2015-04-28
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Czas goni nas ;) (czytano: 1140 razy)
Czy to sprawiedliwe, że im więcej człek ma wiosen, tym szybciej goni go czas? Mam wrażenie, że te kolejne lata mijają mi z prędkością światła. I może dlatego właśnie chwilami wydaje mi się, że lata świetlne dzielą mnie już od początków mojego biegania. W sumie to nawet nie pamiętam kiedy zacząłem. Czyli... to już ten etap. Kolejnym zapewne będzie: “ten, tego, ten ten” i nawigacja w postaci berecika z antenką.
No ale skoro czas goni nas, to nie ma co się drapać w łysinę, ino trza nogi brać za pas i wiać! Wiem, wiem - daleko nie ucieknę. Ale co tam, podroczyć się można.
Siedzę sobie tak ostatnio przed kompem, gapiąc z nieukrywaną zazdrością przez te moje coraz grubsze bryle na relacje i zdjęcia maratończyków z ostatniego Orlenu i szkoda mi go trochę. Szkoda, bo mój ci on być miał. Nie pierwszy to już raz przekonałem się jednak, że jak się za bardzo chce, to najczęściej dostaje się figę. A zwykle dorzucają też do niej jeszcze mak. Pod koniec stycznia dostałem i ja. Czyli wiadomo “o so chozi” - kontuzja. Tym razem kolanka. Lewego. A tak było pięknie! Mimo ciemna, zimna i wiatru w oczy, treningi szły pełną parą (bo ja na parę biegam) i wiarą, że wiosna będzie nasza.
W sumie to okazało się, że nie o kolano chodzi, a całe pasmo biodrowo-piszczelowe. Czyli znalazła się przyczyna, dlaczego mnie tak ściągało na lewo. Wszak ostatni mocniejszy trening przed bólem robiłem na 2-kilometrowej pętli, jak głupek kręcąc się cały czas w tą samą lewą stronę. Szczęściem w nieszczęściu, kiedy dałem się dokładnie przebadać fizjoterapeucie, wyszło, że nie jest tak źle i nawet jakoś tam trzymam pion. Jeszcze. To dodało mi sił i motywacji na tyle, by z pokorą przyjąć na klatę wszystkie zadane mi tortury, które z wyjątkowym, jak dla osobnika “homo biegus”, masochizmem wykonywałem sumiennie dzień w dzień przez cały miesiąc. A czasem to i nawet dwa razy dziennie!
Tak uciekł mi cały luty. Dobrze, że był krótki, bo miał tylko 28 dni, a nie 29 jak co 4 lata. Z nieukrywaną radością obserwowałem poprawę w kolanku i powolutku, stopniowo mogłem ponownie ruszać z miejsca. Mogłem. Ale dopadła mnie wiosna i się… rozleniwiłem! Jakoś tak nijak nie dawało się wleźć w te trybiki i rytm jaki miałem wcześniej. Zdarzało się, że wracałem z pracy, wskakiwałem w ciuchy treningowe, siadałem na kanapie, by ubrać buty i… tak mnie brało spanie, że miałem już tylko tyle sił, by się rozebrać i wleźć pod kołdrę. Chyba coś z bateryjkami nie “teges”.
Nim się pozbierałem stałem na starcie w Sobótce. Zupełnie nie mogłem pojąć “co ja robię tu?”... Pomimo dookolnego szału biegowego, wcale nie czułem bluesa. Było mi gorąco. Zaczynał dopadać mnie jakiś katar. Na rozgrzewce sapałem niemal jak na finiszu... I w ogóle jakoś nie miałem specjalnej ochoty na wysiłek, a już na ściganie w szczególności. Normalnie - Duda maruda… Pierwsze kilometry po starcie wcale nie dodały mi otuchy i wciąż łypałem na boki, jak tu dać dyla w drugą stronę i wrócić z powrotem na start. I rzecz jasna nie po to, by ponownie wystartować. Normalnie motywacja “chlastacja” (od chlastania, po żyłach - przypis autora).
I wówczas, po siedmiu wymęczonych kilometrach, które zdawały się, że są cały czas pod górkę, zaczął się wreszcie główny 2,5 km podbieg na Przełęcz Tąpadła. I… stał się cud!!! Wskoczyłem w swój rytm normalnie. Tak bez ostrzeżenia! Nie to, bym zapierdzielał zaraz jak struś pędziwiatr. Ale wdech-sprężanie-praca-wydech, wdech-sprężanie-praca-wydech… No “to je to pane Havranek”!!! A potem… - było z górki. Jezu!!! To ja jeszcze potrafię tak przebierać nogami?!!! “Nosz kurdesz”, nawet silnika nie słyszałem!!...
Na 18-tym ów mnie dogonił i jakby już nieco rzężał. Udawałem, że to nie mój. Ale chyba już nie chciał więcej lecieć z tyłu i uczepił się mnie jak rzep. Kiedy już myślałem, że całkiem zdechnie zaczął się ostatni zbieg do mety. I wtedy Marysia tak się na mnie wydarła (w dobrym tego słowa znaczeniu oczywiście), że ledwie wyrobiłem zakręt do mety. Taaak… to był moment…
Dopiero w domu, kiedy porównałem swój czas (1:31:08) z wynikami z poprzednich pięciu edycji, w jakich brałem udział, okazało się, że udało mi się poprawić mój PB dla tej trasy o... 2 min 27 sek!!! Skakałem ze szczęścia jak dziecko. Marysia świadkiem!!!
Trzy tygodnie później, będąc już o rok starszym, biegałem kolejny ze swoich ulubionych półmaratonów - Przytok. Pogoda była przepiękna... tyle, że dla kibiców. Słonecznie i zdecydowanie za ciepło jak na ściganie. Mimo wszystko nastawienie miałem już bardziej bojowe. Może nie aż tak bardzo jak być powinno, ale nie ma co narzekać. Mam tu swoich konkurentów z kategorii wiekowej, z którymi lubię powalczyć. A rok temu walka była ostra, zwłaszcza na ostatnich kilometrach. Trochę bolało (a kiedy nie boli?), ale opłaciło się.
Całe szczęście, że zwyciężył u mnie rozsądek i nie pognałem od razu za szybko. Choć ciężko za szybko zacząć w Przytoku, bo podobnie jak w Sobótce, od samego początku jest pod górkę. No ale gdzieś tak od drugiego km można już było “przydepnąć”. Tyle, że jeszcze trzeba by było mieć z czego. Jeny (“mam na imię Jeny”), czy już zawsze będzie mi się tak ciężko biegało?... Co zerknę na garmina, to nie wierzę - aż tak “cinko”??? A może ja już jestem typ treningowca??? Przecież na treningach udawało mi się szybciej. A tu?...
Pomyślałem, że skoro “ni dy rydy” szybciej, to zostanę na “przelotowej” i nie będę się wychylał. Wszak ten półmaraton zaczyna się dopiero po 14-tym kilometrze - długim na ponad 4 km podbiegiem z Zaboru do Łazu i dalej, niemal do krzyżówki na Przytok. Tu zwykle tempo spada o ok. pół minuty na każdym kilometrze. Do tego dochodzi walka z wiatrem, która lubi tu sobie też wejść na wyższy poziom - walkę z wiatrakami.
Moja decyzja okazała się słuszna i byłem z niej ze wszech miar dumny (ale nie blady). A nagrodą za rozsądek - choć nie powiem, że było lekko - ponowna wygrana w kategorii M-50 i wysoka 18-sta pozycja open na ok. trzystu zawodników. Czas nieco gorszy niż w Sobótce, bo 1:31:23, jest pewnym ewenementem, gdyż zwykle udawało się odwrotnie. Ale miejsce wszystko wynagradza i oznacza, że niekiedy trochę szczęścia “w kartach” mieć nie zaszkodzi. Za wygrany bon do realizacji w sklepie AthleticSport kupiłem sobie kask rowerowy (trochę mi brakło, ale Marysia dołożyła ze swojego bonu). Teraz jeszcze muszę tylko uskładać na rower, bo na razie jeżdżę na pożyczonym od synusia.
Ostatni z tegorocznych moich startów, to dość spontaniczna decyzja. Trzy lata temu, kiedy przechodziłem całkiem poważne kłopoty zdrowotne, debiutował w pobliskim Czerwieńsku bieg przełajowy Jorge Cross. Uwielbiam bieganie po lasach i pomimo kiepskiego samopoczucia koniecznie chciałem wówczas tam pobiec. Oczywiście wyłącznie po to, by poznać trasę. A że do wyboru były dwie pętle po 6,5 km, czyli 13 km (bieg główny) lub jedna pętla - tzw. Bieg Hobby, z wiadomych przyczyn wybrałem drugą opcję. Jak to zwykle bywa z biegaczami, na chwilę przed startem to każdy ledwie żywy i niemal niepełnosprawny, a po strzale w ułamku sekundy nikogo już nie ma. Podobnie było ze mną. W rezultacie okazało się, że byłem drugi w klasyfikacji generalnej, co spotkało się z jakże sympatycznym przyjęciem przez wszystkich moich znajomych, startujących w biegu głównym. A dodam, że upał był nie do zniesienia i myślałem, że ducha wyzionę, współczując po dwakroć tym, co mieli powtórzyć to, co ja już miałem za sobą.
Tym razem pogoda również nie zawiodła. Było gorąco (ok. 24°C w cieniu), ale nie upalnie. Była moc. Na rozgrzewce. Potem przeszła. Jeszcze z nią pogadam. Ło matko, jak ciężko!!! “Tylko piach!!! Suchy piach!!!... Suchy…”. Na szczęście była woda na tej pustyni, mniej więcej co 3 km z hakiem. Mniej szło do gardła, więcej na łeb. Żeby czkawki nie było. I czacha nie dymiła (o haku nie wspomnę). Pierwsza pętla w 27:03. Nie wiem, czy dobrze, czy źle. Jestem dętka. Nie chce mi się myśleć. Ja pierdziu - mam to powtórzyć? Nim sobie odpowiedziałem, już byłem na drugim km drugiej pętli. Takie miałem szybkie myśli. Powtórka - choć znaną bardzo już trasą - nie była wcale łatwiejsza. Powiem więcej - była niewyobrażalnie obrzydliwie trudna. Na finiszu niemal nie wyszedłem z portek, by wyprzedzić zawodnika przed sobą. On chyba zdjął wszystko, bo po chwili wziął mnie jak furmankę. Ożeż ty!
No dobra. Nie było tak źle. Druga pętla wprawdzie dłużej, ale tylko o 1 sekundę. Jest się z czego cieszyć. Pozbierałem wyprute flaki i poszedłem potruchtać. A potem… kolejna niespodzianka - znów wygrałem kategorię!!! Hurraaa!!!...
* * *
No to jak to jest w końcu z tym czasem co nas tak wciąż goni?... Może nie jest jednak taki szybki, skoro jeszcze goni, a nie ucieka? - Nie wiem jak inni, ale ja jak na razie nie mam na co narzekać.
PS. W międzyczasie na MP odbył się konkurs na zdjęcie z butami Kalenji. Dzisiaj dostałem wiadomość od Admina, że wygrałem parę Kiprace’ów! Wow!!!...No to... czasie - drżyj!!! :D
PS2. Prawdę mówiąc, przez natłok pracy, sam zapomniałem zagłosować na swoje zdjęcia w powyższym konkursie i o mały włos plułbym sobie w brodę, bo w efekcie gra się toczyła o 1 głos!!! ;)
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Truskawa (2015-04-28,22:36): Wiesz co Dario, na serio jesteś dla mnie jak ten wzorzec z Sevre. Piszę Ci to raz na jakiś czas więc przecież mogę napsiać raz jeszcze. :) Gratuluję tez butów. niech cię ładnie noszą. :) A! Fajnie, że znów cos naskrobałeś w blogu. :) dario_7 (2015-04-28,23:39): Iza!!! Po Twoich komplementach jestem... czerwony jak... Truskawka! :D ... Dzięki i buziaki!!! ;) Marysieńka (2015-04-29,05:42): Dareczku....drzyj "podwójnie"...bo ja zabieram się za treningi i nie tylko czas będzie Ciebie gnał, zacznę i ja...No nareszcie wpis i potrzebne było tyle mojego marudzenia???? Truskawa (2015-04-29,06:12): A skoro o wpisach mowa, Marysiu doczekamy się Twojego? :) DamianSz (2015-04-29,08:15): Ja mimo kontuzji nie miałem większej przerwy w bieganiu i to chyba był mój błąd :-( Jak tu jednak robić przerwy jak przez cały rok tyle fajnych imprez ? Przyjedź Daro odwiedzić rodzinę to przy okazji pościgamy sie na Magurce (16-go maja). ps. a Marysia niech trenuje, bo jej rywalka z Krynicy wciaż w formie i właśnie wygrała Orlen. paulo (2015-04-29,08:33): czyli w M-50 jesteś Królem :) Gratuluję! dario_7 (2015-04-29,13:13): Maryś, pamiętam pamiętam... te 10 sekundek! Zwłaszcza jak biegamy razem na zawodach! :D ... Mam nadzieję, że Twojego wpisu też się doczekam ;)) dario_7 (2015-04-29,13:15): Damku, kto wie? Może i Magurka wypali! Choć dawno po górach nie hasałem ;))) dario_7 (2015-04-29,13:16): Paulo, dzięki! Bez przesady z tym królem ;)) Bardziej szczęściarzem :))) Marysieńka (2015-04-29,13:24): Buciki wygrałeś....i że tyle musiałam Ciebie namawiać do wysłania fotki....nawet podpowiedziałam która "wygra" dla Ciebie owe buciki....Tym razem z % nie zrezygnuję....hahaha :) dario_7 (2015-04-29,14:28): Marysiu, bateryjka do czujnika już kupiona!!! Na 100% ;))) Marysieńka (2015-04-30,06:25): W takim razie w piątek test bateryjki..:) Marysieńka (2015-04-30,07:31): Iza....jak zacznę biegać, może "cosik" skrobnę....tymczasem nie mam o czym pisać :)
|