2015-05-01
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| czwarta zapałka (czytano: 599 razy)
czwarta zapałka
Dwa dni temu znowu miałem szczęście. Może powinienem raczej napisać, że zadbałem o to, żeby
mieć szczęście…
Dwa miesiące temu dostałem w ramach programu badań przesiewowych w kierunku nowotworu jelita grubego zaproszenie na badania kolonoskopowe. Domyślałem się, że badanie do sympatycznych nie należy, ale skoro miałem szczęście, to muszę o nie też sam zadbać – pomyślałem. Drugim powodem było to, że mój tata miał takiego guza, było operowany w wieku 80 lat, a potem żył jeszcze 7 lat z dyskomfortem stomii.
Badanie miało się odbyć w bydgoskiej Onkologii. Dwa dni wcześniej głodówka, która sprawiła, że w dwa dni udało mi się to, o co walczyłem już kilka miesięcy – zgubiłem 2 kg. Wchodzę do gabinetu, a tam znajoma twarz. Dr Kula, jeden z bydgoskich biegaczy. Początek badania trochę bolesny, ale potem już tylko spokojne obserwowanie na monitorze własnego wnętrza. Może niezbyt atrakcyjnego, ale jednak. Bardzo to było ciekawe :) No i rozmowa z doktorem. A o czym mogli rozmawiać dwaj biegacze? Wiadomo.
Nagle stop! Jest polip! Nie jest to twór groźny dla zdrowia i życia, ale potrafi się przekształcić w groźnego, zabójczego guza. Kilka wprawnych ruchów doktora i polip usunięty całkowicie bezboleśnie. Jeszcze tylko kilka słów o najbliższych planach biegowych i koniec badania.
Piszę o tych badaniach, żeby zachęcić tych, którzy jak ja dostaną zaproszenie na nie, żeby nie rezygnowali z niego. Jak powiedział mi doktor – na 150 badanych osób jedna ma guza nowotworowego, 4 osoby polipy. Jak mówi ks. Jan Kaczkowski, chory na raka – nie myślmy o sobie, że jesteśmy zdrowi, myślmy, że jesteśmy niedokładnie zdiagnozowani.
To było w środę. Środę, która była przedostatnim dniem na sporządzanie zeznań podatkowych. Okres intensywnej i męczącej dla mnie pracy. Męczącej z powodu opieszałości niektórych klientów, ale też wizyt w mojej Kancelarii obcych osób, którym przypomniało się, że 30 kwietnia tuż, tuż.
Podbudowany faktem, że badania na których byłem miały sens, oraz faktem, że piątek będzie już dniem, w którym mój telefon zamilknie, wybrałem się do Chełmży na półmaraton.
1 maja biegów jest dużo. Mój wybór padł na Chełmżę, bo jeszcze nigdy tam nie biegłem. Poza tym lubię półmaratony. Na tym dystansie potrzebne są i nogi i głowa.
Chełmżę znałem z dzieciństwa. Czasem jechałem tam na zakupy z mamą. Obowiązkowym elementem każdej wizyty w Chełmży była wystawa małego zakładu zegarmistrzowskiego. W jego oknie wisiał zegar, który nie miał typowego wahadła. W jego miejscu była figurka górala na huśtawce, na której ten góral huśtał się, ale góra-dół.
Na bieg wyruszyłem ok. 8:30. Jest początek wiosny. Coraz bardziej lubię wiosny. Cóż, mam coraz więcej lat i świadomość, że dane mi jest zobaczyć kolejny swego rodzaj cud życia. A przecież nie musiało tak być. Dzisiaj dzień wolny od pracy, więc na trasie niewiele samochodów. Jest czas na spokojna jazdę, obserwowanie okolic i słuchanie muzyki. Piękne chwile.
W Chełmży spotykam kilku znajomych. Jest Filip, który pobiegł ultramaraton w górach. Są Maria i Wasyl. I jest Piotr. Pyta mnie na jaki czas biegnę. Chciałbym pobiec poniżej 1:50, ale 1:52 też do przyjęcia. „No to biegniemy razem”. No to biegniemy.
Ruszamy ze startu prawie jak elita. Biegaczy jest chyba około 130, więc czas brutto będzie prawie równy czasowi netto. Brak maty na starcie jest tu zrozumiały. Ruszamy z Piotrem trochę zbyt mocnym tempem. Zwalniamy, ale i tak pierwszy kilometr pobiegliśmy w 5:19. Jest zimno. Nauczony doświadczeniem z Cracovii, założyłem jedną warstwę cieplejszą, a druga to koszulka bez rękawków. Wieje trochę wiatr, ale warunki do biegania dobre. Główna stawka biegaczy trochę nam ucieka. Nie szkodzi. To jest półmaraton.
