2015-09-07
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Czternasty z czterdziestu - Run Forrest, run! (czytano: 767 razy)
Niebo było piękne. Wiem co mówię, bo jako biegacz w stylu Forrest"a Gump"a poznałem tysiące różnych rodzajów niebieskich sklepień i to nad Wyspą Uznam w ostatnią sobotę było genialne. Wszystko co piękne jest też bardzo wymagające... i tak było też tym razem.
XXXVI Maraton Uznamski Świnoujście - Wolgast, 3:35:54
Uznam to miejsce do biegania wyśmienite ze względu na zróżnicowanie terenu - od leśnych duktów po asfaltowe, nieuczeszczane drogi, od parków miejskich po krajobrazowe i narodowe, od plaży (która nigdzie indziej się tak jak ta tutaj do biegania nie nadaje) po górki i pagórki o imponującym, bo nawet szesnastostopniowym nachyleniu. Ot, takie biegowe Eldorado. Jedyne polskie miasto na Uznamie ma swoich synów, którzy w biegowym środowisku sa legendami, inni wyspecjalizowali sie w pokonywaniu i organizacji imprez o bardziej ekstremalnym zacięciu - nie mogę przeboleć fantastycznego Rajdu Orła Bielika. To na wieczorku podsumowującym pierwszy rajd siedziałem przy stoliku z Panem Aleksandrem Dobą, a że miesiąc wcześniej wróciłem z samotnej wyprawy rowerowej na Nordkapp, a Pan Olek znał Skandynawię z kajaka po odbytej rok wsześniej wyprawie z Polic do Narwiku, mieliśmy wspólny temat. Tymczasem...
...zbliżała się dziesiąta trzydzieści, czyli start maratonu. Świnoujście, Promenada - kibiców mniej więcej tylu co biegaczy, może z dwustu, czyli familijnie - bez szaleństwa. Ale za to ja cieszyłem się wsparciem silnej ekipy, bo i Najlepsza-z-Żon i Córełko, i Siostrzyczka z Trzema-Orlimi-Piskletami, a i nawet Tesciowa! Armatni wystrzał nas wystartował i... ruszyliśmy.
Niebo było piękne tego dnia, ale niestety TO piękno nie tkwilo w nieba błękicie. Dominującym kolorem był szary, siny, czarny, granatowy i bury w pięciu odcieniach. Zaraz przed startem zapowiadało się, że się przejaśni, a że nie trafiałem ostatnio ze strojami to... podtrzymałem tradycję i postanowilem pobiec w koszulce na ramiączkach. Przynajmniej nie miałem problemu z chłodzeniem.
Niebo tego dnia było dramatycznie piękne, a na sam koniec się popłakało, że to już, że to meta.
Pierwsze metry maratonu biegły Promenadą. Zapewne zamysłem organizatorów był bieg wśród tłumu dopingujących kibiców, ale pogoda zrobiła swoje i rozwiała towarzystwo. W normalnych okolicznościach palca by się tam nie wcisnęło. Następnie zwrot przez rufę i z pełnego fordewindu przeszliśmy na w-mordę-wind. Ten wiatr z różną intensywnością towarzyszył nam już do końca imprezy, ale siostrzeńcy słusznie przypmnieli mi, że odbyłem obóz treningowy na atlantyckim wybrzeżu Szkocji, więc nie powinienem narzekać.
Krok, dwa kroki i już byłem w Niemczech. Peleton rozciągnał się, biegacze pozajmowali swoje stanowiska na wydreptywanie kolejnych kilometrów, aż do trzydziestego któregoś tam, kiedy to bieg przechodzi w fazę finałową, która stanowi o maratońskim charakterze wyzwania.
Krok, dwa kroki i coraz bardziej zdawałem sobie sprawę z tego, że jestem w Niemczech. Trasa wiodła wzdłuż bałtyckiego wybrzeża wyspy, najpierw przez bulwary małych, turystycznych miejscowości - czystych i schludnych. Niemieckie poczucie estetyki bardzo mi odpowiada, a to co widziałem czasami moje oczekiwania przekraczało. Wierzcie lub nie, ale biegnąc przez pole campingowe, które przez wiele kilometrów ciągnęło się wzdłuż brzegu, nie wyobrażałem sobie wyrzucić butelki i opakowania po żelu na ziemię i skorzystałem z koszy do segregacji odpadów.
Biegłem wraz z Kacprem, biegaczem ze Szczecina, gościem z kategorii M20. Wymieniliśmy się informacjami o planach na ten bieg, a że prognozowane czasy mieliśmy podobne umówiliśmy się, że pobiegniemy razem. Z niepokojem spoglądałem na zegarek, bo biegło mi się zaskakująco lekko - kilometr za kilometrem, punkt odżywczy za punktem. Z każdym metrem rosło też we mnie napięcie, że zaraz kryzys, że przesadzam z entuzjazmem i przysporzę sobie tylko kłopotów. Wyglądało to tak - spojrzenie na zegarek i komentarz do maratońskiego kolegi: "słuchaj, drzemy za szybko, mamy średnie tempo poniżej 4:50, będziemy stękać, zwolnijmy". Kolega odpowiadał: "Masz rację, zwalniamy!" Mijał kolejny kilometr, kolejne spojrzenie na zegarek i moje: "coś nam nie wychodzi, mam średnią 4:46, idziemy za szybko". W odpowiedzi usłyszałem potwierdzenie, a następny kilometr... Jednak mnie paliwko skończyło się około trzydziestego trzeciego kilometra. Kolega skorzystał, że wyprzedzili nas starsi koledzy z Niemiec i podpiął się pod nich, a ja... a ja odniosłem również pewien sukces. Po pierwsze to pierwszy maraton w tym roku poniżej 3:40:00 i trzeci czas spośród dotychczasowych startów, ale przede wszystkim... do tej pory nie przydarzyło mi się, żebym cały, podkreślam cały maraton przebiegł bez jakiegokolwiek zatrzymania i zwolnienia do marszu. Nawet moja życiówka, 3:20:08, była pod koniec przespacerowana (oczywiście tłumaczyłem sobie, że to taka taktyka:-) Na Maratonie Uznamskim nie przeszedłem do marszu ani razu, nie zatrzymałem się na punkcie odżywczym, wszystko wykonywałem w biegu. Najgorszy z kilometrów pokonałem w 5:58... co tu dużo mówić: wszystko przede mną:-)
Po wbiegnięciu przez most zwodzony do Wolgastu przeczłapałem samotnie ostatni kilometr uliczkami miasta i zacząłem ostatni podbieg wiodący na miejski stadion. Padało. Spod drzewa podbiegła do mnie siostra. "Forrest, powiedz po co biegniesz? Czy coś Ci się objawiło? Czy biegniesz, żeby przeciwko czemuś zaprotestować?" - zawołała. "Wyszedłem z domu, bo chciało mi się pobiegać" - odpowiedziałem. Następnie dołączyły do mnie siostrzenica, siostrzeniec i córek. "Run Forrest, run!" - krzyczeli. Zredukowałem bieg i ostatnie metry przebiegłem w maratońskim tempie Szosta (zawsze się dołuję, kiedy sobie uświadamiam, że finiszuję tak, jak on biegnie cały dystans...).
Czternasty z czterdziestu... no cóż, do przodu. Wiele jeszcze przede mną, ale jest i siła i entuzjazm, no i radość z odkrywania tego co wokół i gdzieś głęboko wewnątrz. Maraton Uznamski... czy bym polecił... Klimat podobny był do Podhalańskiego - rodzinnie, koleżeńsko i bez fajerwerków. Niekiedy trudno było wypatrzeć trasę, innym razem kłopotliwe były schody albo wysoki krawężnik. Wszystko to pierdoły. Za rok Świnoujście - Wolgast na mur beton. Żałuję szczerze, że pobiegłem ten maraton dopiero teraz.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |