2014-11-23
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| w tyli świat... (czytano: 808 razy)
w tyli świat...
Są dwie ważne wsie w moim życiu – Ostromecko a potem Pruszcz. Pruszcz to wieś leżąca w połowie drogi z Koronowa do Tucholi. Mieszkała tam moja babcia a potem przez kilkanaście lat moi rodzice. Jeździłem do Pruszcza wiele razy. A to spotkania rodzinne, a to dziecięce wakacje, a to pomóc rodzicom. Pruszcz był dla mnie zupełnie innym światem niż Ostromecko. W Ostromecku tuż za oknami miałem lasy, w Pruszczu wszędzie są pola. Teren wokół Pruszcza to też mniejsze i większe pagórki. Polodowcowy krajobraz bardzo mi się podobał i ciekawił. Szczególnie jeden widok utkwił mi w pamięci i zawsze chętnie tam wracam. To okolice prusieckiego cmentarza. Kiedy patrzy się w stronę Borów Tucholskich można zobaczy taki obraz. Na pierwszym planie pola (latem to łany żółtych zbóż), dalej nasyp linii kolejowej do Tucholi, wiadukt kolejowy a dalej sięgające po horyzont lasy Borów Tucholskich. Jest w tym widoku jakieś niezwykłe piękno, spokój, nostalgia.
Tydzień temu dotarł do mnie niezwykły mail. Napisał do mnie Mariusz, biegacz z leżącego w odległości zaledwie 4km do Pruszcza, Gostycyna. Mail nosił tytuł „bieg do czasów młodości”. Mariusz za sprawą naszego wspólnego znajomego z maratonówpolskich zainteresował się moim blogiem i po jego przeczytaniu (a zorientował się też, że Pruszcz i jego okolice są mi bliskie) zaprasza mnie na wspólny trening do siebie. Jak to? Mam komuś robić kłopot swoja wizytą? Wszystko dla mnie miało być przygotowane, nawet nocleg. W pierwszej chwili pomyślałem, że nie wypada. Ale skoro sam zaprasza? I to na trening w okolice, które znałem w dzieciństwie a potem w z wycieczek rowerowych?
Odpowiedziałem, że przyjadę.
Niedziela, 9 rano, jestem na miejscu. Wita mnie Mariusz, jego żona i mały Tymek. Przebieram się szybko i ruszamy w trasę. Gostycyn graniczy z Kamienicą, więc szybko do biegamy do tej wsi. W Kamienicy mijamy duży dwór. Właścicielka stara się podobno jego zwrot ale póki co mieszkają w niej ludzie kamienieckie. Tak mawiała moja babcia, bo na swój sposób tak nazywała mieszkańców Pruszcza i okolic – ludzie prusieckie, bagienieckie, kamienieckie i gostyckie.
Trasa z Kamienicy, cały czas asfaltowa, prowadzi w kierunku Bagienicy. I cały czas pod mniejsza lub większa górkę. Do Bagienicy jeździłem wiele razy rowerem z Pruszcza. Początkowo polną drogą, potem już asfaltową. To była dla mnie granica prusieckiego świata. Dopiero w czasach kiedy w Pruszczu zamieszkali moi rodzice a ja byłem już dorosły, moje wyprawy rowerowe po tych terenach sięgały dalej i dalej.
Biegniemy tempem w okolicy 5:50-5:45. Rozmawiamy z Mariuszem cały czas. No może ja więcej mówię ;). Trasa wznosi się powoli a kiedy jesteśmy, jak mi się wydaje, w jej najwyższym punkcie, rozglądam się wokoło. Tak, to widoki z dziecięcych lat. Gdzieś na horyzoncie, lekko zamglonym, lasy Borów Tucholskich i ledwo zarysowane kontury wieży ciśnień na stacji kolejowej w Pruszczu. Pagórki z pojedynczymi domami gospodarstw. Pola to zielone, obsiane oziminą, to brunatne, przygotowane już pod wiosenne zasiewy. Krajobraz dla mnie piękny i poruszający najdalsze wspomnienia. Czasy małego, jak ja wtedy, szczęścia.
I kiedy tak się rozglądałem przypomniały mi się pierwsze słowa z „Chłopów „ Reymonta:
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
- Na wieki wieków, moja Agato, a dokąd to wędrujecie, co?
- We świat, do ludzi, dobrodzieju kochany - w tyli świat!... - zakreśliła kijaszkiem łuk od wschodu do zachodu.
Więc biegniemy z Mariuszem dalej w ten tyli świat. Dobiegamy do Bagienicy. Wsi, w której centrum stoją stare, pamiętające czasy niemieckich właścicieli, domy z czerwonej cegły. Kiedyś pewnie wzgardzane, dzisiaj budzące zainteresowanie nabywców, którzy ponoć oferują za nie duże pieniądze.
Przebiegamy przez tą spokojną wieś i dobiegamy, dalej tempem ok 5:45, do nieczynnej już linii kolejowej Pruszcz-Złotów. To tą linia kolejową 1 września 1939 roku jechał pociągiem w stronę znajdującego się po niemieckiej stronie Złotowa mój dziadek. Był kierownikiem tego pociągu. Nie wiedział, ze Niemcy napadli na Polskę. Niedawno odkryłem w rodzinnym archiwum niemieckie pokwitowanie, którym niemiecki dowódca pokwitował zarekwirowanie pociągu, którym kierował dziadek. Niemiecki ordnug muss sein miał i taką twarz. Ale też miał inną – holocaust.
To już 5km naszego wspólnego treningu. Biegniemy przy nasypie kolejowym w kierunku Małej Kloni. Cały czas szosą. Ruchu na niej nie ma praktycznie żadnego. Bardzo bezpieczna trasa. W mijanych gospodarstwach też cicho i sennie. Zupełnie inny świat w porównaniu do miejskiego ruchu.
Tempo naszego biegu nieznacznie, ale systematycznie wzrasta. Biegniemy już bliżej tempa 5:30 a nawet szybciej, ale cały czas rozmawiamy. Najwięcej o bieganiu, ale nie tylko. Mariusz zna tą trasę, bo czasem na niej trenuje a ja ciągle podziwiam ten tyli świat.
Na horyzoncie pojawią się lasy po wschodniej stronie. To już Krajna. Okolice Więcborka, Sępólna Krajeńskiego czy Kamienia Krajeńskiego. Wbiegamy do wsi Wielka Klonia a tu zaczyna się zbieg. Mariusz uprzedza mnie, że to co zbiegniemy będzie trzeba potem odrobić.
Dobiegamy dobrym tempem, tak ok. 5:10, do dworu w Karczewie. Należy teraz do obywatela Szwecji, który prawie każdego weekendu przylatuje tu prywatnym śmigłowcem. Dwór odnowiony a za nim także odrestaurowany młyn wodny. Młyn, w który szwedzki właściciel miele do dzisiaj (pewnie traktując to jako użyteczne hobby) zboże na mąkę. A kiedy nie miele mąki, to czasem też biega. Zatrzymujemy się na chwilę, robimy sobie wspólne zdjęcie z dworem w tle.
Wracamy do biegu. Teraz mocny podbieg. Po jakiś 600 metrach jeszcze ok. kilometra podbiegu, ale już łagodniejszego. Na końcu podbiegu znowu widoki na okolice Gostycyna.
Piękny jest ten tyli świat.
Do samego Gostycyna już zbieg. Przyspieszamy w sposób naturalny i po 1 godz. 40 min oraz 18 km w średnim tempie biegu 5:32 docieramy do domu Mariusza. Wita nas mały Tymek. A wita nas jak po profesjonalnym biegu – medalami! Medale to papierowe kółka z dziecięcym kolorowym malunkiem, zawieszone na srebrnej wstążeczce.
Przepiękny medal od serca.
Jeszcze chwila rozmowy przy kawie i kończy się moja niezwykła gościna u Mariusza i jego rodziny.
Dziękuję Mariuszu za zaproszenie, za ten bardzo miły dla mnie gest. Za to, że widzisz, tak jak ja, coś więcej w bieganiu niż tylko wyniki.
A czasem, kiedy będziesz znowu biegł przez Bagienicę, obie Klonie i Karczewo popatrz w ten tyli świat. Świat starej Agaty, Twój i mój.
I pomyśl, że…
mieliśmy szczęście…
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu birdie (2014-11-23,17:00): Grześ, dopiero wstawiłeś wpis a już "przeczytano 15 razy" :)
Wcale się nie dziwię :) osasuna (2014-11-23,18:33): Grzesiu to ja dziękuję za przyjazd :) Przepraszam, że mało mówiłem, ale słuchając Ciebie ładowałem akumulatory na nowy sezon. Wpadaj kiedy chcesz zawsze jesteś mile widziany :) Dla mnie jesteś "Wielki". Jacekh (2014-11-23,22:40): Bardzo miło czyta się Twoje teksty, ... w dzieciństwie kilka razy byłem na wakacjach w Wielkiej Kloni, z wielkim sentymentem wspominam tamte okolice :) thorunczyk (2014-11-25,09:29): Zazdroszczę Koledze :) Sam pochodzę z Tucholi, stąd dobrze wiem jak przepiękne to okolice. Niestety poza dwukrotnym Biegiem Św. Huberta nie miałem dotąd okazji pobiegać na spokojnie w rodzinnych stronach, nacieszyć oczu krajobrazami z dzieciństwa. Wielką tęsknotę wzbudził we mnie ten wpis. Pozdrawiam :)
|