Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [32]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
kris64
Pamiętnik internetowy
ZABIEGANY JESTEM

Krzysztof Góralski
Urodzony: 1964-08-14
Miejsce zamieszkania: Toruń
3 / 4


2015-02-02

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Bieg 7 dolin czyli jak zostałem ultramaratończykiem (czytano: 1307 razy)

 

Biegać zacząłem późno . Mając 39 lat . W ciągu 12 lat biegania przebiegłem 84 maratony z czego 43 w czasie poniżej 3 godzin . W związku z tym , że życiówkę
( 2:45:33 ) zrobiłem 7 lat temu , bieganie kolejnych maratonów nie dawało mi już tej satysfakcji co kiedyś . Od dawna myślałem o nowych wyzwaniach . Chciałem spróbować czegoś nowego . Stwierdziłem że dystans 100 km w górach to będzie To tak z powodu dystansu jak i z powodu profilu trasy . W 2012 roku spróbowałem walki z dystansem startując w biegu 12 godzinnym w Rudzie Śląskiej . Od połowy biegu stoczyłem walkę z samym sobą ponieważ początkowe 5 godzin biegu zacząłem za szybko . Zapłaciłem frycowe , ale w głowie zostało doświadczenie jak biegać dystans ultra . W 2012 i 2013 roku zaliczyłem Maratony Karkonoskie próbując biegania w górach . Oczywiście cały czas biegałem również płaskie maratony , ale w mojej głowie dojrzewała też myśl o Biegu Siedmiu Dolin co pozwoliłoby rozkoszować się jednocześnie i dystansem i górami . Postanowiłem że próba nastąpi w 2014 roku i będzie to mój pierwszy start po pięćdziesiątych urodzinach . Od stycznia nakręcałem licznik kilometrów przebiegając w ciągu ośmiu miesięcy 4600 km i startując po drodze w czterech maratonach . Czas biegł szybciej niż ja i nastał wrzesień .
W ostatnim tygodniu przed startem w domu wybuchła bomba . Córka namierzyła w Internecie że jestem zapisany na 100 km . Cały czas razem z żoną myślały że ja jadę w góry na maraton . Nigdy nie wspominały , ani nie pytały się o dystans , więc ja się też nie chwaliłem bo wiedziałem że dźwięk słów 100 km działa na Nie jak płachta na byka . Trzy dni traktowały mnie tak jak gdybym chciał popełnić samobójstwo . W końcu dały spokój a ja obiecałem że będę dzwonił z trasy co 2 godziny . Dwa dni przed startem czułem już lekkie podenerwowanie jak przed pierwszym maratonem .
W piątek rano o 9.20 ruszyliśmy razem z 4 kolegami do Krynicy . Pomysł kierowcy żeby nie jechać autostradami się nie sprawdził . W wyniku dwóch objazdów i jednego pomylenia drogi do Krynicy dotarliśmy przed 20.00 . Szybka wizyta w Biurze Zawodów i do hotelu bo przecież start w nocy o 3.00 . W hotelu szybka kolacja , spakowanie rzeczy na przepaki na 36,66 i 77 km trasy oraz plecaka na start i o 22.15 gaszę światło . Nastawiam budzik i zasypiam szybko . Nagle się budzę . Pierwsza myśl – zaspałem . Na zegarku 0.56 . Westchnienie ulgi . Jeszcze godzina snu . Pobudka o 1.45 . Jedna kawa , jedna bułka , ubieram się w strój startowy , zakładam plecak , czołówkę i o 2.15 wychodzę z hotelu skąd mam ok. 1 km do startu .
Krynica śpi . Ze wszystkich kierunków widać sylwetki biegaczy z plecakami i workami na przepaki podążających na miejsce zbiórki . Zapowiedzi pogodowe były takie że w nocy będzie 16 ‘ C , a w dzień 21-26 ‘ C . Zdecydowałem się na legginsy ½ oraz podkoszulkę a drugi taki komplet razem z butami zapakowałem do worka na 77 km na wypadek gdyby ewentualny deszcz zmusił mnie do przebrania . Tutaj mały niepokój . Idę na start i widzę ludzi w koszulkach z krótkim rękawem , długim rękawem a nawet w bluzach i kurtkach . Niektórzy mają długie spodnie . Czyżbym to ja się źle ubrał . Przed startem wypatruję i trudno mi zobaczyć żeby ktoś się ubrał tak samo lekko jak ja . Zaczynam się bać że jak wbiegniemy wyżej to zrobi się zimno . Dzięki temu że każdy ma telefon znalazłem jeszcze kolegów z którymi przyjechałem a którzy spali w innym miejscu . Robimy pamiątkowe zdjęcie i czekamy na start .
Oprócz nas na starcie stoją jeszcze zawodnicy na 36 i 66 km , którzy startują 10 i 20 minut po nas . Razem 1200 osób . Atmosfera niesamowita . Ruszamy . Pierwsze 2 km po asfalcie . Po kilkuset metrach słychać wystrzał . Pewnie miał nastąpić w czasie startu tylko coś nie wyszło . Ktoś wywrócił się na pokrywie studzienki kanalizacyjnej . Wraca na start do punktu medycznego . Jest ciasno i dzięki temu nie zaczynam za szybko . Wbiegamy w las i od razu zaczynają się pierwsze nieduże podbiegi . Robi się wąsko i oczywiście ciemno . Wszyscy mają już zapalone czołówki więc trasa jest dobrze oświetlona . Stawka zawodników zaczyna się rozciągać i trzeba już liczyć przede wszystkim na swoje światło . Z radością zauważam że mój tani model czołówki świeci lepiej niż wiele dużo droższych czołówek renomowanych firm . Opłaciło się spędzenie czasu w Internecie na szukaniu dobrego modelu z niekoniecznie drogim napisem . Co kilkadziesiąt metrów połyskują taśmy zawieszone na drzewach oznaczające trasę . Ważne głównie na rozwidleniach i przy zmianach kierunku . Na płaskich odcinkach pojawia się błoto , miejscami nawet glina . Potykam się i jedno kolano ląduje w błocie . Z suchą błotną skorupą na kolanie dobiegnę już do mety . To moje jedyne potknięcie w czasie całego biegu . Nie wszyscy mają tyle szczęścia . Za chwilę widzę jak jeden z zawodników pada prawie na twarz . Szybko wstaje . Nic się nie stało ale ubłocony jest od butów do szyi . Później jeszcze słyszę jak inny mówi że przy upadku wybił palce i nie może ich zginać .
Czyli trzeba uważać . Mimo nocy jest ciepło . Utwierdzam się w przekonaniu że mój wybór stroju był idealny . Na pewno są tacy którym jest już za ciepło . Po dwudziestu kilku kilometrach zauważam że tam gdzie drzewa są rzadkie jest już szaro . Wstaje dzień . Wybiegamy z lasu i widzę z boku w oddali mgłę z której wystają czubki gór .
Wschód słońca w górach i widok na doliny zasnute mgłą - wspaniały widok . Światło można wyłączyć , jednak niedługo wbiegamy do kolejnego lasu i dalej trzeba z niego korzystać ale już niedługo . Jest już widno . Coraz bliżej 22 km i pierwszy punkt odżywczy . Punkt jest przy schronisku . Patrzę a tu ze schroniska wychodzi znajomy z Torunia i pyta czy czegoś potrzebuję . Świat jest mały . Proszę Go żeby mi załatwił kawałek plastra bez gazy do podklejenia paska od zegarka bo pękła mi szlufka i cały czas mi się pasek majta . Wypiłem herbatę , zjadłem ćwiartkę pomarańczy , banana , szczyptę soli , zabrałem ze sobą małą butelkę mineralnej i w drogę . To był mój zestaw obowiązkowy na punktach żywieniowych , a na przepakach zamiast wody z worka brałem energetyka lub colę . Następne 10 km bez historii .
