2014-11-10
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| gniewkowskie deja vu (czytano: 689 razy)
gniewkowskie deja vu
Początek listopada to wysyp biegów niepodległościowych. W sumie to dobrze, że jest taka możliwość świętowania. Lepiej tak się zachowywać na ulicach niż w inny sposób, który niestety wrósł w naszą tradycję. W tym jednak roku ja nie pobiegnę 11 listopada. Do Obornik, gdzie startowałem przez ostatnie 2 lata trochę daleko, inny z biegów zebrał w zeszłym roku sporo krytyki za organizację a w Łubiance już biegłem i jakoś mi ta trasa nie leżała. Ale 4 dni wolnego i bez zawodów? Postanowiłem pobiec ponownie w Gniewkowie.
Trasa w Gniewkowie jest szybka a jedynie końcówka w zeszłym roku była kiepska (bruk, chodniki itp.). Poza tym ten bieg to zakończenie Kujawsko-pomorskiego Grand Prix. Ukończyłem za mało biegów, żeby być sklasyfikowanym, ale wiedziałem, że spotkam tam wielu znajomych.
Pogoda na bieganie była dobra. Jak podkreślało wielu biegaczy w Gniewkowie - lepsza niż dwa tygodnie temu w Tucholi. Tam było ok. zera, w Gniewkowie plus 4.
Po przyjeździe co chwila z kimś się witałem i tak od jednego do drugiego „cześć” dotarłem do biura zawodów. Potem wizyta w szatni i do autobusów, które nas wiozły na start do Rojewa. Takiej podróży po trasie biegu towarzyszy mi zawsze dziwne uczucie zdziwienia, że jazda autobusem trwa i trwa a bieg jest jakiś taki krótki.
W Rojewie był czas na rozgrzewkę no i oczywiście na kolejne spotkania. Start do biegu został przesunięty w inne miejsce i już wiadomo było, że tym razem nie będziemy obiegać Rynku, tylko prosto z szosy na metę. Organizatorzy się spisali.
Ruszamy. Moje braki treningowe spowodowane przebytą kontuzją nie dają mi szans na czas poniżej 50 min. Liczę na czas w okolicach 52 min. Pierwszy kilometr staram się pobiec spokojnie. Wyszło 5:13. Może trochę za mocno ale tętno dobre, poniżej 150. Docelowe średnie tempo to 5:12 więc wyszło na to, że już biegnę w średnim tempie. Drugi kilometr 3 sekundy szybszy ale tętno nie skacze jakoś gwałtownie. Jest lepiej niż tego oczekiwałem.
Od 3 kilometra zaczynam wyprzedzać. Powoli, powolutku ale wyprzedzam. Większość biegaczy zaczyna pewnie mocniej a z czasem tracą siły.
Od 2 kilometra biegnę z biegaczką, którą z nam z widzenia. Dogoniłem ją, ale zmobilizowała się i jakieś 2 kilometry biegniemy razem. Wydaje mi się, że biegnę równym tempem, ale w rzeczywistości przyśpieszam o 2-3 sekundy na kilometrze. Virtual partner w moim garminie pokazuje mi, że mam już kilkanaście sekund przewagi do czasu 52 min.
Na 5 km doganiam Agnieszkę (ma inaczej na imię ale ciągle ją myliłem więc umówiliśmy się, że dla mnie jest Agnieszką). Chwilę biegniemy razem, ale po kilometrze Agnieszka powoli zaczyna zostawać z tyłu. Tak jak w Tucholi, gdzie biegliśmy razem do ok. 8km.
Agnieszkę zmienia Janusz. Biegniemy razem do 6 km. Za podbiegiem widzę przed sobą Arka. Kiedy jestem ok. 1 metra za nim słyszę „deja vu, w zeszłym roku wyprzedziłeś mnie w tym samym miejscu, jak ty to robisz?!” Rzeczywiście tak było. Biegłem wtedy z Anią w koszulce koloru koralowego i nawet proponowałem Arkowi, żeby się z nami zabrał. Wtedy nie dał rady, tym razem też nie.
Moje tempo ciągle wzrastało. Od 7 km biegłem już tempem poniżej 5:00. Trochę w to nie wierzyłem bo i forma słaba a i momentami przeciwny wiatr dawał o sobie znać.
Do mety 3 km. Ja ciągle wyprzedzam, chociaż stawka bardzo rozciągnięta. W pewnym momencie, wyprzedzając kolejnego biegacza słyszę „no znowu mnie pan wyprzedza w tym samym miejscu!”. Kolejna powtórka z zeszłego roku.
Czuje już duże zmęczenie ale dziwna sprawa – biegnę już tempem w okolicach 4:50. Wiem, że nie tylko złamię granicę 52 min ale też 51. To dla mnie duże zaskoczenie. Przy tym szybszym biegu lekko odzywa się prawy Achilles ale nie zwalniam. I on i ja dajemy radę.
W połowie 8 km znowu wyprzedzanie i…. „ja chyba z panem nigdy nie wygram, znowu mnie pan wyprzedza i to w tym samym miejscu co w zeszłym roku”. To jakiś sporo młodszy ode mnie biegacz. No cóż, nie będę ukrywał, że dodało to sił :)
Wreszcie wbiegamy do Gniewkowa. Jeszcze zostało kilkaset metrów do mety. Przede mną biegnie jakaś dziewczyna. Wbiegamy na Rynek, zrywam się do sprintu i wyprzedzam rywalkę na linii mety. Koniec biegu.
Czas 50:23 bardzo mnie ucieszył. W zeszłym roku pobiegłem tu o niecałe 2 min szybciej ale wtedy byłem w pełnej formie a do tego rok młodszy.
Czas płynie nieubłaganie. Zastanawiam się czasem, czy jeszcze uda mi się poprawić moje rekordy życiowe. Nie zależy mi na tym ale fajnie byłoby poczuć jeszcze raz radość z udanego biegu.
Przeżyć takie sportowe daja vu i znowu powiedzieć sobie, że
miałem szczęście...
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu thorunczyk (2014-11-10,16:42): W Tucholi dwa tygodnie temu był Pan nie do dogonienia :) Całe 15 kilometrów goniłem i nie dałem rady :)
Za to wczoraj w Gniewkowie ja byłem o minutę szybszy, mam taką małą satysfakcję :)
Pozdrawiam z Torunia i zdrowia życzę !!! Master Piernik (2014-11-10,18:35): Mogę podrzucić swój plan treningowy, wtedy na pewno zrobisz życiówkę :)
PS. robisz fotki na weselach ? kasjer (2014-11-10,20:28): Dla kasy to ja tylko podatki liczę a resztę to dla przyjemności lub satysfakcji :) A serio to nie fotografuję wesel. Dziękuję za uznanie ale daleko mi do mistrzów fotografowania. Szczególnie z lampą błyskową. sojer (2014-11-10,20:29): No i już wiem dlaczego co chwila wrzucasz zdjęcia z innymi kobietami :) Marek (2014-11-12,10:15): To był mój drugi bieg w Gniewkowie i za każdym razem gdy wieźli nas autobusem na start miałem podobne odczucia dotyczące czasu jak Ty. :)
|