2015-03-22
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Półmaraton Marzanny w Krakowie (czytano: 1172 razy)
„Marzanna”
Pierwszym poważnym sprawdzianem przed moją główną docelową imprezą tego sezonu, był „Półmaraton Marzanny”w Krakowie 22 marca. Tam właśnie miałem sprawdzić czy plan treningowy metodą Jerzego Skarżyńskiego, który starałem się realizować, da mi powody do zadowolenia z siebie.
Pogoda na początku tego roku nie napawała optymizmem.
Jadąc do Krakowa padał deszcz, a będąc już na miejscu z nieba posypały się płatki śniegu, którym towarzyszył przenikliwy wiatr brr... :0( Ale cóż nikt nie mówił, że będzie lekko.
W tym sporcie pogody się nie wybiera. Jedziemy w dobrych humorach z Agą, Donatą i Jarkiem. Odbieramy pakiety startowe. Trochę ciasno jak na taką ilość zawodników.
Plan taktyczny obmyśliliśmy z Jarkiem już dużo wcześniej na treningach.
Nic na siłę, ale w głowie cały czas kotłuje się jedno magiczne słowo „ życiówka”, niby nie ma nacisku, ale nie byłbym sobą stojąc na starcie, żeby nie pomarzyć :0)
Ustawiamy się za „zającem” na 1.39 i zobaczymy co się z tego „urodzi.”
Plan jest taki żeby utrzymać się za balonikami do 18 km, a potem przyśpieszyć.
Jeszcze tylko buzial od dziewczyn, kop na szczęście i naprzód na start.
Odliczanie i już luz, koniec mojego przedstartowego stresiku - startujemy, nadeszła chwila prawdy.
Zaczynamy za zającem według planu, ale coś za wolno „kica”. Musimy przyśpieszyć, bo plan nie wypali. Tempo fajne, kilometry mijają pojawia się pierwszy kryzys. Jarek mi odjeżdża, ale tym się nie martwię kto by za nim teraz nadążył w takiej jest formie.
Robię swoje, po chwili dochodzę do siebie i walczę dalej z własnymi myślami, przypominając sobie rady z ostatniego spotkania z psychologiem sportu. Może nie zrobiły te spotkania na mnie wielkiego wrażenia, ale zawsze coś tam pomogło mi w mobilizacji.
Jeszcze troszkę Wawel, Rynek, Bulwary. Trasa jest mi mniej więcej znana, bo pokrywa się częściowo z wieloma innymi imprezami biegowymi w Krakowie. Tylko ten finisz na Błoniach jest dla mnie dobijający. Dwie długie proste na odcinku ok. 3 km.Ciągnę „na oparach”, a do mety
mimo że ją widać, daleko. Jest ciężko. Odganiam złe myśli, kontroluję zegarek.
Może się uda. Jeszcze troszkę dociskam moje „asicsy”i wpadam na metę. Szybki „luk” na zegarek.
Jest udało się 1.37.29 mam ją, złapałem za nogi kolejną życióweczkę.
Mogę wracać z podniesioną głową i z przekonaniem, że praca z planem Skarżyńskiego daje efekty.
Jeszcze tylko „szybko” się przebrać bo zimno (aczkolwiek trochę to potrwa, bo organizacja depozytu daje sporo do życzenia) i wracamy do domku z postojem w Fabryce Pizzy wypatrzonej kiedyś przez Agnieszkę.
Paweł
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |