2014-07-11
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 11min do celu... (czytano: 1222 razy)
Supermaraton Gór Stołowych 50km
Pasterka
05-07-2014
Do pasterki przybywamy już w piątek około godziny 17, odbieramy pakiety i meldujemy się w pokojach. Do wieczora praktycznie gadaliśmy, doglądając od czasu do czasu na wynik meczu. Noc minęła szybko wstałem około 7 30, a w zasadzie to zostałem obudzony bo towarzystwo już nie spało. Wyjrzałem za okno, ehhh jest dopiero po 7 rano a tam już świeci słońce i jest ciepło. Wiedziałem że to nie będzie łatwe. Wpadłem na wspaniały pomysł aby swój przyszykowany trunek na trasę wrzucić jeszcze do lodówki przecież jeszcze sporo czasu do startu bo ten dopiero o 10. Tak też uczyniłem, napełniłem tez mała butelkę cola, która miałem zamiar ukryć przed 3 bufetem. Na śniadanie zjadłem ( a to ci niespodzianka, ciekawe co) i dogryzłem żelkami, wypiłem jeszcze trochę coli a potem nawadniałem się jeszcze Gatorade. Do startu pozostało mi jeszcze 1,5h wiec położyłem się jeszcze na łóżku delektując się słodkim lenistwem. Słońce wbijało się przez okno niemiłosiernie, to oznaczało już tylko jedno… Dobra Czas się ubrać w bojowe ciuchy i adidaski. Gotowy do akcji przypinam jeszcze numer, uzupełniam bukłak pięknie schłodzonym magicznym specyfikiem. Sprawdzam plecak, żelki są, krówki są więc czego więcej do szczęścia potrzeba ;) Zabrałem jeszcze ze sobą moja pięknie schłodzona cole i skryłem na 28km trasy który przecinał się z startem. Buteleczkę oczywiście dobrze ukryłem w cieniu, gwarantując sobie odpowiednia temperaturę. Potruchtałem sobie, troszkę się porozciągałem i ustawiłem się na starcie w drugiej linii. Przyjechałem powalczyć przecież. Przeżegnałem się szybko, czułem lekki strach przed panującą temperaturą, odczuwałem respekt do tej trasy która w tym roku została jeszcze wydłużona o bardzo kapryśny podbieg ( w sumie to raczej podejście niż podbieg)Nagle usłyszałem wspólne odliczanie, zaczyna się… 3,2,1… 500 ludzi wystartowało na jeden strzał. Ruszyłem szybko bo znając trasę wiedziałem że musze się od razu wysunąć do przodu żeby potem nie czekać w kolejce w wąskich przejściach urokliwych skał Gór Stołowych. Rach ciach i zrobiłem tak jak planowałem. Pierwszy etap 8km minął mega szybko, regularnie robiłem 2 łyki napoju co 5min. Dobiegając do bufetu na 8km z czasem 48min zjadam garść żelków z punktu, 2 ćwiartki pomarańczy wypijam kubek izo i wylewam kubek wody na głowę, wszystko to zajmuje mi około 1min i ruszam dalej, dołączam się do pewnej pani, okazuje się że jest to Olga (pani z II miejsca) Dotrzymując jej towarzystwa oferuje pomoc gdyż zauważyłem że skończyła jej się woda. Wspieramy się rozmowami, cały czas utrzymując dosyć szybkie tempo, Olga coraz częściej prosi o nawadnianie, nie odmawiam pomocy. Biegniemy razem prawie aż do 2 bufetu na 18km, gdzie zostawiam Olge na trochę przed bufetem, wiedziałem ze nie wytrzymam tempa a Olga na spokojnie może już uzupełnć zapas wody, spokojnie za nią doczłapałem do 18km z czasem 1:54h i jak poprzednio garść żelków, 2 ćwiartki pomarańczy, kubek izo i kubek wody na głowę, uzupełniam tutaj jeszcze bukłak gdyż jest prawie pusty ze względu na zaoferowana pomoc. Wybiegam po 1min z bufetu. Tutaj zaczyna się asfaltowy kawałek, który jak zawsze jest nudy, a do tego morduje nas słońce, od tego momentu towarzyszy mi już raczej samotność długodystansowca, od czasu do czasu udaje się kogoś dogonić. Oczywiście zaczynają się zbiegi, podbiegi, zbiegi, podbiegi, góra dół góra dół, dzieje się coś czego bym nie chciał odczuwam lekki ból kolana. Postanawiam wiec na podbiegu przejść do marszu. Na całe szczęście ból ustaje. Ale fragment trasy się dosyć ciągnie, co chwile napotykamy na teren nie osłonięty drzewami, gdzie słońce morduje niemiłosiernie. O !! zbieg do Pasterki, sama myśl obudziła we mnie jakieś witalności jeszcze i zbieg pokonuje dość szybko, wbiegam na fragment trasy gdzie miałem ukrytą zimniutką cole, nagle ciach :D okazuje się ze na tym odcinku stoi masa kibiców hmm co by tu zrobić, nic no zaryzykowałem i wskoczyłem za słup gdzie schowana byłą moja cola, śmiech towarzyszący wśród kibiców był dość ciekawy, ale doping nie ustawał, duszkiem wypiłem cole, wyrzucając butelkę już na 3 bufecie który znajdował się na 28km aktualny czas 3:13h, tutaj nie zjadam już żelków, (tak wiem, też jestem w szoku) ale zjadam 3 ćwiartki pomarańczy, wylewam kubek wody na głowę, i ruszam po 30sekundach zostawiając za sobą sporo ludzi którzy zmarudzili na tym bufecie, jestem dosyć zadowolony z swojego wyniku ale wiedziałem ze do mety jeszcze daleko, także szybkie otrząśniecie z rozmarzenia i dalsza walka z podbiegiem w skupieniu. Doganiam kolejnego zawodnika, biegniemy spory fragment razem, w końcu kolega żali się na ogromne skurcze i pyta czy przypadkiem nie mam magnezu. Marek jak to Marek przygotowany do akcji oczywiście ma ;P Bałem się odstąpić swojej tabletki, ale sumienie nie pozwoliło mi odmówić. Oddałem tabletkę koledze i biegniemy dalej. Dobiegamy do dołożonego nowego odcinka trasy, nowy odcinek okazuje się morderczym podejściem, kolega stwierdził ze nie wytrzyma tego tempa i zwolnił, kiwnąłem na pożegnanie i oddalałem się dalej. Na podejściu czułem jak strumień potu spływa mi po plecach i łydkach, ale w ramach nagrody za pokonanie wbiegamy na polane gdzie mordują nas kolejne promienie słońca. No kurde ! Dało by już spokój ! Dobra dobiegam jakoś do 4 bufetu. Czuje się pełny, wylewam więc tylko kubek wody na głowę, ale co to !? Cola, nie no nie wierze, na 4 bufecie jest cola z rozpędem wypijam 3 kubki, dziękując serdecznie wolontariuszką, proszę jeszcze o uzupełnienie bukłaka, bo wiedziałem że jest już prawie pusty. Dobra przede mną droga na błędne skały, w dalszym ciągu marzenia o złamaniu 6h wydawały się realne, ale warunek był jeden trzeba było biegać, nawet na podbiegach, bez ściemy bez ociągania. Ale byłem gotowy do tej walki. Wykorzystując szybki zbieg nabieram mocnego tępa, nagle ostry zakręt na którym postanawiam się zatrzymać, dlaczego ? A no właśnie. Spotykam tu pewną grupę studentek… Mój uśmiech od ucha do ucha podobno był mega wielki, dziewczyny krzyczały klaskały i zachęcały do walki, ale ja nie, ja wolałem się zatrzymać spoglądając w ich stronę przez chwile, dziewczyny speszone zamilkły, nagle jedna z nich wybiegła w moim kierunku czyniąc pewien przepiękny gest dwukrotnie !( za ten mało spotykany aspekt, kocham bieganie ultrasów najbardziej na świecie !!!!) w mojej głowie rozegrał się koncert myśli, nogi tuptały w miejscu a serce biło jak dzwon, zaczynając powoli biec spojrzałem jeszcze raz w kierunku dziewczyn, znów zaczęły klaskać, pomyślałem tylko kocham życie, kocham piękne polskie kobiety, ale kocham też bieganie, więc biegłem dalej ! … ja nie wiem co mam tutaj wam jeszcze powiedzieć, to trzeba było widzieć to trzeba było poczuć… Przerywając ten piękny moment musze biec dalej, ale dalej myślałem tylko o jednym i nie, nie było to piwo które czekało na mecie. Czas płynął nie miłosiernie, ale mój bieg nie ustawał, z moich ust zaczynają wydobywać się już krzyki, wbiegając na błędne skały nieświadomy tego co znów się zaraz wydarzy, spoglądam co chwile nerwowo na zegarek. Czułem że zaraz zacznę płakać z bólu i z strachu że nie dam rady złamać tych 6h, ale walczyłem dalej, krzycząc zdobywam błędne skały gdzie czeka na mnie ostatni bufet, znów dzieje się coś co rozwala mój stan psychiczny, wolontariuszka widząca moje zmagania podbiega do mnie z 5l butlą wody wylewając prawie całą na moją głowę, było to bardzo miłe ale to dopiero wstęp, oferując mi dalsza pomoc w uzupełnieniu zapasów, odmawiam mówiąc że nie zatrzymuje się tylko biegnę dalej (ale dzieje się znów coś w co nie wierze, życie jest piękne, wolontariuszko której imienia nie zdradzę dziękuje :D) pobudzony kolejnym zdarzeniem wykrzesuje z siebie resztki witalności biegnę ! Mało to rozpędzam się, co z tego ze krzyczę skoro nie ma to żadnego znaczenia, ważne było tylko to ze biegłem, ale byłem już tak osłabiony że potykałem się co chwile o korzenie i skały, jednak na szczęście nie zaliczam żadnego upadku. Wyprzedzam jeszcze kilka osób, zbieg pokonuje już z mega bólem w udach które chciały mi wyskoczyć. Ale dobra koniec podbiegu przede mną ostatnia prosta po asfalcie i deptaku pokonana w miarę szybko, ale ku mojemu zaskoczeniu zostaje jeszcze wyprzedzony przez jedną z pań, która jednak mimo wszystko obraca się do mnie i zachęca do ostatniej walki, do walki z około 700 schodami na Szczeliniec. Spojrzałem na zegarek 5:58 hah włączyć tryb Supermena i wlecieć tam w 2min ? wyrywając włosy z głowy z bólu, wspinam się po schodach trzymając się poręczy, daje się jeszcze wyprzedzić jednemu biegaczowi, który jak okazuje się wyprzedził mnie nie po to aby poprawić swoja pozycje w wyniku końcowym, ale po to aby obracając się co chwile w moją stronę zachęcać do samego końca morderczej walki, krzycząc razem ze mną wdrapujemy się na ostatni schód, okazuje się że czekała tam na niego córka której uśmiech, wynagrodził mu jego wszystkie starania w tym biegu, do mety zakręt i ostatnie 50m już po prostej, ale dzieje się jeszcze coś, kolega postanawia mnie przepuścić, nie wiem dlaczego to zrobił, ale co miałem zrobić pobiegłem. Morda mi się śmiała, uniosłem jeszcze rękę w geście własnego zwycięstwa, przekraczam linie mety a kolega zaraz za mną, podziękowałem mu serdecznie a potem sączyliśmy już zimniutke piwo. Spoglądam na zegarek 6:11h a potem na pozycje którą uzyskałem 44!? Ha ha ha, niedosyt niezłamania 6h został i pewnie będzie mnie męczył przez jakiś czas, ale to teraz już nie ma znaczenia.
Kolejne zwycięstwo z własnymi słabościami jest twoje Marek !
Czas 6:11:04
Miejsce 44/500
Miejsce w kategorii M20 – 9
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |