2014-10-05
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| III Bieg Oliwski, czyli... za rok zdecydowanie wybieram krótszy dystans ;) (czytano: 525 razy)
III Bieg Oliwski, Gdańsk-Oliwa, dystans: 11.4km, czas: 55:38, tempo: 4:53/km
Ten bieg to był kolejny dowód na to, że bieganie przełajowe jest zdecydowanie nie dla mnie – i tu nie chodzi o problemy ze ścięgnem Achillesa, które przy bieganiu po górkach zawsze daje o sobie boleśnie znać, bo tym razem wyjątkowo nic mi pod tym względem nie dolegało, ale o fakt, że po prostu na takiej trasie wypruwam sobie zwyczajnie flaki ;). Biegałem w Oliwie rok temu, więc wiedziałem co mnie czeka, mało tego – wówczas przeklinałem trasę i powiedziałem sobie "nigdy więcej", a mimo to ponownie wybrałem dłuższy dystans, naiwnie wierząc, że być może teraz nie będzie tak ciężko. I co? Po 2km miałem wszystkiego dosyć, na 5km miałem ochotę się zatrzymać i rzucić to wszystko w cholerę, na 7km rzucałem słowami nie nadającymi się do cytowania, a potem już nawet zbiegi – czyli teoretycznie najłatwiejsza i najprzyjemniejsza część trasy – sprawiały mi problemy (nie pamiętam już kiedy wyprzedziło mnie aż tyle osób, biegnąc w dół...). Tylko fakt, że kibicuje mi moja kochana rodzina, w tym moi teściowie oraz inne znajome twarze powodowały, że mimo wszystko nie rezygnowałem i cały czas mocno się starałem, a doping licznych kibiców krzyczących, trąbiących, hałasujących i przybijających piątki dodawał mi potrzebnych sił. I w ten sposób jakoś dotarłem do mety, choć naprawdę na samych już oparach, bo gdybym musiał przebiec jeszcze choć kilka metrów więcej, to prawdopodobnie nie dałbym rady… To wycieńczenie to po prawdzie była też trochę moja wina, bo przed startem zapowiadałem spokojny bieg na około 1 godzinę (czyli tempo w okolicach 5:27/km), ale oczywiście ja – bo przecież gen rywalizacji musi dojść do głosu! – koniecznie musiałem od początku mocno pocisnąć, przez co zdecydowanie za szybko zacząłem i 1km zaliczyłem w 4:39. A że chwilę po tym zaczęły się podbiegi, to... skończyło mi się paliwo i zaczęły się problemy, niemal ściana. Do tego dochodzi też fakt, że mimo aż trzech pełnych dni odpoczynku, nadal nie odczuwałem pełnej świeżości po zeszłotygodniowym warszawskim maratonie – i już w połowie dystansu czułem się jakieś dwa tysiące siedemset czterdzieści sześć razy gorzej niż na mecie królewskiego dystansu...
Za rok zdecydowanie wybieram krótszy dystans – choć znając życie z pewnością skończy się jak teraz, czyli ponowną walką z dwoma pętlami ;).
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |