2015-09-24
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Maraton w Moskwie (czytano: 1916 razy)
Jeżeli jesteś uprzedzony do Rosji i Rosjan i żal ci na wizę - nie jedź. Jeśli nie lubisz monumentalizmu, nie trawisz symboli komunizmu a wizerunki Lenina budzą w tobie odrazę - daruj sobie ten wyjazd. Jeżeli lubisz kameralne starówki, ciszę, spokój i senny nastrój miejscowości wypoczynkowych - to nie dla ciebie. Nie umiesz czytać cyrylicy - odradzam.
Jeżeli jednak jesteś otwarty na świat, ludzi, bogactwo kultur, eklektyzm i nie przeraża cię ogrom wielkiego miasta, pełnego symboli nie tak dawno minionej epoki -jedź ! Chcesz usłyszeć perfekcyjnie wykonany "Lot trzmiela" od ulicznego grajka, spróbować kwasu chlebowego z ulicznego straganu, masz dystans do wizerunku Putina na niedźwiedziu,delfinie, na Krymie. Nie boisz się mundurowego, który chce udzielić ci informacji łamaną angielszczyzną albo pani w muzeum pokazującej jak działają dziecięce zabawki. Lubisz dobrze, swojsko zjeść. Może podoba Ci się Pałac Kultury w Warszawie. I ścierpisz nadmiar japońskich turystów.
I nade wszystko, jeżeli lubisz biegać-zwiedzając i zwiedzając-biegać JEDŻ DO MOSKWY na maraton !
Moskwa znalazła się w moim planie podróży maratońskich chwilę po tym jak samolot Aeroflotu oderwał się od płyty lotniska w St.Petersburgu, w lipcu ubiegłego roku. Wylatywałem z ogromnym uczuciem niedosytu tego kraju, ludzi, wszechobecnej życzliwości i ogromu pozytywnych doświadczeń, nie tylko biegowych.
Moskwa, miejsce tak różne od Petersburga, a jednocześnie oryginalne ogromem historycznych doświadczeń intrygowało i zapraszało na wrześniowy maraton. Maraton świetnie zorganizowany, bardzo dobrze zabezpieczony od strony bezpieczeństwa, z posiłkami przed i po biegu, z ładną koszulką techniczną, wielkim medalem, świetnie poprowadzoną, choć trudną, trasą i tysiącami wolontariuszy i moskwian żywiołowo dopingujących na trasie. Startowe najniższe z tych, jakie przyszło mi zapłacić (ok.60 zł).
Ale po kolei.
To prawda, że bardzo wiele zabytków spłonęło, rozpadło się lub po prostu zostało zniszczonych przez system pragnący zaprowadzić nową, lepszą rzeczywistość. To prawda, że większą część tego ogromnego miasta stanowią olbrzymie blokowiska z czasów komunizmu, a znakami rozpoznawczymi dzielnic są straszne wysokościowce, zwane "siostrami Stalina", zaprojektowane przez architekta, który położył swój, wątpliwy, wkład również w krajobraz ścisłego centrum nadwiślańskiej stolicy. Turysta przywykły do subtelności ciasno zabudowanych starówek w różnych częściach Europy może się czuć nieco skonsternowany. I przytłoczony.
Bo Moskwa właśnie taka jest. Monumentalna, mająca ambicję oszołomić ogromem, skalą, rozmachem. Wszystko tutaj musi być największe (łącznie z nowo otwartym meczetem).
Jednak kiedy idziesz, wzdłuż świecących fontann do olbrzymiego pomnika ofiar Wielkiej Wojny Ojczyźnianej wiesz,że masz do czynienia z ogromnym poświęceniem (zbyt dużym w obliczu fatalnych decyzji "wodza naczelnego"), którą poniósł cały naród aby pokonać hitlerowskiego najeźdźcę.
Kiedy spacerujesz wśród pawilonów Wszechrosyjskiego Centrum Wystawowego, wśród olbrzymich znaków sierpa i młota, pomalowanych na złoto kołchoźników i robotnic wiesz, że masz do czynienia z największym krajem świata.
Przechodząc obok rakiety na porażającym swoją długością postumencie przypominasz sobie, że to Rosjanie byli pierwsi w kosmosie.
A kiedy stajesz pod dzierżącymi komunistyczne insygnia "Robotnikiem i kołchoźnicą" ich ogrom przytłacza cię jeszcze bardziej. Rozumiesz czym było i jakie ambicje miało państwo, które wyłoniło się z październikowej rewolucji.
Jest jednak i inna Moskwa. Miasto, które po wielu latach i kilku pokoleniach wyzwala się z tych symboli, sięga głębiej do swojej historii. Nie niszcząc ich jednak . I tutaj jest jej wieloznaczność, wieloznaczność która fascynuje.
Obok tłumnie odwiedzanego (i chronionego) Mauzoleum Lenina stoi jedyny w swoim rodzaju Sobór Wasyla Błogosławionego.Jego różnokolorowe kopuły wciąż są symbolem miasta. Za potężnymi murami Kremla, między czerwonymi gwiazdami obracającymi się na murowanych wieżach tłumy turystów (i Rosjan) odwiedzają błyszczące złotymi kopułami cerkwie, w których pochowani zostali rosyjscy kniaziowie i carowie, na ścianach których oszałamiają ikony autorstwa Rublowa,Teofana Greka i Dionizego. W cieniu nieoświetlonej nocą Łubianki lśni dumnie okolony ulicami wieczornej rozrywki Teatr Balszoj. Mnóstwo zburzonych obiektów jest odbudowanych z (największym, a jakże) Soborem Chrystusa Zbawiciela na czele.
Obok wszechobecnych japońskich, chińskich, tajskich turystów w GUM-ie tłumy Rosjan modlą się w żarliwie w licznych, małych świątyniach Kitaj-Gorodu.
Lecąc do Moskwy miałem obok siebie ortodoksyjnego judaistę, wracając muzułmańskich Turków. Mieszkaliśmy w klubo-hostelu,prowadzonym przez młodzież, z darmowymi napojami ,ciastkami i grami (video i planszówkami). Co wieczór przygrywali na pianinie (czasem także gitarze i perkusji) młodzi bywalcy klubu, a jeden z gości pokazywał nam karciane sztuczki. A wszystko to za 80 zł za dwójkę/noc, pięć minut od Placu Czerwonego.
Wykupując tygodniowy bilet na metro (za 800 RUB) mogliśmy bez przeszkód dojechać do każdego miejsca w tym mieście, bardzo szybko (pociągi co 1 min.) bezpiecznie (bramki "metalowe", prześwietlenia bagaży na każdej stacji) wśród setek tysięcy ludzi, którzy się nie kłócą, ustępują miejsca w pociągu i na każdym kroku służą pomocą (ja nie koloryzuję). Widzieliśmy też bardzo wielu ulicznych i "podziemnych" artystów grających na skrzypkach, wiolonczelach i saksofonach Paganiniego czy Vivaldiego (to już takie budujące nie było
Stołowaliśmy się w miejscowych "sieciówkach", nie serwujących jednak hamburgerów i kebabów (choć takich też było mnóstwo), ale obiady "domowe" z obowiązkowym "borszczem", śledziem "pod szubą", blinami i kaszą gryczaną na czele, popijając miejscowym kwasem i piwem z moskiewskich browarów (to po maratonie). Za 15-20 zł najadaliśmy się w nadmiarze ;-)
Widzieliśmy dzieła największych w historii malarstwa i rzeźby w Galerii Tetriakowskiej i Galerii im. Puszkina. Odwiedziliśmy dom, w którym mieszkał i tworzył Władymir Wysocki.
Odpoczywaliśmy z moskwianami na Worobiowych Wzgórzach podziwiając w dole wijącą się rzekę Moskwę, wśród pamiętających carów budowli w olbrzymim Parku Kołomieńskoje i wśród "tańczący fontann" w odbudowanym zespole pałacowo-parkowym w Carycynie (południowa część miasta).
Wybraliśmy się też do miejsca tworzącego Złoty Pierścień Rosji - Siergiejew Posad, gdzie oddychaliśmy klimatem XV-XVI wiecznych cerkwi i przypominaliśmy sobie bajki z dzieciństwa spędzonego w komunistycznym kraju, odwiedzając muzeum zabawek. W pociągu spotkaliśmy Rosjanina z Kaukazu, z którym porozmawialiśmy o filmach Tarkowskiego i Wajdy, rosyjskiej literaturze i obyczajowości (na ile nasz ograniczony rosyjsko-angielski pozwolił).
A maraton ?
Przypomniał czasy moskiewskich igrzysk z 1980 roku, start i meta zorganizowane były bowiem na Łużnikach. Trasa poprowadzona została przez największe atrakcje współczesnej Moskwy: najpierw, w kierunku nowoczesnej dzielnicy - Moskwa city- z charakterystycznym "skręconym" biurowcem , biegła płasko wzdłuż rzeki Moskwy, w przyjemnej, słonecznej atmosferze. Na początku było przyjemnie, potem jednak coraz wyższa temperatura, niemal brak wiatru i poważne podbiegi spowodowały, że szybko dało mi się we znaki zbyt wysokie tempo jakie sobie narzuciłem na początku dystansu. Z uwagi na wcześniejsze wyniki, w granicach 3:00-3:15 dostałem numer startowy do najszybszej strefy. I tak biegłem, najpierw na 3:00 potem na 3:10 (półmetek 1:34).Niestety nie byłem na takie tempo w ogóle przygotowany. Kiedy trasa zawróciła i z północno-zachodniej części miasta skierowała się do centrum, szeroką obwodnicą Sadowoje do "dyspozycji" biegaczy było często kilkanaście pasów szerokich arterii komunikacyjnych (siedem pasów w jedną stronę w Moskwie to norma), na których ruch uliczny był zupełnie wstrzymany ! Obwodnicą, przez most "Krymski", obok słynnego, morskiego pomnika Piotra I, powiodła biegaczy na Zamoskworieczie, do dzielnicy gdzie zabudowania są niższe a z drugiego brzegu rzeki fantastycznie widać zabudowania Kremla. Następnie przez most w dzielicy Zajałzie (niedaleko teatru na Pietrowce)na drugą stronę rzeki i przy Czystyich Prudach i dookoła Cwietnoj Bulwar do zoo. Często po górę. Tam już siły zabrakło. Została siła woli. Tym bardziej, że od pomnika Puszkina ulica Twerska prowadziła nieco w dół w stronę Placu Menażowego i Kremla. Na Placu Ochotnyi Rad (14 pasów) koło Dumy znów pod górkę i przez środek Kitaj Gorodu do rzeki Moskwa. Ostatnie 8 km wzdłuż rzeki już płasko, koło Kremla na długą prostą (1,5 km) przy Łużnikach. Tylu zachęt w postaci "Dawaj Marek (imię na numerze startowym)", "Mocyyy", "Dawaj Riebiata", poklepywań po plecach, nie zdarzyło mi się jeszcze doświadczyć. Fakt, że to moje ostatnie 8 km bardzo dawno nie trwało tak długo;-( To była walka o przetrwanie, której, miałem takie wrażenie, kibicowało tysiące ludzi. A ja, ze spuszczoną głową przekonywałem się, że niedotrenowanego organizmu nie da się oszukać. Nie da się pobiec pół godziny szybciej niż jest się w stanie w tym momencie. Ale przecież jest meta! Meta szesnastego maratonu, a na mecie Żona i medal i kasza gryczana i Miszka. A po biegu są słynne Sandunowskie Łaźnie z "biczowaniem" gałęziami klonu. Nie do przecenienia !
"Stroili, stroili i koniec nastroili" - jak mówił lata temu w Kiwaczek w kolejnej bajce z dzieciństwa.
W Maratonie Moskiewskim zająłem 921 miejsce (na 4898 osób, które ukończyły) z czasem 3:36:30
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2015-09-25,12:18): dla mnie Moskwa to jak "Baśnie z Krainy Tysiąca Jezior", tajemnicza i nie znana. Niemniej fajnie byłoby tam kiedyś pojechać. Marzy mi się, choć zawsze byłem antykomunistą, by umieć żyć w przyjaźni z Rosjanami. Pięknego przeżycia doświadczyłeś. Gratuluję! Marco7776 (2015-09-25,13:36): Dziękuję Pawle ! Moskwa jest fascynująca, symboli komunistycznych rzeczywiście jest mnóstwo, ale Rosjanie to bardzo przyjaźni ludzie. W końcu jesteśmy Słowianami ;-)
|