Na 7 km woda. Piotr, tak jak mnie uprzedził, staje, żeby się napić. Ja biorę dwa łyki, a reszta ląduje na plecach. Pewnie dlatego przyśpieszam. Tak jest zawsze w okolicach 7-8 km, ale teraz dodatkowo ta woda. Ósmy kilometr trochę z górki, więc biegnę go w 4:58. Po chwili widzę Piotra znowu obok siebie. Dalej biegniemy razem. Trasa mocno pofałdowana, trochę zakrętów. Nudy nie ma, a do tego na ten bieg zabrałem mp3 i słucham tez muzyki. Tempo ustabilizowało się na około 5:03-5:05. Dobrze mi się biegnie. Mocno, ale dobrze.
Na 14 km znowu woda. Piotr zostaje, a ja znowu wodę na plecy i przechodzę do tempa poniżej 5:00. Piotr mnie znowu dogania. Biegniemy teraz w trójkę. Ten trzeci to być może też biegacz z M60. Piotr po kilometrze rzuca tylko – biegnij, ja zostaję – i dalej biegnę z tym trzecim. Co jakiś czas ucieka mi na parę metrów. Trochę zrywa tempo. Ja biegnę stałym rytmem i odrabiam straty. Na 16 km zaczyna się łagodny, ale długi podbieg. Myślę, że to moja mocna strona, bo gubię mojego towarzysza walki. Na końcu wzniesienia oglądam się i widzę, że dużo do mnie stracił.
Przede mną kolejny biegacz ze srebrnym, tak jak ja, balejażem na włosach a dodatkowo centralnym lądowiskiem dla komarów na czubku głowy. Powoli, ale bardzo powoli, odrabiam dystans do niego. Zostały zaledwie 2 km do mety. Czy go dogonię? Znowu zaczyna się łagodny, długi podbieg. To moja szansa i znowu ją wykorzystuję. Na ok. 800 do mety wyprzedzam tego biegacza.
Biegnę dalej mocno, ciągle nie patrząc na zegarek. Na pewien czas tracę z oczu następnego biegacza. Trochę dziwnie się poczułem. Jakbym się zgubił w Chełmży :) Kolejny zakręt i znowu lekki podbieg. Oglądam się. Biegacz, którego wyprzedziłem, daleko za mną. Wiem, że na podbiegu już mnie nikt nie wyprzedzi. Ostatnie metry i wpadam na metę i prawie na Wasyla, bo robi zdjęcia. Medal, woda i zerkam na zegarek. 1:46:49. Nie spodziewałem się tak dobrego rezultatu. To mój drugi wynik w półmaratonie. Jestem bardzo, ale to bardzo zadowolony.
Jest zimno, więc szybko wracam do szkoły, gdzie było biuro zawodów, ale też szatnie i prysznice. Po ciepłym prysznicu wychodzę z tej szkoły i widzę Piotra. „Gratulacje!” – woła. Ale o co chodzi? „Jesteś drugi w kategorii!” No nieźle. Nie sądziłem, że przy liczniejszej w M60 niż w Koronowie obsadzie zajmę tak wysokie miejsce.
Kolejna dekoracja, gdzie jestem wywoływany. Jest satysfakcja. Tym bardziej, że po walce i dobrym biegu.
Wsiadam do samochodu i wracam do domu. Włączam radio, dokładniej Program Trzeci, a tu…
TSA - Trzy zapałki
Słucham (jak to mawia pan Wojciech Mann – spawy w samochodzie trochę się wygładziły ;) ) i przychodzi refleksja, że ja dostałem 5 lat temu czwartą zapałkę.
Zapałkę, która rozświetliła mi moje widzenie świata. Zapałkę, dzięki której znowu wiosna jest też dla mnie. Zapałkę, której ciepło grzeje, bardzo bym tego chciał, nie tylko mnie. Zapałkę, która nie gaśnie i bardzo bym chciał, żeby nie gasła i to nie tylko dla mnie.
Zapałkę, dzięki której mogę kolejny raz napisać
miałem szczęście…
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu sobieslaw (2015-05-01,19:00): I znowu pudło :) ... Gratulacje! Mahor (2015-05-01,19:36): Goniły Ciebie usunięte polipy i stąd ten wynik...cierpiały bidule bez właściciela :) duńczyk (2015-05-01,21:02): To był wspaniały dzień: Twoje miejsce na podium a dla mnie drugi najlepszy czas na połówkę. Bez Ciebie pewno bym dziś wbiegł na metę koło 1:55 bo to początkowo miał być bardzo spokojny występ. Grzesiu - Twoja obecność z miejsca podkręca emocje sportowe, jesteś zającem dla młodszych od siebie,którzy często, tak jak ja nie wytrzymują do mety narzuconego tempa Pana z M-60 :) Pozdrawiam Cię serdecznie ! (2015-05-04,07:54): trzeci, drugi, to teraz kolej na złoto :)
|