Jest 32 km biegniemy gęsiego małą grupą . W pewnym momencie coś mi mignęło z prawej strony . Odwracam głowę a tu widzę wiszącą taśmę nad ledwo widoczną ścieżką wydeptaną w trawie . Krzyczę do tych którzy biegli przede mną żeby zawrócili i skręcamy . Niewiele brakowało a byśmy zgubili trasę . Zbiegamy do Rytra gdzie po 3 km asfaltu jest pierwszy przepak . Zanim pochłonąłem na punkcie żywieniowym swój zestaw obowiązkowy już ktoś podaje mi worek z moim numerem . Zjadam z niego pół bułki i resztę pakunku oddaję stwierdzając że nic nie potrzebuję . Tu kończą swoją przygodę uczestnicy biegu na 36 km . Ja wybiegam dalej i zaczyna się 8 km podejścia w stronę góry Radziejowa podczas którego wyprzedzają mnie trzy kobiety o figurach dziewczynek z podstawówki ( w sumie na mecie przede mną było 6 zawodniczek ) .
Na tym odcinku biegu jest bardzo mało . Jednak przy wspinaczce mięśnie ud wydają się pękać . Pod szczytem mamy punkt na 44 km . Maraton już za nami . Jeszcze tylko drugi i jeszcze trochę . Między 8.00 a 9.00 miałem pierwszy raz zadzwonić do żony .
Wyciągam z mokrej kieszonki w plecaku mokry telefon . Tego nie przewidziałem . Łapię się na myśli że następnym razem telefon trzeba będzie jakoś zabezpieczyć . Następnym razem ? Przecież jeszcze jestem w połowie tego biegu . Dzwonię i okazuje się że Basia jeszcze spała .W końcu nic dziwnego jak jest sobota a cały tydzień wstaje się o 4.00 . Melduję tylko że wszystko w porządku i będę dzwonił co 2 godziny . Żeby tylko telefon nie wysiadł od wilgoci . 57-km zbiegam ze zbocza po betonowych płytach . Nikogo z przodu . Za mną kilka pojedynczych osób . Jeszcze kilka zakrętów i zdaję sobie sprawę że dawno nie widziałem żadnej taśmy z oznaczeniem trasy . Biegnę coraz wolniej i coraz bardziej się denerwuję . Ani z przodu , ani z tyłu nie widzę nikogo . W pewnym momencie z bocznej łąki wybiega zawodnik . Mówię
,, Co pomyliłeś trasę ? ” , a on na to ,, Nie . Tam jest trasa ”. Zobaczyłem taśmy na łące . Czyli to ja pomyliłem . Jak zbiegliśmy na dół do Piwnicznej Zdrój zobaczyłem przed sobą ludzi którzy wcześniej byli za mną . Myślę że dołożyłem sobie jakieś 200-300 m. W sumie na tym dystansie to niewiele znaczy . Przy dobiegu do miasta obok chodnika ujęcie wody głębinowej . Zatrzymujemy się wszyscy po kolei żeby się trochę schłodzić . 66-km trasy drugi przepak . Nie czuję głodu . Zmuszam się do jednego ugryzienia bułki . Biorę szczyptę soli i popijam colą wyciągniętą z worka a do worka pakuję z plecaka wszystko czego już nie będę potrzebował . Jak wybiegam z przepaku jeden z sędziów mówi mi że jestem 68 w open . Miejsce fajne ale nie wydaje mi się żebym mógł je utrzymać . Jest już po jedenastej . Zaczyna ładnie grzać słońce . Widzę że wszyscy są w czapeczkach a ja swoją zostawiłem na 66 km. Pozostaje mi jak najczęstsze polewanie głowy wodą . Jakiś rolnik wspina się na wzgórze ciągnikiem z przyczepą . Proponuje mi podwiezienie . Szybko dziękuję i nie korzystam . Nikt nie widzi ale przecież jakieś zasady obowiązują . 73-km strome zejście . Stwierdzam że mam już dosyć . Nogi bolą niemiłosiernie ale zapas czasu w stosunku do limitów mam taki że mogę iść do samej mety i na pewno się wyrobię . 75-77 km droga asfaltowa w Wierochomli Wielkiej . Nie jestem w stanie biec nawet po płaskim asfalcie . Przechodząc obok sklepu wchodzę do środka i kupuję malinowego Reds’a z lodówki . Wypijam i wraca chęć do życia . Cały czas coś mnie uwiera w bucie . 77-km i ostatni przepak już blisko .
W bucie pod piętą miałem kamień wielkości ziarnka grochu ( będzie odcisk ) . Przy okazji przebieram skarpety na suche . Z worka wyciągam wcześniej zapakowaną tam MP-trójkę i słuchawki i mam zamiar zająć czymś głowę . Okazuje się że mimo że pakowałem ją wyłączoną to jest włączona , a że akumulator wytrzymywał tylko 3 godziny więc nie ma sensu jej zabierać . Biorę na drogę butelkę coli i ruszam marszem . Po wspinaczce na 81 kilometr i zejściu na 83 kilometr stwierdzam że już prawie dwa maratony za mną i mam 5 kilometrów lekko pod górę do ostatniego punktu odżywczego . Nogi dalej bolą ale przypominam sobie że dystans ultra biegnie się przede wszystkim głową . Widzę przed sobą porozrzucanych na trasie pojedynczych zawodników . Wszyscy idą więc ja zaczynam biec i okazuje się że daję radę . Mijam ich po kolei . Jakieś 8-10 osób przy oklaskach mijanych turystów . Docieram do ostatniego punktu na 88 km. Jest dobrze . Szybko szczypta soli , garść rodzynków i kubek herbaty . Po kolei zaczynają docierać kolejni wyprzedzeni . Jeden z nich z wyglądu na pewno jest ode mnie starszy . Więc musi być z mojej kategorii wiekowej .
Ruszam z punktu pierwszy . Słychać pierwsze grzmoty burzy . Okazuje się że na szczęście przeszła gdzieś z boku . Z deszczem się już tak nie udało . Dwadzieścia minut opadów wystarcza aby ścieżki po których biegniemy zamieniły się w małe potoki . Kilometry wloką się powoli . Na odcinkach płaskich i pod górę biegnę , jednak na zbiegach muszę iść . Nogi bolą strasznie . Mija mnie mój rywal z kategorii . Staram się go trzymać jak najbliżej i spróbować powalczyć na ostatnim asfaltowym odcinku .
Po następnych 2 km jednak atakuję i udaje mi się w miarę dystansu zwiększać przewagę . Chyba też ma już dosyć . 98-km trasy jak zobaczyłem To Coś przed sobą to mało się nie rozpłakałem . W poprzek ścieżki którą biegniemy leży pościnanych ok.20 drzew niektóre na wysokości pasa . Trzeba je było pojedynczo pokonywać . Ale jak tu unosić nogę gdy jej podniesienie na taką wysokość wyciska łzy bólu .
To była chyba normalna wycinka nie mająca nic wspólnego z organizatorami biegu . Walczymy z sobą . Tu na tych drzewach raczej nikt nikogo nie wyprzedzi . Las robi się rzadszy . Słychać już spikera na mecie . Koniec lasu . Stromy zbieg na szosę a tam policjant zatrzymujący ruch samochodów woła że zostało 200 m do mety . Czyli końcówka jest krótsza niż początek biegu . Rozglądam się . Nikogo za mną , nikogo przede mną .
Mimo wszystko przyśpieszam . Jeszcze dwa zakręty . Ostatnia prosta . Przed startem zakładałem wynik między 12 a 14 godzin . Plan wykonany .
Ludzie wzdłuż deptaka klaszczą i krzyczą . Ktoś krzyczy : Jesteś wielki a ja nic takiego nie czuję poza ulgą że już koniec . Meta . 13 h 44 min 33 sek . Koniec biegu a początek szczęścia i satysfakcji . Do twarzy mam przyklejonego banana . Szybko dzwonię do domu że jest po wszystkim i żeby już przestali się martwić . Powoli przestaje działać adrenalina więc zaczyna działać ból . Stwierdzam że bolą tylko nogi , a przed startem bałem się że będą bolały również ręce , żołądek , brzuch , serce , głowa i nie wiem co jeszcze . Czyli nie jest tak źle . Marzę o kąpieli . ktoś mówi mi że na końcu deptaka stoją busy odwożące zawodników do hoteli . Na tablicy wyników stwierdzam że na razie wisi 60 pierwszych miejsc i kończą się godzinę przed moim dobiegnięciem . Jest mi już zimno więc decyduję że wracam do hotelu . Mam problemy z wyjściem z samochodu . Dobrze że w hotelu jest winda bo mieszkam na 3 piętrze . Pod prysznicem trzęsę się z zimna mimo że woda jest gorąca . Ubieram się na cebulkę i stwierdzam że jest po osiemnastej a właściwie to ja dzisiaj prawie nic nie jadłem . Decyduję się wrócić w okolice mety bo i tak muszę odebrać z depozytu worki z przepaków .
Po drodze spotykam wielu chodzących podobnie jak ja . Obcy ludzie nam gratulują bo po sposobie chodzenia widać kto dzisiaj biegł 100 km. Wciągam dwie porcje makaronu , dwa lody i oglądam dekoracje najlepszych . Podczas dekoracji najlepszych szóstek w kategoriach wiekowych zostaję wywołany na 5 miejscu . Więc w debiucie muszę się jeszcze wgramolić do góry na scenę . Jest duma i satysfakcja że stoję z najlepszymi w moim wieku . Myślę że mógłbym pobiec to lepiej . Fizycznie można jeszcze wiele poprawić . Psychicznie jednak mam siłę a tego się bardziej obawiałem . Ani przez moment w głowie nie miałem myśli : ,, nigdy , przenigdy więcej ” . Fajnie byłoby to powtórzyć , ale chyba nie za rok . Spotykam kolegów z którymi przyjechałem . Oprócz mnie ukończyło jeszcze dwóch z czasami powyżej 16 godzin , jeden zszedł na 36 km z powodu problemów żołądkowych a jednego nie wypuścili sędziowie z 77 km. Dopiero następnego dnia dowiaduję się że wystartowało 760 zawodników , ukończyło 501 a ja zająłem 102 miejsce . Pierwsza noc jest bezsenna . Każdy ruch powoduje ból który budzi . Jednak o ósmej rano ruszamy do Torunia . Tym razem autostradą więc po ośmiu godzinach jestem w domu i jeszcze mam urlop w poniedziałek . Postanawiam że przez najbliższy tydzień nie biegam . Wytrzymuję do piątku . W piątek truchtam pierwszy raz po starcie i decyduję że w przyszłym roku zaliczę dwa starty na dystansach ultra . Nowe wyzwania czekają , a moje nazwisko samo podpowiada gdzie mam biegać .


Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora







 Ostatnio zalogowani
Jarek42
19:32
pawelzylicz
19:02
stanlej
19:01
Henryk W.
18:22
staszek63
18:02
Admin
17:47
lemo-51
17:22
Wojciech
17:11
Piotr_76
17:09
entony52
17:01
lukasz_luk
16:58
42.195
16:50
wadas
16:33
fit_ania
16:30
mar_ek
16:29
Mr Engineer
16:26
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |