2015-04-28
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Orlen Warsaw Marathon 26.04.2015 (czytano: 347 razy)
Piątek wieczorem, pakowanie i przygotowanie do wyjazdu do Warszawy …
Jeszcze ostatnie telefony w sprawie sobotniego wyjazdu, … kontakt z Jackiem u którego będę spał w Warszawie …
Tego wieczoru, gdy rozmyślałem nad samotnym życiem jakie spędzam, gdzieś daleko od domu, uzmysłowiłem sobie jak ważni są przyjaciele. Dotarło do mnie, że najlepszych przyjaciół poznałem dzięki bieganiu. Maratonów nie wygrywają drużyny, a jednak przyjaźnie i więzi, które nawiązałem dzięki dyscyplinie dla ogarniętych pasją indywidualistów, okazały się silniejsze, niż wszystkie inne w moim życiu. Jednak nie chodzi tu o więzi z ludźmi z miejscowości, gdzie się urodziłem i wychowałem, ale z biegaczami gdzieś na drugim końcu Polski … Z ludźmi z którymi nic mnie wcześniej nie łączyło …
Właśnie dzięki znajomym za naprawdę nieduże pieniądze udaliśmy się na Orlen Warsaw Marathon …
Większość marzeń umiera powolna śmiercią. Rodzą się w chwili pasji, w blasku pięknych perspektyw. Ale pozostawione samym sobie i realizowane bez animuszu, który towarzyszy ich powstaniu marnieją, a potem umierają. Powoli marzenia staja się ulotne, a potem nieosiągalne. Ludzie, którzy pozwalają umrzeć swoim marzeniom przeradzają się w pesymistów. Odnoszą wrażenie, że czas i energia poświęcone marzeniom poszły na marne. Takie marzenie miałem też i ja. Ale czy było to tylko marzenie. Czy był to cel. Marzenia są ulotne, cel jest z definicji swojej bardziej realny. Poparty pracą, wyrzeczeniami …
Marzenie ma ten, kto niewiele zrobił, aby coś osiągnąć. Ja miałem cel. Wydaje mi się, że zrobiłem naprawdę sporo, aby w końcu pokonać pewną barierą. Barierą tą dla mnie było złamanie granicy 3.30.
Sobota …
Zaraz po przyjeździe udałem się do Biura Zawodów po odbiór pakiety startowego. Robiło ono naprawdę duże wrażenie. Zarówno pod względem objętości jaki i poziomu organizacyjnego.
Po przyjeździe do Warszawy okazało się, że jest naprawdę ciepło, oraz wietrznie. Temperatura przy słonecznym niebie przekracza 20 C. Zapowiadało się wietrznie i upalnie.
Upał jest wrogiem biegacza. Podczas biegania wytwarza się mnóstwo ciepła, które organizm musi odprowadzić na zewnątrz, aby uniknąć przegrzania mięsni. Im wyższa temperatura otoczenia tym większe wyzwanie dla organizmu. Właśnie upału i silnego wiatru bałem się przed startem najbardziej. A to wszystko zaserwowała mi Warszawa w sobotę.
O przygotowanie fizyczne byłem raczej spokojny. Psychicznie czułem się też mocny. W głowie ten maraton miałem ułożony …
O tym właśnie myślałem w sobotni wieczór jedząc wyśmienity makaron u Jacka serwowany przez Basię i popijając piwem.
Niedziela rano …
Po nieprzespanej nocy, „ pobudka ” o 5.20. Śniadanie, przyjazd pod Stadion Narodowy. Tłumy ludzi …
Pogoda inna niż w sobotę. Pochmurno, po przyjeździe pod Stadion Narodowy zaczyna kropić deszcz. Potem towarzyszy on nam też w trakcie biegu. Wiatr też momentami dość ostro dmucha. Pod koniec biegu robi się duszno.
Czuje się atmosferę startu …
Start o 9.30. Ustawiłem się w strefie startowej na 3.30. Jednak gdzieś w środku, sądząc, że na początku będę gonił zająca na 3.30 i wraz z nim biegł.
Zaraz po starcie biegło mi się nie najlepiej. Co prawda zaraz przeszedłem do swojego rytmu biegowego, jednak coś było nie tak. Jakoś dziwnie się czułe. Nogi jakoś dziwnie podawały, organizm też nie funkcjonował tak jak sobie tego życzyłem.
Grupę na 3.30 udało mi się dojść na 7 km na punkcie z napojami. Do 10 km biegłem z grupą i wtedy poczułem przypływ energii. Około 12 km postanowiłem zaatakować i oderwałem się od grupy. Wtedy przyszła mi taka myśl, że to chyba za szybko. Jednak miałem moc. Miałem siłę, było pozytywne myślenie. Jednak obawa pozostała. Obawa ta jednak zaraz uciekła …
Wtedy zacząłem biec z dwoma biegaczami z Rybnickiej Grupy Biegowej, Miśkiem i Rafałem, którzy rewelacyjnie trzymali tempo. Jakoś tak wyszło. Wpadliśmy na siebie na trasie. Biegliśmy gdzieś w tempie 4.50 na km. To oni trzymali tempo. Tak biegliśmy gdzieś do 25 km. Tam pobiegłem już sam. Jakoś tak nagle jak na siebie wpadliśmy tak samo nagle się zgubiliśmy.
Półmaraton pokonuję w czasie brutto 1.44 57. Biorąc pod uwagę stratę na starcie spowodowaną późniejszym przekroczeniem linii startu o około 1.50 jest dobrze.
Cały czas od 10 km moje tempo się utrzymywało, a momentami nawet rosło.
Jeśli cokolwiek może złagodzić własne cierpienie, jest tym widok kogoś innego, zmęczonego jeszcze bardziej.
Między 10, a 42 km wyprzedziłem na trasie ponad 750 biegaczy. To też dodawało mi siły i dawało dużego kopa.
Równo na 30 km po zjedzeniu żela poczułem nagły przypływ energii i ponownie zaatakowałem. Już wtedy wiedziałem, że wytrzymam to tempo i nie będę miał problemu z tzw. „ ścianą ”. Wtedy naprawdę szybko przesuwałem się do przodu wymijając innych biegnących.
Na około 36 km zacząłem razem biec z Żanetą, którą wtedy mijałem i poznałem. Postanowiliśmy razem współpracować. Tempo nasze wzrosło i tak mobilizując się dotarliśmy do mety.
… Dotarło do mnie, że najlepszych przyjaciół poznałem dzięki bieganiu. Maratonów nie wygrywają drużyny, a jednak przyjaźnie i więzi, które nawiązałem dzięki dyscyplinie dla ogarniętych pasją indywidualistów, okazały się silniejsze, niż wszystkie inne w moim życiu …
Wiele tych przyjaźni zrodziło się właśnie na trasie biegów …
W czasie biegu liczy się przede wszystkim to co zrobisz, gdy poczujesz ból. Jednak sukces to w dużej mierze wytrwanie w tej chwili, w chwili gdy wszyscy inni już się poddali. Nie ma maratonu bez bólu. Nie ma maratonu bez zwątpienia. Nie ma maratonu bez kryzysu. Nie ma maratonu bez …
Jakoś tak mi się udawało, że w trakcie biegu, co jakiś czas natrafiałem na jakąś ciekawą grupę lub osobę i to pozwalało mi zapomnieć o wszystkich innych rzeczach.
Kto przebiegnie maraton ten wie, że siła mięśni to rzecz wtórna wobec naszej mocy wewnętrznej, czyli motywacji, siły woli i twardej psychiki. Kiedy sądzisz, że dotarłeś do swej absolutnej granicy, osiągnąłeś dopiero pewien procent własnych możliwości. Barier nie wyznacza ciało, lecz umysł. Tak też było w moim przypadku.
Jak się wydaje u mnie w tym biegu oprócz dobrego przygotowani fizycznego kluczem do sukcesu była właśnie psychika. Funkcjonowała ona bez zarzutu. Był to bez wątpienia najlepiej ułożony bieg w mojej głowie w ostatnich kilku latach.
Po przebiegnięciu 42 km poczułem moc. Nie czułem zmęczenia. Nie szedłem lecz odnalazłem w sobie dziwną lekkość. Wprawdzie mało kto zdawał sobie sprawę z mojego osiągnięcia, ale co z tego skoro ja wiedziałem. Osiągnąłem to o czym marzyłem. Przekonałem się że najcenniejsze w człowieku jest to co dzieje się w nim samym.
Uzyskałem czas 3.26.03 ( netto: 3.24.15 ) z którego jestem bardzo zadowolony.
Pojawiły się nowe plany i cele. Teraz zamierzam …
Wypadało by powiedzieć. Maraton się skończył, pojawiła się nowy cel …
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora roan70 (2015-05-02,18:49): Gratulacje Krzysztof:) aniabazylia (2015-05-02,20:36): Szacunek i gratulacje!:)
|