2014-10-01
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Dycha w Knurowie (czytano: 1492 razy)
Dycha w Knurowie
Start w biegu to dla mnie kwintesencja biegania i potwierdzenie sensu codziennych treningów. Jak staje na starcie, to czuje adrenalinę, no a przecież po to uprawia się sport. Zawsze mam założony czas który chciałbym osiągnąć, bo tylko w ten sposób jestem w stanie potwierdzić słuszność realizowanego planu treningowego. Ze względów zdrowotnych przyjąłem, że będę biegał nie więcej niż 3-4 maratony w ciągu roku. Bardzo chętnie biegam tez półmaratony, piętnastki a nawet „dyszki”. W zimie biegałem również pięć kilometrów, ale to tylko dlatego, ze znalazłem się w zespole biorącym udział w zawodach „Z biegiem natury”. Przyznam jednak, że dla mnie to dystans zbyt krótki. Pierwszy kilometr to zwykle zapoznanie się z trasa i czas na rozruch. Jak się kończy, to.... widać już metę...
Dystans 10 kilometrów to jednak coś innego... Zwykle schodzę poniżej 40 minut, tak było ostatnim razem podczas Biegu Korfantego, więc wydawało mi się, że ta bariera jest już dobrze przeze mnie rozpoznana. Okazało się, że jednak się myliłem, a weryfikacja nastąpiła podczas biegu w Knurowie, który jest również biegiem o mistrzostwo dla górników. Górny Śląsk potrafi zaskoczyć amatorów biegania. Wszyscy niby wiedzą, że teren nie jest tu równy jak na przykład w okolicach Wrocławia, ale niektóre podbiegi naprawdę potrafią zaskoczyć swoją długością i nachyleniem. Pamiętam moje zdziwienie z biegu w Jaworznie, gdzie na 15-kilometrowym dystansie nie było niemal w ogóle płaskiego odcinka, gdzie można byłoby uspokoić oddech. Z informacji uzyskanych od znajomych wynikało jednak, że Knurów jest łatwiejszy niż Jaworzno, choć i tu zdarzają się wyczerpujące podbiegi. Start usytuowano w dzielnicy Szczygłowice, niedaleko kopalnianej bramy. Skoro mistrzostwa górników, to sąsiedztwo wydawało się właściwe.... Problem polega na tym, że było to chyba najbrzydsze miejsce startu biegu jakie kiedykolwiek widziałem. Klockowate bloki otoczone były kompletnie zdegradowanymi przez przemysł terenami, a ogromne hałdy wydobytego i niesprzedanego węgla sprawiały przygnębiające wrażenie. Chętnych do startu było jednak wielu, niemal 600 co sprawiło, że po raz kolejny pobity został rekord frekwencji. Nawet pomimo tego, że w tym czasie trwał Maraton Warszawski na który wybrało się sporo biegaczy ze Śląska. Przybyli za to Etiopczycy i Ukraińcy.
Wystartowałem ostro, bo obawiałem się, ze taka masa ludzi zwiększy niebezpieczeństwo przypadkowego potknięcia i nabawienia się kontuzji. To był błąd, bo pierwsze 2 kilometry trzymałem się czołówki, która była naprawdę mocna. Bieganie maratonów wcale zaś nie oznacza, że na 10 kilometrach nie wystąpią problemy z kondycją. Zwalniać zacząłem już na 3 kilometrze. Początkowo nieznacznie, ale z czasem coraz bardziej mimo, że za plecami mieliśmy już brzydki Knurów, a przed sobą naprawdę śliczne i zadbane okoliczne wsie. Mieszkańcy dopingowali nas fantastycznie. Całe rodziny stały na poboczu, a przed drewnianym kościółkiem w Wilczy stała cała grupa ludzi, na czele z.... księdzem, który prawdopodobnie niedługo wcześniej skończył odprawiać mszę. Na 6 kilometrze był punkt z woda, który okazał się dla mnie zbawianiem, choć podczas biegów raczej nie piję na pierwszych 10-15 kilometrach... Tym razem jednak musiałem. Druga część dystansu to stabilizowanie tempa. Wiedziałem, że ciężko będzie mi zejść poniżej 40 minut, ale... postanowiłem powalczyć o miejsce. Przed meta wyprzedziłem kilku biegaczy i.... zerknąłem na zegar. Czas 40 minut i 45 sekund. Słabo!!!! Potem jeszcze okazało się, że mimo starań na ostatnich metrach miejsce tez nie było satysfakcjonujące. Zająłem 120 pozycję. Pocieszeniem nie był nawet fakt, że poziom tego biegu był naprawdę wysoki.
Po odebraniu medalu była tradycyjna kiełbasa i piwo, czyli tak jak nakazuje górnicza tradycja. Knurów jako miasto kompletnie mi się nie podobał, ale organizację biegu oceniam wysoko. Pakiety startowe wydawane były szybko i sprawnie, szatnie czyste, punkt z woda umiejscowiony tam gdzie należy. Po biegu możliwość relaksu i rozmowy przy dobrym posiłku. Pogoda na szczęście dostroiła się do poziomu organizacji, a nie okolicznej szarzyzny. Za rok będę chciał się tam pokazać znowu. Trzeba się poprawić:)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |