2015-04-28
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| pierwszy maraton w życiu (czytano: 1299 razy)
W listopadzie 2014r. rozpocząłem przygotowania do maratonu. Wybór padł na Orlen Warsaw Marathon, który odbył się 26.04.2015r. Miasto i termin wybrał mój nauczyciel biegowy Jacek nick „Alchemik”. Przygotowania realizowaliśmy według planu asicsa. Ogólnie biegam od listopada 2013. Wszystko szło zgodnie z planem do końca stycznia. Wtedy pierwszy raz podczas niedzielnego długiego wybiegania 25 km na 5 km przebiegając obok leśniczówki w Leontynowie nie zauważyłem, że pies leśniczego biega luzem i tak niefortunnie przystanąłem na prawej nodze, że coś mi strzyknęło w tylnych mięśniach prawej nogi. Nic nie świadomy pobiegłem dalej na 11 km podczas podbiegu dopadło mnie jak się później okazało rwa kulszowa ból nie do opisania. Promieniował od pośladka w kierunku łydki. Noga zrobiła się sztywna. Niestety nie potrafiłem jej wtedy odpowiednio rozćwiczyć, aby mógł dalej kontynuować bieg. Ze spuszczoną głową pokuśtykałem do domu. Z pomocą przyszła wówczas Ela nick „Rufi” poleciła kręgarza i zaproponowała kupno książki i wykonywania ćwiczeń wg zaleceń z książki. Długo nie zastanawiając się kupiłem książkę i zacząłem ćwiczyć. Po kilku dniach noga wróciła do normy i uradowany wróciłem do dalszych treningów. Niestety luty, marzec i kwiecień to okres coraz dłuższych wybiegań, zwiększonego kilometrażu i po zrealizowaniu 8 długich wybiegań 30 km tydzień po tygodniu. Rwa kulszowa tym razem w lewej nodze dała znać na początku kwietnia znowu o sobie podczas 35 km ostatniego długiego wybiegania. Na leśnej drodze potknąłem się o jedyny wystający konar i to wystarczyło, aby rwa dała znać o sobie. Jednak udało mi się dobiec z bolącą rwą zakładany dystans. Do tego łydka w lewej nodze zaczęła coraz bardziej pobolewać. Na dwa tygodnie przed maratonem sytuacja nie wyglądała za kolorowo. Poszedłem do masażysty na rozmasowanie łydek i mięśni ud z tyłu nóg. 6 masaży i jako tako wróciło do normy. Ćwiczenia rwy też stopniowo przynosiły skutek. Więc skoro opłaciłem już maraton to zadecydowałem się pobiec. Fizjoterapeuta jednak odradzał. W sumie wybiegałem do maratonu około 1300 km. Długie wybiegania w tempie średnim 4:58-5:05. Więc uważałem, że jak pobiegnę w tempie 5:18 dosyć ostrożnie na czas 3h45min to będzie bezpiecznie, aby rwa nie przeszkodziła w biegu w Warszawie.
W piątek 2 dni przed maratonem spakowałem się i pełen obaw o nogę lewą pojechałem autem ze znajomym w sobotę rano do Warszawy. W tym samym dniu spotkałem się pierwszy raz z Jackiem w Złotych Tarasach, którego już bardzo dobrze zdążyłem poznać podczas naszej burzliwej codziennej korespondencji mailowej i telefonicznej. Pociągiem SKM miejskim podjechaliśmy później do miasteczka biegowego po odbiór pakietów startowych i następnie do miejsca, gdzie mieliśmy przenoclegować. Noc przespałem niezbyt ciekawie. Pierwsze trzy godziny ok twardy sen. Niestety przebudziłem się i reszta nocy to takie dogorywanie do rana. Co nie przysporzyło mi niestety witalności. O 7 rano ubieranie się w strój biegowy, śniadanie, 2 kapsułki z ibupromem i ruszyliśmy o 8.00 pociągiem miejskim w stronę stadionu narodowego. Po przybyciu na miejsce ilość ludzi robiła ogromne wrażenie. W sumie pierwszy raz widziałem taką masę ludzi około kilkunastu tysięcy biegaczy. Oddałem rzeczy do depozytu i zaczęliśmy małą rozgrzewkę, ćwiczenia rozciągające i skierowaliśmy się do swojej strefy czasowej. Ja do strefy 3:45. W trakcie zaliczyłem jeszcze wspólnie wykonywane ćwiczenia rozciągające o 9.30 wystrzał i ruszył bieg. Po około 3 minutach minęliśmy bramkę startową i ruszyłem z tłumem na 42 km szlak uliczny. Starałem się utrzymywać tempo zająca nie szarżować, o czym ostrzegał mnie Jacek. Do 8-9 km biegło się dobrze. Na podbiegu kiedy był skręt o 90 stopni niefortunnie stanąłem lewą nogą na krawężniku, noga ześlizgnęła się na mokrym chodniku i poczułem lekki ból z tyłu lewej nogi. Dodatkowo na podbiegu zające z tyłu miarowo zaczęli przyspieszać doganiając pierwszego zająca z flagą 3:45:00. Ból niby minął, ale około 15 km nagle poczułem ten sam przeszywający ból rwy kulszowej co w styczniu. No to nauczony radzenia sobie z dolegliwością automatycznie zwolniłem, aby ją rozruszać i rozmasować. Widok oddalających się zająców z chorągiewkami 3:45:00 oj jak to bolało i to bardzo. W pewnym momencie przeszedłem w marsz zacząłem masować nogę. Po 100 m kontynuowałem bieg. Kiedy jeden z biegaczy klepnął mnie w plecy i powiedział nie poddajemy się biegniemy. Nie wiedział co mi dolega, pewnie myślał że to zadyszka, a mi nie chciało się mówić, bo już byłem lekko podłamany. I tak biegłem do 21 km. Z każdym kilometrem było coraz gorzej rwy kulszowej nie potrafiłem rozchodzić i bieg był kontynuowany 100 metrów chodu i masażu mięśni uda i 3 km biegu z czego lewa noga była praktycznie przetaczana. Na 37 km minęli mnie zające z chorągiewkami 4:00:00. Starałem się ich trzymać do 40 km. Niestety na 40 km doświadczyłem kolejnego ataku rwy, która już tak szalała, że mięśnie z tyłu łydki i uda zrobiły się twarde jak beton i dodatkowo mięśnie zaczęły wykręcać się i robić coś w rodzaju świdra. Ból był nie do opisania, ale ani przez moment nie myślałem o zejściu z trasy. Kiedy praktycznie dochodziłem do mety ostatnie 300 m i wysiliłem się na przytruchtanie ostatnich 200 m do mety cieszyłem się, że koszmar się zakończył. Czas netto 4:05:13. Medal odebrałem. Podczas brania prysznica i zdejmowania butów oraz skarpet doświadczyłem kolejnego smutnego odkrycia. Nie obciąłem na krótko paznokci u nóg, no i efekt był taki jak na zdjęciu. Dobrze, że nie czułem tego na trasie biegu :) Tak więc debiut nie wyszedł zbyt okazale.
W sumie nie byłem zmęczony biegiem, tylko wnerwiony, że przegrałem z rwą. Bo prawa noga parła do przodu chciała biec i się zmęczyć, ale lewa ją skutecznie blokowała. Mimo wszystko nie żałuję przyjazdu do Warszawy. Atmosfera biegu wspaniała. Ilość ludzi na trasie dopingujących była ogromna. Zespoły grające na trasie i zagrzewające do biegu to coś wspaniałego, oby za rok było podobnie. Warszawiacy spisali się znakomicie pomimo kapryśnej aury. Szkoda tylko, że rwa nie pozwoliła mi pobiec na miarę swoich obecnych możliwości. No nic nie ma się co załamywać. Zabieram się za rwę i na jesień chce pobiec kolejny maraton w Koszalinie „Nocna ściema”. Jak to mówią „pierwsze koty za płoty”. Koszulki technicznej z maratonu nie założę, dopóki nie przebiegnę w całości maratonu i nie poczuję bólu biegowego takiego jakiego powinien doznać już teraz w Warszawie.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu marbial (2015-04-28,22:09): I tak z całego serca gratuluję:) Wiem co czułeś. Ja swój debiut zaliczyłem tydzień wcześniej w Łodzi i największy ból to moment gdy Zające mnie prześcignęły.
Zgadzam się z Tobą "pierwsze koty za płoty":)
Do zobaczenia na kolejnych trasach i może za rok na Orlenie:) Joseph (2015-04-28,22:26): Maraton z rwą kulszową? Tego chyba jeszcze nie grali ;) Masz chłopie jakiś ekstremalnie wysoki poziom odporności na ból. Bo ja to się spociłem od samego czytania ;) osasuna (2015-04-28,22:47): Marcin również gratuluję udanego debiutu w Łodzi, mam nadzieję, że walczyłeś tylko z kilometrami i skurczami :) osasuna (2015-04-28,22:49): Łukasz nie mam ekstremalnej odporności na ból, tak mi się wydaje, ale 2 km przed metą to tak głupio było zrezygnować :) Truskawa (2015-04-28,23:10): No co Ty piszesz! super ci debiut poszedł. Gratuluję.Pierwsze koty za płoty. A z tą rwą to może zrób coś takiego porządnego, co? Szkoda tyle cierpieć. :) sojer (2015-04-29,00:03): A fizjoterapeuta mówił. I zdaje się miał rację.
A może racji nie miał, tylko Ty za bardzo chciałeś skracać stąd ten krawężnik.
Tak czy owak. Podziwiam i chylę czoła. Gratuluję. osasuna (2015-04-29,07:29): Iza super debiut to nie był, z rwą już działam pas stabilizacyjny na odcinek kręgosłupa lędźwiowo-krzyżowy kupiony i do biegania treningowego będzie używany oraz ćwiczenia siłowe codziennie, więc powinna być niedługo znacząca poprawa :) osasuna (2015-04-29,07:33): Tomku nie skracałem dystansu, tylko było bardzo wąsko na tym odcinku, no i zostałem wypchnięty na chodnik, no niestety nie posłuchałem słów rozsądku fizjoterapeuty, ale następnym razem mocniej się zastanowię czy jest sens :) przy okazji gratuluję złamania 45 min na 10 km w Koronowie alchemik (2015-04-29,07:37): Ukończyłeś i masz co poprawiać gratuluje wyniku.
A po biegu byłeś zły jak osa :).Na jesień to poprawimy. osasuna (2015-04-29,07:56): Jacku jak poprawimy wynik to już mi humor się poprawia :) pamiętaj o 5-6 czerwca paulo (2015-04-29,08:37): piękne osiągnięcie głównie dla samego siebie. Do tego pierwszego zawsze się wraca i wraca :) Gratuluję ukończenia i ładnego wyniku! snipster (2015-04-29,08:54): Gratulacje :) jak widzisz maraton to nie biszkopty ;) osasuna (2015-04-29,13:53): Pawle o tym maratonie to wolałbym jak najszybciej zapomnieć :) ostatni raz biegam z rwą kulszową Marysieńka (2015-04-29,14:00): Maraton uczy pokory....gratuluję...Ja niestety ze względów zdrowotnych musiałam zrezygnować ze startu. :) osasuna (2015-04-29,14:01): Piotrze w pełni się zgadzam z tym biszkoptem, szkoda tylko bo forma była na lepszy wynik :) no ale i taki bieg trzeba przeżyć osasuna (2015-04-29,14:12): Marysieńka oj uczy, uczy. Najgorsze jest to, że kilometry z kontuzją jeszcze dłużej się ciągną i wydaje się, że bieg trwa wieczność :) Przekonam się o tym ponownie w październiku w Koszalinie. Marysieńka (2015-04-30,08:09): W moim przypadku doszło do tego, że przestałam cokolwiek planować...:)
|