2015-02-18
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Najsłabszy start - XII Międzynarodowy Maraton Ekologiczny Lębork 2003 (czytano: 1459 razy)
![](sylwetki/foto_blog/2015/z42127_1.jpg)
Wielu biegów nie mogę zaliczyć do udanych. Wynikało to w dużej części albo z braku odpowiedniego treningu, albo z za mocnego początkowego tempa. Tak kiepskiego maratonu nie spodziewałem się jednak. Na maratońskich trasach przeżywałem już kryzysy, ale zawsze jakoś biegłem i dobiegłem. Tutaj kryzys był tak duży, że w dużej części trasy szedłem. Organizm zwyciężył i pokierował mną.
A więc jak to było?
Forma w 2003 roku była. Świadczy o tym wynik na 15 km w Kołobrzegu - 58:51 (marzec). W maju na 10km miałem 39:23 (Koszalin). W tym samym miesiącu powróciłem znowu do Koszalina, gdzie uczestniczyłem w biegu 12-godzinnym. Na dystansie maratonu uzyskałem czas 3:29, ale potem spuchłem i wynik końcowy to tylko 90km. 8 czerwca na 15km było słabiutkie 1:10:27 (Domacyno-Karlino), chociaż wysoka temperatura tłumaczyła trochę ten kiepski czas.
W czerwcu dopadł mnie ząb. Spuchło dziąsło, więc do dentysty. Orzeczenie - wyrwać, ale najpierw zlikwidować antybiotykiem opuchliznę. Opuchlizna zeszła, a ja nie chciałem rozstawać się z zębem. Może uda się go uratować? Do maratonu stale go czułem, a po maratonie opuchlizna powróciła, więc i tak został wyrwany. Cóż - warto było spróbować. Łatwo wyrwać, trudniej wstawić.
Przed maratonem jeszcze dwa większe 2-godzinne rozbiegania i czas na start.
START
Biegniemy. Myślę sobie - forma nie najlepsza, to może zrealizuję wreszcie cel - dwie równe połówki? Zaczynam więc stosunkowo wolno. Nigdy tak nie zaczynałem. Biegnę sobie, biegnę, ale czuję mimo niezbyt szybkiego biegu narastające zmęczenie. Półmetek - czas 1:50:31, a ja mimo tak kiepskiego czasu czuję się zarżnięty. Gdzieś na 25 kilometrze nie mogę już biec. Przechodzę do marszu. Ledwo nawet idę. Mam chęć przerwania tego "biegu", położenia się gdzieś i niech dzieje się co chce. Ale przyjechałem na maraton i muszę go ukończyć, jak ukończyłem wszystkie dotychczasowe biegi. Więc idę. W mijanych miejscowościach wartało by podbiec dla picu, ale nawet tego nie mogę. Oczywiście wyprzedza mnie wielu biegaczy, w tym pani Janka Rosińska i pyta, czy coś mi nie jest. Odpowiadam - nic, tylko kryzys. Wyprzedza mnie też wiekowy Marian Parusiński. Tego było za wiele. Postanowiłem biec. Przytrzymałem się więc pana Mariana i tak we dwójkę przetruchtaliśmy parę kilometrów. Kilka kilometrów przed metą postanowiłem przyspieszyć. No i do końca biegnąc dopadłem metę w tragicznym wręcz czasie 4:32:36. Rodzinka obawiała się najgorszego. Przecież powinienem być w najgorszym przypadku godzinę wcześniej. Ale doczekali się i mnie.
Cóż, kiedyś trzeba przebiec ten najsłabszy bieg. Jak organizm zaczyna rządzić, to nic się nie poradzi.
Po dwóch tygodniach w Szczecinie biegłem półmaraton. Czas - 1:28:27, więc forma nie uciekła. Maraton w Lęborku był takim krótkotrwałym załamaniem.
... ale medal nie był najsłabszy, wręcz najlepszy.
... tyle zapamiętałem po latach. Właśnie się zreflektowałem, że relację z tego maratonu już tu zamieściłem. Była ona pisana na żywo. Ciekawe co człowiek pisze od razu, a co po latach.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |