie swoją kartę startową abym mógł wejść do środka (Polak potrafi :).
Dajemy się ponieść rzece ludzi ,która wiedzie nas do celu, bo biuro zorganizowane niczym supermarket na samym końcu targów sportowych.Na razie te sprawy nas nie interesują - trzeba zdobyć kwity.
Rzeka zostaje wtłoczona między barierki i meandruje spiralnie przez jakiś czas by dojść w końcu do hali z ok. 30 stanowiskami niczym okienka na poczcie .Tu już idzie szybko ,podchodzimy do stanowiska gdzie najmniej ludzi -sprawnie drukują numer startowy,dają czip i kartę na depozyt.Teraz możemy zająć się oglądaniem najnowszych trendów w sportowym świecie.Prawie wszystko w normalnych cenach, a ludzie z całego świata
tłoczą się, przymierzają i kupują jak gdyby zapomnieli wziąść sprzęt z domu.
My nie mamy zamiaru nic kupować ,szukamy tylko bonusów.
Na stoisku asicsa robią zdjęcia - przebieramy się w ich kurtki sportowe i na panoramie Berlina mamy wydrukowane fotki z numerami startowymi.
Na stoisku Brooksa kręcimy kołem i dostajemy gumę do żucia.Na stoisku maratony ateńskiego dostaję długopis.Na zakończeni jeszcze zdjęcie na ściance naszego maratonu.
Dosyć już mamy tego tłumu i jedziemy do hotelu.W połowie drogi część ulic pozamykana.
Krążymy po ulicach odbijając się na barierkach.W końcu sprawa się wyjaśnia ulicą biegną mali zawodnicy w mini maratonie(tak podają w radiu).Trzeba wykazać zrozumienie, w końcu my będziemy jutro sprawcami zamknięcia ulic na długi czas.Postanawiamy chwilę poczekać -powinno się to szybko skończyć.Po chwili podchodzi do nas młody wolontariusz i informuje nas ,że ulica będzie jeszcze zamknięta przez trzy godziny ,bo dzisiaj startują jeszcze rolkarze w maratonie.Pokazuje nam mapę trasy wyścigu, porównujemy ją z naszą mapą i pokazuje nam jak bezkolizyjnie dojechać do naszego hoteli w okolicy wieży telewizyjnej.Bez przeszkód docieramy na miejsce.W hotelu na każdym kroku potykamy się o maratończyków - wszyscy na targach zostali zaopatrzeni w branzoletki jutrzejszej imprezy.
Wrzucamy bagaże do pokoju i idziemy obejrzeć okolicę startu,aby znaleść miejsce dla samochodu jutro rano.
Ja robię za przewodnika ,bo spędziłem tutaj tydzień 2 lata temu poznając na pieszo ( i biegając również) zakamarki miasta.
Znajdujemy dobre miejsce w okolicy placu poczdamskiego, rzut kamieniem od startu i mety.
Szybki powrót, w hotelu ogarniamy numery startowe, mocujemy czipy do butów i zmęczeni natychmiast zasypiamy (w każdym razie ja).
Budzimy się przed szóstą, bo zależy nam na naszym miejscu parkingowym( w niedzielę darmówka) ,przed zamknięciem ulic.
W samochodzie jemy śniadanie.
Pogoda ( nieodzowny element udanego startu) zgodnie z zapowiedziami dobra.
Rano jest zimno, ale już wychodzi słońce i ma być ok. 10- 15 st. Co sprawdzi się w trakcie biegu- warunki prawie idealne.
Na razie ciepło ubrani podążamy do depozytów w miasteczku biegowym na trawniku przed Reichstagiem.
Tu dopada nas dziewczyna z aparatem i pozujemy do zdjęć (po imprezie będzie można kupić je w internecie).
Podziwiamy tutejszą organizację – depozyty to klatki pod namiotami,każda dla 300 zawodników (łatwo policzyć,że musi ich być ok. 104 ,bo biegnie ok. 40 000 biegaczy) obsługiwana przez 2 wolontariuszy,jest kłopot z ich znalezieniem bo są porozrzucane po całym placu,ale bez kolejki zdajemy i potem odbieramy nasze rzeczy.
Kolejki są za to jak zwykle do TOI TOI.Panowie jak zwykle radzą sobie lepiej podlewając wszystkie drzewa i krzaczki w okolicy.
Krótka rozgrzewka i znowu rzeka ludzi prowadzi nas do miejsca startu.Musimuy się rozdzielić bo ja jestem w strefie E ,a Zbychu omyłkowo podał czas swoich marzeń i jest w strefie C.
Jestem na miejscu 20 minut przed startem, na razie jest luźno ale z czasem robi się coraz ciaśniej.Ustawiam się taktycznie po prawej stronie ulicy ,bo trasa biegu wiedzie prawie cały czas w prawą stronę.
Stoję przez chwilę samotnie ,ale po chwili słyszę polską mowę i dołączam do rodaków.
Dołącza do nas również berliński Polak startujący tu 3 raz i opowiada o biegu.Muszę jednak wyjść za potrzebą,skaczę przez barierkę i jak inni siusiam przez płot odgradzający ulicę od parku.
Przed samym startem przede mną pojawia się nieoczekiwanie dawno niewidziany kolega z Poznania.
Omawiamy taktykę biegu.Moja życiówka to debiutanckie 3:25:53.Potem były 2 nieudane starty z powodów zdrowotnych,również w Poznaniu,a teraz zamierzam zrobić 3:15.
Mam w ręku zafoliowaną rozpiskę z czasami co 5km,muszę utrzymać tempo 4:37.Wszyscy pozbywają się worków i starej odzieży ,którą mieli na sobie,rzucając na chodnik a czasem w innych biegaczy.
Strzał ,start ,a my mimo,że ruszamy w 1 fali przez moment stoimy w miejscu .Potem niczym lokomotywa Brzechwy z marszu powoli przechodzimy w trucht,by osiągając linię startu przejść w bieg.
Na początku slalom między zawodnikami,aby zdobyć trochę miejsca i biec swoim tempem.
Po 2 km jest już nieźle, ale wbiegamy w węższą ulicę i znowu jest problem – miejscami biegnę po chodniku.Tak jest do 6-7 km. ,potem już jest lużniej i biegnie się swobodnie,ale cały czas w tłumie.
Na trasie nieprzebrane rzesze drących się kibiców(podobnież ok. miliona),zespoły muzyczne,orkiestry,bębniarze, widziałem również kibiców z polskimi flagami.
Na każdym punkcie poję się i wcinam banany – nie mam ochoty na żadną ścianę.
Na 22 km dochodzi mnie mój kolega z Poznania,chwilę biegniemy razem, trochę rozmawiamy, potem on ucieka mi, po 4 km wyprzedzam go i gubię.Dobiegł na metę 1 min. po mnie ,a jest szybszy i chciał zrobić 3:10,ale maraton jest nieobliczalny i rządzi się swoimi prawami.
Do 25 km biegnę zgodnie z założeniami,prawie idealnie z rozpiską.
Na 27 km dają żele,zwykle nie korzystam z nich( problemy jelitowe),ale wcześniej zjadłem oprócz bananów tylko jednego swojego batonika i postanowiłem zaryzykować zwłaszcza,że darmówka.
Wzięło mi się aż 3 –postanawiam wykorzystać wszystkie,zwłaszcza,że po wciągnięciu pierwszego po 2 km. jakby nowe siły wstąpiły we mnie i nawet przyspieszam mijając jak już wcześniej kolejnych zawodników co jeszcze bardzie podbudowuje mnie optymistycznie(na żadnych zawodach dotąd nie udało mi się wyprzedzić tylu rywali). Zdaję sobie sprawę,że trudno będzie utrzymać to tempo przez cały bieg.Na 30 km ok. minuta straty,przyspieszam trochę.Na 32 i 37 km wciągam pozostałe żele i jestem nieco zaskoczony,że idzie mi tak dobrze,mimo narastającego zmęczenia prę w miarę równym tempem do przodu.Od 30 do 38 km ścigam się nieco z młodą kobietą, raz ona jest z przodu raz ja ,ale i ona zostaje w końcu z tyłu.
Na 40 km ok. 2 min. w plecy( biegnę z zegarkiem Maćka ,który nie pokazuje sekund).
Od 41 km rozpoczynam finisz(nie wiem skąd czerpię jeszcze siły).Wreszcie trasa skręca w Unter den Linden i widzę szczęśliwy kwadrygę na Bramie Brandenburskiej.Tu kibice występują w skondensowanej formie, tłocząc się po obu stronach barierek i zagrzewając nas do ostatniego wysiłku.
Wizualizuję sobie,że ten tłum właśnie mnie zagrzewa do walki i jeszcze bardziej przyspieszam nie chcąc im zrobić zawodu.
Za bramą jeszcze jakiś 250 m i mega euforyczny wpadam na metę –czas 3:16:53 – życiówka poprawiona o równe 9 min.Tu czeka już Zbyszek – czas 3:13:01,ale nie do końca jest zadowolony z nowej życiówki ,bo planował poniżej 3:10.
Dalej jakże zasłużony medal, folia,picie(na trasie nie musiałem się nawet polewać, chłodno mi było nawet do półmetka).Zbycha zostawiam w kolejce do masaży,a sam idę po depozyt i po drodze natrafiam na prysznice pod namiotem.Tam już masakryczny tłum facetów w różnych fazach utraty odzieży ,a w namiocie prysznicowym pod każdą strugą wody ok. 5 osób.Póżniej kiedy przyprowadzam tu Zbycha narastający tłum nagich biegaczy wylewa się nawet przed namiot i nie przeszkadzają im nawet przechodzące obok biegaczki.Znaleźliśmy dobre miejsca do odpoczynku na wolnych łóżkach do masaży i tu spożyliśmy suchy prowiant(na ciepłą strawę nie można tu było liczyć) oraz porozmawialiśmy z rodakami o wrażeniach z biegu.
W międzyczasie odbieramy sms-y z Polski z gratulacjami- nasi koledzy widzieli wszystko na bieżąco na livie.
Kolejne fale finiszerów dopływały do miasteczka biegowego robiąc coraz większe zamieszanie,ale park i łąka duże, więc dla każdego znalazła się jego nisza.
Przed godz. 15 postanawiamy wracać do domu – co prawda bieg jeszcze trwa, ale limit czasowy to 6:15,
więc spodziewamy się na ulicy,którą musimy przejść ostatnie niedobitki biegaczy.
Jakież było nasze zdumienie gdy ujrzeliśmy jeszcze całe stada biegaczy w różnym wieku uniemożliwiające nam powrót.Organizatorzy sprytnie przepuszczali biegaczy na przemian 2 pasmami jezdni umożliwiają pieszym przejście ma drugą stronę.Niestety,powtórzyła się historia z poprzedniego dnia z zablokowanymi ulicami,wycofaliśmy się na 38 km biegu i po 15 min kibicowania ostatnim maruderom doczekaliśmy się autokarów zbierających biegaczy,a za moment wolontariusze otworzyli ulicę.
Mega szczęśliwi opuszczaliśmy Berlin dumni z naszych wyników.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu loniuwielki (2015-09-29,11:24): brawo
|