2015-04-18
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Dynia w Krakowie (czytano: 1541 razy)
Kiedy kogoś poznajesz nigdy nie wiesz jak potoczy się znajomość i nigdy nie wiesz w jakich okolicznościach los połączy was ponownie. Jak Marię i mnie. Poznałyśmy się tak dawno temu, że sama jestem zdziwiona, że już wtedy żyłyśmy. Potem na długie lata zniknęłyśmy sobie z oczu, a jeszcze później spotkanie na Maratonie Toruń - Bydgoszcz (Tadek Maj wlaczył tam wtedy jak lew z upałem i dał radę).
Jeszcze później został nam internet aż wreszcie wczoraj spotkanie w Krakowie (To na Rzeźniku się nie liczy, bo Maria pracowała więc to było takie przelotne). Mój Boże... nagadać się nie mogłyśmy.
Odbierałam pakiet kiedy mój Łysy mąż zadzwonił: gdzie ty łazisz, Marycha tu jest i cię szuka. W te pędy poleciałam ich szukaći i znalazłam przed bramą. Od tego momentu paszcze nam się nie zamykały. Szłyśmy gadając na start, gadałyśmy kiedy uspokajałyśmy zbyt aktywnie ustawiającego się do fotografii biegacza, gadałyśmy kiedy ruszył i bieg i potem też gadałyśmy do mety, nawet w czasie finiszu. Maria "to ile zajął wam dojazd do Krakowa" Ja " hyyyyyyy, hyyyyyyy nie hyyyyyyy pamiętam hyyyyyy"!
Po biegu obie byłyśmy szczerze zdziwione, że w ogóle nie pamiętamy miasta. To dobrze. To znaczy, że nie tylko gadałyśmy ale i słuchałyśmy się nawzajem. Czas minął mi jak pięć minut. I nie ważne, że nad Wisłą straciłam 10 sekund, bo walczyłam z mega kolką i musiałam położyć się na murku. Dzięki Marii nie miałam czasu mysleć o bólu. Po porstu leciałyśmy. Z tym że Marycha swobodnie a ja cisnęłaaaaam!
Było super, super, super, że zacytuję pewną moją byłą znajomą. :)
Na mecie Wasylowe zdjęcia. Fajne. Bo Wasyl robi fajne zdjęcia. Tak po prostu. To zawsze są zdjęcia o czymś. Wiem, bo od Jacka Dziekońskiego dostałam "Pasję biegania". Swietna rzecz, mnóstwo znajomych na tych kartach..
No cóż.. na mecie.. No dobra. Pojadę kultowym tekstem: a mój Garmin to pokazał 10111m! Więc może czas był nawet trochę lepszy. :D Generalnie jestem bardzo zadowolona, choć od grudniowych "Moczki i Makówek" urwałam zaledwie minutę. Trudno. Najważniejsze, że było fantastycznie. Wciąż jeszcze biegam w Krakowie, jeszcze nie myslę o jutrze, choć chyba powinnam. Jutro Cracovia Maraton. Emocje wciąż rozszerzają mi żyły, biegają po neuronach i podnoszą nastrój! Co za weekend! :)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu DamianSz (2015-04-18,10:06): Potwierdzam, bo też miałem tą przyjemność, z Marią bardzo fajnie się gada i biega :-) Mam nadzieje, że spotkam ją w niedziele w Krakowie. A Ty pamietaj, że jesteśmy umówieni na wspólną fotę i start ,-) Truskawa (2015-04-18,10:10): Ależ oczywiście, że pamiętam! O takich rzeczach to ja nie zapominam. :) żiżi (2015-04-18,18:13): To lecisz dychę czy maraton???Szalona:))) Mahor (2015-04-18,20:28): Jeżeli biegniesz maraton to wierzę że dojrzała spadniesz z krzaczka... ale tuż za metą :) Truskawa (2015-04-18,21:29): Jedno i drugie Angela! :) Truskawa (2015-04-18,21:30): Mam w każdym razie nadzieję, że nie wcześniej. :) jann (2015-04-19,10:42): Powodzenia w Krakowie, Trzymam kciuki!!! paulo (2015-04-20,08:43): ja uważam, ze czasami bieg może być tylko dodatkiem do pięknego życia :) Tak to chyba jest u Ciebie. Super!
|