2015-04-13
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 100 razy ku szczęściu (czytano: 586 razy)
100 razy ku szczęściu
Na XXII Bieg Żniński zapisałem się, bo nigdy nie biegłem w Żninie. Właściwie to nigdy nie byłem w tym miasteczku. Tylko czasem przejeżdżałem. Także na inne zawody. Więc tak trochę turystycznie miało być. Ot, kolejny start w zawodach. Jednak ten był szczególny.
Bieg był w niedzielę, a w sobotę wieczorem poszedłem do kina. Jest takie małe, na sąsiedniej ulicy, w szkole, w której uczyła się moja córka. Zaledwie 90 miejsc, ale za to nosi imię Jeremiego Przybory, który urodził się niedaleko tej dzielnicy, w której mieszkam. Kino, jak napisałem, małe, bez zapachu pop-cornu, z niedużym ekranem. Ot, chciałoby się zanucić starą piosenkę M.Fogga „W małym kinie”.
Byłem w tym kinie pierwszy raz, a powód był szczególny – projekcja „Idy”. Chciałem zobaczyć polski film, który zdobył Oskara. I zobaczyłem film przepiękny. Film, który zachwycił mnie szczególnie sposobem prowadzenia kamery. 1,5 godz. zachwytu.
Po takich doznaniach wróciłem do domu, by dokonać czynności prozaicznej, ale którą bardzo lubię i celebruję – przygotowanie rzeczy na bieg. Wszystko według listy. Rzeczy do plecaka, rzeczy do ubrania rano. Takie małe nabożeństwo.
Niedzielny poranek chociaż słoneczny, to jednak chłodny. Zdecydowałem, że pierwszy raz pobiegnę w tym roku na krótko. W czasie jazdy samochodem planowałem jak podejść do tego 10-kilometrowego biegu. Za tydzień maraton, wiec może ostrożniej, by nie nabawić się kontuzji? A z drugiej strony ostatnie tempa w czasie treningów interwałowych pozwalały myśleć o próbie poprawienia życiówki. Jak pobiec?
Z tych rozmyślań wyrwał mnie widok, który sprawił mi ogromną radość – lecący bocian. Nie, nie, to nie dlatego, że „jeśli on żyje, to my też żyjemy!”. Powód był inny. Moja Mama mawiała, że jak się zobaczy pierwszego na wiosnę bociana lecącego, to cały rok będzie się podróżowało. W przeciwnym wypadku wakacje byłyby wakacjami tylko z nazwy. „Bocian! Bociuś!”
W Żninie już na parkingu spotykam znajomych. To ta jedna z najprzyjemniejszych stron biegania. Szczególnie na wiosnę, kiedy po samotnych często treningach wraca się do wspólnoty biegaczy. Jest w tych spotkaniach cos wiosennego, radosnego. Trudno to opisać, biegacze to znają i czują.
Po odbiorze pakietu czas na przebranie się. I tu niespodzianka. Przez pomyłkę zamiast krótkich spodenek zabrałem długie leginsy. Na szczęście te są bardzo cienkie. Ubieram się więc w jedna koszulkę, te długie leginsy i wyruszam na rozgrzewkę a potem na żniński rynek. Jest słonecznie, ale chłodno i niestety dosyć porywisty wiatr. A Kujawy to pola, więc będzie wiało.
Po rundzie honorowej wokół rynku start ostry i ruszamy. Pierwszy kilometr po kostce brukowej. To początek biegu, więc nie odczuwam jeszcze dyskomfortu. Wielu biegaczy, właściwie większość, ucieka na chodnik, ale jednocześnie skracają trasę. Część biegaczy i ja biegniemy dokładne 10km.
Pierwszy kilometr przebiegłem w 5:02. Bardzo dobrze, tak zakładałem. Aby poprawić rekord życiowy na całym dystansie musiałbym pobiec w średnim tempie poniżej 4:51. Zdecydowałem, że jeśli do 5 km będę miał średnia poniżej 5:00, to walczę. Na początku 3km zaczyna się długim podbieg. Ja ciągle biegnę w granicach 5:00-5:05. Podbieg robi swoje a do tego jeszcze ten szarpiący z boku wiatr. Za 3 km znowu podbieg. Biegnę jednak szybciej. Kiedy dobiegam do nawrotu, średnia w okolicach 5:00. Zwątpiłem w poprawienie życiówki.
Wracamy tą samą trasą. Teraz będzie z górki, ale wiatr dalej szarpie mocno. Tak mocno, że nagle słyszę za sobą – zgubił pan numer! Wiatr wyrwał mi go z foliowej koszulki. Trudno, mam czipa, to wystarczy. Szkoda numerka, bo zbieram wszystkie na pamiątkę, a ten bieg przecież szczególny.
Kolejne kilometry z górki więc mocno przyśpieszam, ale średnia ciągle w okolicach 4:54. Czy wystarczy mi dystansu do odrobienia strat z pierwszej połowy? Biegnę mocnym tempem, tak mocnym, ze odzywa się lekki ból w stawie skokowym lewej nogi. Ale nic to, walczę dalej.
Na 8km widzę przed sobą Mariolę. Uczyła moją córkę w-fu w szkole podstawowej. Tej szkole, gdzie wczoraj byłem na filmie „Ida”. Powoli zbliżam się do Marioli, bardzo powoli, ale mam motywację do dalszej walki z czasem.
Na 9 km jestem już blisko Marioli, a przed nią widzę Beatę. To także koleżanka biegowa. Ma trochę do mnie pecha, bo zdarza się czasem, że wyprzedzam ją na ostatnim kilometrze. Tym razem chyba to się nie uda.
Na początku 10 km Mariola zauważa, że biegnę za nią, daje mi znak ręką, żeby się jej trzymał. Spoglądam na zegarek. Średnie tempo 4:52, a meta coraz bliżej. Czy wystarczy dystansu? Dobiegamy do odcinka kostki brukowej. Tym razem wszyscy uciekają na chodnik. Chwila wahania i ja też na niego wskakuję. Raczej nie z chęci skrócenia dystansu, ale z obawy o stopy.
Ostatnie 500 metrów. Na zegarku ciągle średnie tempo całego biegu 4:52. Biegnę już, jak to mawia mąż Beaty, Marek, w trupa. Mariola trochę mi ucieka, wyprzedza Beatę. Jeszcze jakieś 40 metrów do mety, chociaż poczułem się trochę głupio, to jednak wyprzedzam Beatę, ostry finisz i wpadam na metę. Ciężko łapię powietrze. Kolega Artur podaje mi wodę. Spoglądam na zegarek i… 48:32. A życiówka 48:31 (później się okazało, ze czas z maty to 48:34). Szkoda, nie udało się, ale na tej trasie i przy tym wietrze wynik bardzo dobry. Z drugiej jednak strony życiówka biegana chodnikiem nie byłaby dla mnie życiówką.
Żal było tej utraconej szansy na nowy rekord życiowy, ale nie to było w tym biegu najważniejsze. Najważniejszym było to, że to był mój 100 start w zawodach.
Już 100 razy stawałem na starcie. Biegów krótkich i długich. Biegów udanych i kończonych z poczuciem porażki. Biegów, kiedy biegłem dla siebie i biegów, kiedy mogłem cieszyć się radością debiutantów, którym pomagałem w ich pierwszych startach. Były biegi w mrozie, w upale, po piachu i płycie Stadionu Narodowego. Biegi w 10-tysięcznym tłumie i 50-osobowej grupie. Biegi w towarzystwie coraz większej liczby biegowych przyjaciół. Z radością, satysfakcją, dumą z własnych dokonań.
I zawsze dotarłem do mety.
Więc cóż mogłem pomyśleć tam, na żnińskim rynku, w promieniach wiosennego słońca, pijąc ożywczą wodę?
Tylko jedno
że po raz setny
miałem szczęście…
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu (2015-04-14,07:41): gratuluję woli walki... ona się liczy, a nie zyciówki. Zatem do zobaczenia po raz 101, w Krakowie. Miłego dnia! osasuna (2015-04-14,08:52): gratuluję wyniku i ilości startów, najważniejsza jest radość z biegania, 101 w Krakowie będzie z rekordem i tego Ci życzę :) andbo (2015-04-14,10:35): Moje najszczersze gratulacje! I z racji wyniku na dystansie i (a może przede wszystkim) z okazji pięknej 100-ki!
A na otwarcie nowej - udanego biegu w grodzie Kraka. Do zobaczyska! Joseph (2015-04-14,11:52): Ty to masz szczęście :) Życzę Ci kolejnych stu Wrót Raju :) Truskawa (2015-04-14,14:13): Ale to bardzo piękny czas! Gratuluję z całego serca Grzegorz. I zazdroszczę! A i tak najważniejsze te spotkania na biegu. :) Jajacek58 (2015-04-20,22:48): Grzegorz, kolejnej setki w dobrej formie ! Jolaw1 (2015-04-21,11:45): ;-)
|