2015-08-10
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 2 Ceoss Maraton Pustyni Błędowskiej. (czytano: 527 razy)
W piątek kolega w pracy zadał mi pytanie. Czy masz coś sobie do udowodnienia jadąc w taki upał na Cross Maraton Pustyni Błędowskiej …
… Długo nie startowałem w zawodach. Chciałem znowu poczuć smak ekstremy.
Pustynia Błędowska największy w Polsce obszar lotnych piasków leżący na pograniczu Wyżyny Śląskiej i Wyżyny Olkuskiej ciągnący się na obszarze około 33 km 2. Rozciąga się on od Błędowa dzielnicy Dąbrowy Górniczej do gminy Klucze i po wieś Chechło. Przez pustynię z wschodu na zachód przepływa rzeka Biała Przemsza, która przy obecnych upałach wyschła. Długość pustyni wynosi niecałe 10 km, a szerokość prawie 4. Według legendy pustynia miała powstać z rozsypanego przez diabła pisaku, którym chciał on zasypać olkuską kopalnię srebra.
W czasie II wojny światowej pustynia stanowiła poligon niemieckiej Afrika Korps i z tego też ją znałem. Na pustyni Błędowskiej została też zrealizowana ekranizacja powieści Bolesława Prusa Faraon.
Początek tygodnia to fala niespotykanych w całej Polsce upałów, przekraczających sporo ponad 30 C, środek i koniec tygodnia to temperatura przekraczająca 35 C i więcej. Czego się można było spodziewać w niedzielę. Na pewno niczego lepszego. Zapowiadana temperatura to ponad 36 C.
Co mnie skłoniło, aby jechać na ten bieg. Na pewno ciekawość, ciekawość nowego miejsca. Na pewno są biegi w których głównym celem jest wynik. Liczy się po prosty czas. Ale są też biegi takie jak ten, kameralne, gdzie najważniejsza jest przygoda, przygoda sama w sobie. Gdzie startują pasjonaci, ludzie którzy naprawdę kochają bieganie. Ponadto dokonując opłaty kilka miesięcy wcześniej nie sądziłem, że będą w dniu zawodów, aż tak ekstremalne warunki.
W sobotę po południu wyruszyliśmy z kolegą do Olkusza, gdzie mieliśmy nocować przed niedzielnym biegiem. Po drodze zatrzymaliśmy się w miejscowości Klucze, gdzie dotarliśmy na wzgórze Czubatka ( 382 m n.p.m. ), skąd rozciąga się piękna panorama na pustynię Błędowską - naprawdę robi ona wrażenie. Ani przez moment nie sądziłem, że przyjdzie mi to wzgórze zaliczyć i to dwukrotnie w czasie niedzielnego maratonu.
… Oto nadchodzi dzień pełen wrażeń. Tak sobie pomyślałem w niedzielę zaraz jak się nad ranem obudziłem.
Dojazd poranny z Olkusza do Błędowa …
Biuro Zawodów, rejestracja oraz oczekiwanie na start o godzinie 9.00. Biuro usytuowane było na Eurocampingu w Błędowie. Po przyjeździe byłem zaskoczony standardem tego miejsca - oczywiście na plus.
Utrzymanie właściwego poziomu nawodnienia w tak ekstremalnych warunkach nie jest wcale proste. Ale to był mój główny cel nie tylko w trakcie biegu, ale na cały poranek.
Oczekiwanie na start usytuowany na kampingu umilały rozmowy ze znajomymi.
Punktualnie o godzinie 9.00 ruszyła pierwsza grupa biegaczy. Byli to ci, co postanowili zmierzyć się z dystansem maratonu. O 10.00 mieli wystartować półmaratończycy.
Jeśli biegniesz przez piekło nie zatrzymuj się, wtedy przebiegniesz je szybciej. Ale czy w tych ekstremalnych warunkach można było w ten sposób postąpić. Jak ciekawie ten slogan brzmiał z cytowanym wcześniej pisakiem i diabłem.
Zacznij powoli, a potem zwolnij jeszcze trochę. To hasło przyświecało mnie po raz kolejny w zwodach, których uczestniczyłem. Wydawało się, że była to jedyna rada na te warunki.
Zaraz po starcie odskoczyła od nas grupa silniejszych biegaczy. Ja załapałem się do drugiej grupy i widząc, że jest to moje tempo postanowiłem razem z nimi biec. Przez około 6 km biegliśmy po lesie i co prawda droga nie była równa, ale biegło się naprawdę dobrze, chociaż też po piasku. Potem zaczynało się to czego się wszyscy obawialiśmy. Wybiegliśmy na pustynie i co prawda biegło się jej krawędzią, ale warunki były ekstremalne. Sypki piasek momentami ograniczał do minimum bieg. Zapadające się nogi w pisaku nie pozwalały na wybicie, co skutecznie zmniejszało możliwość skutecznego biegania.
Ja z natury swojej biegam w bardzo luźno związanych butach, co powodowało, że po kilkuset metrach miałem już pełne obuwie pisaku. Na początku próbowałem go wysypywałem, ale potem …
Upał jest wrogiem biegacza. A był on coraz większy. Już rano był on trudny do zniesienia. Podczas biegu wytwarza się mnóstwo ciepła, które ciało musi za wszelka cenne odprowadzić, aby uniknąć przegrzania mięsni. W tych warunkach było to ogromne wyzwanie dla organizmu. Tak też było w moim przypadku.
Wiedziałem, że źródłem siły nie jest do końca sprawność fizyczna, siła rodzi się w niezłomności woli. I tego się postanowiłem trzymać, to sobie wmawiałem. Wiedziałem też, że najbardziej pamięta się ten bieg w którym się najwięcej cierpi.
Między 8, a 9 kilometrem zaliczyłem upadek, co spowodowało, że od razu cały byłem oblepiony piachem. Powodowało to pewien dyskomfort. Postanowiłem w końcu oddzielić wszystkie niespokojne przygnębiające myśli i emocje. Odsunąć je na bok, zepchnąć tak, żeby się nad nimi nie rozwodzić. Jednak to mi się nie do końca udawało.
Chwile zapomnienia panowały na punktach żywnościowych. Ja co prawda miałem pas z małymi bidonami, tak na wszelki wypadek, ale też małą butelkę, która napełniałem na punktach. Jednak zbawieniem dla mnie był arbuz. Praktycznie na punktach szczególnie w początkowej fazie nie piłem tylko jadłem arbuza. To mnie stawiało na nogi.
Po ponad 10 kilometrach zaczynał się jak mi się wydawało najgorszy moment biegu. Przecinaliśmy w poprzek pustynię i kierowaliśmy się w kierunku wzgórza Czubatki. Jednak wbrew pozorom tutaj piasek, aż tak strasznie nie dokuczał. Dobiegnięcie do podnóża wzniesienia Czubatki robiło spore wrażenia. Jednak nagrodą za wbiegniecie na szczyt, był kolejny punkt z moimi ulubionymi arbuzami.
Zaraz potem zaczynał się chyba dla wszystkich najbardziej ulubiony 2.5 km zbieg z Czubatki przez zacieniony las. Ale wszystko co miłe szybko się kończy. I znowu droga powrotna po pustyni w stronę Błędowa. Tam mała pętla i drugie okrążenie.
Po 25 - 28 km, gdy oddalałem się od Błędowa biegnąc przez pustynią chyba miałem poważne wątpliwości, czy dobrze zrobiłem, że wybiegłem na drugie okrążenia. Skończyła się euforia, zaczął się gigantyczny upał oraz niesamowita duchota. Euforię od upadku dzieliła cienka granica. Ale wiedziałem, że muszę walczyć. Czy dotrwać tego nie wiedziałem, ale walczyć …
Przez całą trasę największe problemy miałem z nawadnianiem organizmu i piciem. Za dużo pijesz masz problemy w żołądku, za mało zaczyna się odwodnienie. Przy takich warunkach najważniejszym jest uchwycić tę cienką granicę. Ale czy do końca jest to możliwe. Ja szczególnie w drugiej części dystansu miałem nieraz z tym problemy.
Po pokonaniu kilkudziesięciu kilometrów w takich warunkach zacząłem tracić kontrolę nad własnym ciałem. Mechanizmy biologiczne odpowiedzialne za nadzorowanie organizmu i przesyłanie do mózgu ważnych informacji o jego stanie zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Nogi płatały figle. Każdy kolejny krok był bardziej przykry niż poprzedni. W takich chwilach umysł podsuwał mi trudne pytania. Czy ma to sens ? Jak wiele jestem jeszcze w stanie poświęcić ? Jak daleko uda mi się dotrzeć ? Bez wątpienia w całym tym doświadczeniu było coś wyjątkowego, ale tak naprawdę to po wielu kilometrach miałem na to średnią, a potem żadną ochotę.
To był naprawdę bezlitosny wyścig, nawet obłędny. Szczególnie w okolicy 33 km biegnąc ponownie przez pustynię w kierunku Czubatki ( przy gigantycznym upale i duchocie ) doprowadziłem organizm na skraj fizycznej wydolności. Przypominały mi się biegi 24 - godzinne w których startowałem. Czy to się kiedyś skończy, zadawałem sobie pytanie ?
Nie ważny był czas i miejsce jakie chciałem osiągnąć, chciałem osiągnąć tylko metę. Ostatnia świadoma myśl jaka kołatała mi się po głowie, falowała w rytm mentalnych wzlotów i upadków, nadchodzących bez ostrzeżeń to dotrzeć do mety.
Nogi i ciało błagały o odpoczynek. Rzeczywistość szybko zaczęła domagać się swoich praw …
W końcu dotarłem na Czubatkę, tam po raz kolejny arbuz postawił mnie na nogi, przełamałem kryzys. Dowiedziałem się, że biegnę między 10 – 12 miejscem. Jakoś mnie to zmobilizowało. Od razu odżyłem i po około 1 kilometrze minąłem jednego z biegaczy. Potem na pustyni jeszcze jednego. Około 38 km doszedłem jeszcze jednego, na ostatnim punkcie z napojami go zgubiłem, chociaż wydawał się naprawdę mocny.
Nawet najdłuższy bieg ma swój ostatni krok.
Ostatnie metry i wbieg na Kamping w Błędowie. Wreszcie meta …
Byłem wykończony, ale nie załamany, co by nie powiedzieć pokonałem samego siebie. Pokonanie tego maratonu było zapewne nie tylko szkołą przetrwania, ale także nauką życia. Jak się okazało byłem zdolny osiągnąć więcej niż sobie wyobrażałem i sobie założyłem. Utwierdziłem się też w przekonaniu, jak bardzo ważne dla nas jest to co dzieje się w nas samych.
Przed biegiem zakładałem, że jestem w stanie pobiec w granicach 5 godzin. Jednakże nie przypuszczałem, że jest to tak morderczy bieg. A jeszcze w takich warunkach.
Złamałem jednak swoją fundamentalna zasadę, że biegam dla przyjemności. Poszedłem chyba jednak zdecydowanie za daleko …
Uzyskałem czas: 5.53.46
Ukończyłem maraton na: 9 miejscu w open i na 2 w klasyfikacji ponad 50 lat
Bieg ukończyło: 29 biegaczy.
Jednak dla mnie wszyscy oni byli zwycięzcami.
Co do samego biegu, jego organizacji, wolontariuszy to oceniam go w skali od 1 – 5 na 6. Szczególnie w takich warunkach, każdemu życzę wystartować w nim i go ukończyć.
… niektóre historie są zbyt prawdziwe by o nich opowiadać. Może gdybym opisał ją jakiś czas później, była by ona inna …
… czy tak było faktycznie na piaskach błędowskiech nie wiem, ale tak jak mi się wydaje to przeżyłem, tak zapamiętałem, tak opisałem i tak będę wspominał.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora janusz (2015-08-11,09:18): Gratullacje!! Wojtek_Tri (2015-08-21,23:28): Gratulacje! Swoją relacją nakręciłeś mnie - muszę zaliczyć bieg po Pustyni Błędowskiej. Może w przyszłym roku? kryz (2015-08-23,21:25): Cała wyjątkowość tego biegu polega właśnie na tym jak odbywa się w ekstremalnych warunkach ( prawie 40 C )
|