2014-08-27
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Ja się nie boję? (czytano: 356 razy)
Dwa wpisy wstecz twierdziłem, że nie boję się już treningowych trzydziestek. A gó..no prawda. Nie bałem się wtedy, po ukończeniu jednej z zaplanowanych. Jednak im bliżej terminu realizacji ostatniego długiego wybiegania przed maratonem, tym coraz większa trwoga. Tyle, że ta bojaźń nie brała się z wielkości dystansu a z bolącej nogi, która małymi kroczkami zdaje się być w lepszym stanie, który może się pogorszyć po takim obciążeniu, a maraton tuż, tuż. I przecież nie chodzi mi o niesamowity wynik, nie chodzi mi o zrobienie życiówki, chodzi mi jedynie o ukończenie w takiej kondycji i czasie, by nie musieć tłumaczyć się, że tak słabo wyszło, bo to przez bolącą nogę.
W tym czasie miałem gościć dawno niewidzianą rodzinkę. Dałem im dwa terminy do wyboru, wczoraj lub dzisiaj. I co wybrali? Wczoraj, a dzisiaj miałem pobiec długi sprawdzian, po spotkaniu a wolałbym przed, ale cóż, „Gość w dom, Bóg w dom”, więc nie będę się z siłą wyższą sprzeczał.
Jak to zwykle bywa (u mnie) spotkanie było zakrapiane, ale pomny przedpołudniowego treningu piłem po pół i zapaliłem tylko kilka papierosów, bo o więcej nie śmiałem prosić (sam nie kupuję, by nie palić). Ponieważ - po pewnym czasie - słabsza część gości udała się na senne leżakowanie, to my dzięki rozmawianiu cichutko oszczędziliśmy tyle sił, by dotrwać do 4 rano w dobrej formie. Wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że o siódmej najmłodszy członek rodziny zrobił wszystkim pobudkę, po której okazało się, że wcale nie jesteśmy w tak dobrej formie. Godziny mijały a na termometrze cały czas poniżej 10 st. i ulewny deszcz. Ubrałem się dosyć ciepło a po wybiegnięciu na trasę deszcz się gdzieś zapodział, słoneczko zaświeciło i niezawodny suwak pod szyją był raz w pozycji górnej a raz dolnej. Generalnie wyszło, że byłem za bardzo ugotowany, choć podczas porywów wiatru wydawało się, ze jest idealnie. W sumie pogoda, to tylko taki dodatek do biegu, by się zbytnio nie nudzić. Gorzej, że po kilku kilometrach już zaczęła mnie noga pobolewać, po 13 km boleć, a po 17 km musiałem się co kilkaset metrów zatrzymywać na naciągnięcie mięśni, co powodowało chwilową ulgę. Ostatnie 3 kilometry w większości przeszedłem, bo było cały czas z górki, co mojej nodze cholernie nie odpowiadało. Wcześniej, pod górkę było lepiej z nogą ale gorzej z siłą. Miałem litr izotoniku, który mi nawet został, dwie paczki sezamków i baton energetyczny, którego nie zjadłem. Za to sezamki bardzo mi smakowały z przydrożnymi mirabelkami, drugą paczkę zostawiłem na przyszłość, bo po śliwkach było jabłko, gruszka i węgierki. No i nie wiem w jakim stanie jest moje przygotowanie, bo raz że ta noc, dwa że ta noga, wszystko niejasne.
Właściwie, to jasne jest teraz .. piwko, które pomaga mi cierpliwie znosić ból nogi.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |