2014-11-26
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Maraton na dwóch kontynentach - Istambuł 2014 (czytano: 980 razy)
Maraton na dwóch kontynentach - Istambuł 2014
Jedyny taki bieg na świecie, gdzie podczas jednej trasy drepczemy po ziemi dwóch kontynentów.
Pokonujemy podczas maratonu fragment azjatyckiej części Istambułu i europejskie ulice tego pięknego, historycznego miasta położonego po obu stronach cieśniny Bosfor i zatoki Złoty Róg.
Kiedyś Konstantynopol, dzisiaj Istambuł - piękne, wielowiekowe miasto, pełne meczetów, zabytków, targów i turystów. Historia miasta przemawia do naszej wyobraźni na każdej uliczce. Hagia Sophia zachwyca swoim ogromem, Błękitny Meczet oczarowuje architekturą i wystrojem, sułtański pałac Topkapi zaprasza do Haremu, a podziemna Cysterna Bazyliki kusi tajemnicą i niezwykłością. Uliczni sprzedawcy pieczonych kasztanów, gotowanej kukurydzy, świeżego soku z granatów i dóbr wszelakich tworzą tu niezwykłą atmosferę miasta, które od zawsze miało charakter handlowy. Grand Bazar czy Bazar Egipski na równi inspirują, zachwycają jak i irytują. Zakupy w tych miejscach mogą być zabawne, ale na pewno do łatwych nie należą. Zewsząd zapraszające nas restauracje i kafejki kuszą miejscowymi specjałami, zwłaszcza kolorowymi słodkościami i pyszna chałwą.
Po kilkudniowym przebywaniu w tym niezwykłym mieście, po obcowaniu z zabytkami, po posmakowaniu wszelkich przysmaków, po kawie w klimatycznych kawiarenkach i po wielce ekscytujących zakupach zapragnęłam, aby dzień biegu już nadszedł.
I nadszedł. Była niedziela 16 listopada, kiedy o 6.30 wszystkie stoliki hotelowej sali śniadaniowej z pięknym widokiem na Bosforski most, który za niecałe trzy godziny przyjdzie nam podziwiać, były zajęte. Każdy pałaszował w milczeniu to co lubi i w ilościach jakie lubi. A pół godziny później z każdego miejsca, z każdych drzwi, z każdego podwórka, z każdego hoteliku wypływali na ulicę biegacze. Jak mróweczki wszyscy zmierzali w kierunku placu przy Hagia Sophia, skąd autobusy zawoziły nas na linię startu - do Azji. Było nas całe mnóstwo, z różnych stron świata i wszyscy mieliśmy jeden cel - przebiec maraton przez dwa kontynenty.
Osobiście byłam za mostem na 1,5 h przed startem. Miałam więc czas na podziwianie widoków, cieszenie sie atmosferą przed biegiem i stanie w długiej kolejce do małej ilości toalet. Tu organizator nie zabłysnął - kabin było mało, były brudne i dodatkowo podzielone na płcie.
Tego dnia obok maratonu organizowany był bieg na 15km i na 10km. Startowaliśmy z tego samego miejsca w krótkich odstępach czasu i tylko kolory numerów startowych mieliśmy inne. Razem było nas ok 8 tys biegaczy.
Początek był niezwykle podniosły. Przy powiewających na wietrze flagach narodowych odegrano hymn kraju gospodarzy, który odśpiewał kto potrafił. Po czym bez długich przemówień odliczono 3,2,1 start. Bieg zaczynał się podbiegiem na most bosforski, piękny, nowoczesny ponad kilometrowy. Bieg tak dużej ilości startujących przez most zawsze robi wrażenie - tego dnia też robił. Zanim skończył się most, pozbyliśmy się zbędnych, dodatkowych ubrań, które do tej pory naprawdę się przydały. I wtedy poszło z górki. Trasa przez pierwsze 10km wiodła sympatycznymi uliczkami i było sporo zbiegów. Na moście Galata było dużo wędkarzy i mnóstwo kibiców. Tu kończyli swoją karierę biegacze na 10km. A my biegliśmy dalej wzdłuż zatoki Złoty Róg i spowrotem, gdzie pożegnaliśmy tych którzy biegli na 15km.
Dalej zmierzaliśmy do pięknego akweduku, ale niestety wtedy już było pod górkę. Po pokonaniu połowy dystansu wbiegliśmy na szeroką dwupasmową drogę, którą dobiegliśmy prawie na lotnisko, a trzeba było jeszcze nią wrócić i to już było trudniejsze. Trochę się nudziło, bo to ta sama droga tylko w drugą stronę, no i zmęczenie nie dało o sobie zapomnieć. Organizator zadbał o odpowiednią ilość wody, starczyło też dla wszystkich bananów, jabłek i cukru. Było dużo gąbek do odświeżania, więc rozrywka była co 2,5km.
Przez ostatnie 2km przebiegaliśmy przez park przy sułtańskim pałacu Topkapi i w końcu długim podbiegiem przy wielkim aplauzie publiczności dotarłam na plac przy Błękitnym Meczecie, gdzie była z wielką radością oczekiwana przeze mnie meta. Na mecie reklamówka w łapkę i już. Nerwowo grzebałam w zawartości i z ulgą odetchnęłam, gdy znalazłam. Był duży, okrągły z taśmą w kolorze złota - medal. Medal - Maraton Istambuł 2014.
A czas.... no cóż bywało lepiej, ale jeśli biegnąc podziwia się widoki, zabytkowe budowle, chłonie atmosferę ulic, przybija piątki kibicom i w ogóle cieszy sie biegiem, to jakoś czas nie zawsze się liczy. Tego dnia miałam przyjemność biec w towarzystwie 15 Rodaczek i 72 Rodaków, którym dziękuje za towarzystwo i miłe słowa.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |