2014-07-06
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| zawsze niech będzie słońce (czytano: 855 razy)
Пусть всегда будет солнце
Niewiele biegających dziś osób słyszało pewnie tę piosenkę. Trzeba mieć już trochą lat, by pamiętać Rosjankę Tamarę Miansarową śpiewającą w Sopocie w 1963 roku piosenkę o tym, że „zawsze niech będzie słońce”. Piosenka ta wniosła w siermiężny repertuar peerelowskiego festiwalu powiew radosnego optymizmu. No bo kto nie chciałby, żeby zawsze świeciło na błękitnym niebie?
I ja lubię słońce. Lubię się czasem wygrzać w jego promieniach. Lubię ciepło, które przynosi. Lubię jego światło wprawiające w dobry nastrój. A od czasu kiedy zainteresowałem się fotografowaniem najbardziej lubię jego światło z tzw. złotej godziny – godzinę po wschodzie i godzinę przed zachodem.
Lubię słońce ale… nie w czasie biegania. Prażące w czasie treningu czy jeszcze gorzej – na zawodach - to dla mnie niczym Kargul dla Pawlaka – wróg najgorszy! Jego prażące promienie są jak niedopałek papierosa wrzucony do pysznych lodów – odrażające, brzydkie, złe.
Dlaczego? Bo kiedy w czasie biegu dopadają mnie promienie słoneczne z błękitnego nieba to moje tętno skacze w górę i bieganie traci jakikolwiek sens. Staję się dla mnie wręcz niebezpieczne.
Biegłem wczoraj w Janikowie. W tym samym dniu odbywał się też bieg w Lubiewie, bieg, w którym biegłem już dwa razy i moja sympatii była po jego stronie. W tym roku postanowiłem jednak, że biegam tam gdzie jeszcze nie biegałem. Wybrałem więc Janikowo. Była to pierwsza impreza biegowa w tym mieście, więc nie oczekiwałem niczego wielkiego. Ot, kolejne biegowe miejsce, chociaż fakt, że pod regulaminem biegu podpisany był Wasyl, przekonywał mnie, że organizacyjnie powinno być dobrze.
Sobotni poranek, a jakże, przecież to początek lata, zgodnie z zapowiedzią meteorologiczną powitał mnie słońcem. Będzie ciężko. Bieg rozpoczynał się o godz.16, więc może do tego czasu coś się zmieni? Na bieg zabieram swoim samochodem Leszka i Kasię. Leszek, starszy ode mnie, to weteran naszych biegów, ponad 60 maratonów w nogach. Kasia zaczyna dopiero biegową przygodę. Jej mama też biega od kilku lat, więc nie dziwi, że mimo młodego wieku i półrocznych treningów Kasia ma rekord życiowy na 10 km około 47 min. Podróż mija nam na rozmowach i obserwowaniu nieba, na którym pojawiły się jakieś dobrotliwe chmurki.
Docieramy do Janikowa. Biuro zawodów mieści się na stadionie miejskim. W jego okolicach wystartujemy a na jego murawie zlokalizowano metę. Mimo, że to debiut organizacyjny wszystko zorganizowane tak, jakby za tym biegiem stało już spore doświadczenie.
W szatni spotykam dwóch młodych ludzi. Dziwnie nie radzą sobie z przebraniem się do udziały w zawodach. Pytają mnie czy mogą założyć na start koszulki techniczne, które otrzymaliśmy. Inny kolega tłumaczyć im musi co to czip i pokazać jak go założyć do buta. Zastanowiło mnie to ale zaczynałem się domyślać. Później okazało się, że moje domysły były słuszne. Ci dwaj, a także wielu innych, było podopiecznymi pobliskiego domu opieki społecznej. I chwała organizatorom za to, że dopuścili te osoby do sportowej rywalizacji w nordic walking.
Idę na rozgrzewkę, na której spotykam Piotra. Przyjechał tu z rodziną. Właśnie wracał znad pobliskiego jeziora z plaży chronionej przez ratowników. Był z tego faktu bardzo ucieszony, bo żona i dwie córki będą miały zabawę on w tym czasie pobiegnie. Zresztą na stadionie, jako że bieg odbywał się w ramach obchodów Dni Janikowa, było więcej atrakcji, w tym także dla dzieci.
Ustawiamy się na starcie. Obok mnie Andrzej. Biegamy w podobnych czasach ale w normalnych warunkach. A tu chyba ok 30 stopni. Słoneczko za chmurkami. Jest nadzieja.
Ruszamy. Pierwszy kilometr dla mnie zgodnie z planem – 5:14. A co ważniejsze tętno 145. Jest dobrze. Andrzejowi było to chyba jednak za wolno i na 2 km zostałem sam. Biegłem swoje. Tętno dalej poniżej 150 a tempo odrobinę mocniejsze - 5:10. Wszystko pod kontrolą.
Gdzieś pod koniec 2 km podbieg. Niezbyt długi ale i niezbyt łatwy. Podbieg na wiadukt. Podbiegam go swoim stylem, krokiem Japonki ubranej w kimono, czyli bardzo drobnym. Nie zmęczył mnie ten podbieg zbytnio. Tętno już ponad 150. Jest bardzo gorąco, ale biegnie mi się dobrze. A słońce ciągle się czai za chmurkami.
Dalej już płasko. Sznur biegaczy ciągnie się wśród pól. Dobiegam do kolejnego punktu z wodą a potem do kurtyny wodnej postawionej przez strażaków. Przez chwile biegniemy po dwóch przeciwnych pasach drogi i jest okazja zobaczyć wyprzedzających mnie znajomych. Moje straty nie są duże.
Już od 4 km podnoszę tempo i biegnę w okolicach 5:05. Tętno w normie, samopoczucie dobre. Tuż za agrafką dobiegam do Leszka. Chwilę biegniemy razem a potem ja biegnę do przodu. Przed nami znowu podbieg na wiadukt. Wyprzedzam na nim znajomego a przed sobą widzę Monikę i dwóch innych znajomych. Czyżbym biegł aż tak dobrze w tym upale, że wyprzedzę szybko biegającą Monikę?!
Do mety zostały już tylko 3km. Przyśpieszam jeszcze bardziej. Tempo zbliża się do 5:00 a tętno już maksymalne. Powinienem już się męczyć bardzo ale dalej biegnie mi się dobrze. A słońce? Może się nade mną ulitowało, bo cierpliwie czekało za chmurami na zakończenie mojego biegu. Na początku 8km dobiegam do Andrzeja. Zabiera się ze mną, ale tylko na chwilę. Ja biegnę już tempem poniżej 5:00. Na ostatnim kilometrze kolejne zaskoczenie, bo wyprzedzam szybciej ode mnie biegającą Iwonę. Dobiegam do stadionu, krótki finisz na murawie w szpalerze stojących po bokach Fiatów 125P i wynik równe 51min.
I wtedy słońce wyjrzało zza chmur.
Czy 51min to dobry wynik? Mnie w zastanych warunkach ucieszył bardzo. Sprawił, że chyba pierwszy raz dobiegłem do mety na dystansie 10km w pierwszej połowie biegaczy. Także w mojej kategorii wiekowej (byłem 12 na 25 startujących).
Za metą był medal i woda. I dużo, dużo miejsca do odpoczynku. Po szybkiej kąpieli (tak ciepłej wody chyba na żadnych zawodach nie spotkałem) powrót na płytę stadionu i zjadłem dwudaniowy posiłek. Na ławeczkach, pod parasolami (a słońce grzało po swojemu). Po posiłku poszedłem z Leszkiem obejrzeć atrakcje znajdujące się na stadionie. Przechodząc obok ustawionych Maluchów zagadnąłem do siedzącego w nim kierowcy – moje marzenie to przejechać się jeszcze raz kiedyś Maluchem. Odpowiedzią był szeroki uśmiech i – proszę bardzo, niech pan wsiada. Szybka zamiana kierowców i oto wsiadam za kierownicę tego polskiego kultowego auta. Ten dźwięk, to drżenie całego auta, ta pozycja za kierownicą. Cudo! Dawnych wspomnień czar. Zrobiłem sobie małe kółko po murawie stadionu czym sprawiłem sobie po jakiś 20 latach ogromną przyjemność a i rozbawionemu właścicielowi Malucha też.
Następnym punktem programu było losowanie wielu cennych nagród. Nic nie wylosowałem ale co tam. Mogę powiedzieć, zachęcając do udziału w tym biegu w przyszłym roku, że byłem na wyjątkowo dobrze i bogato zorganizowanym biegu. A był to przecież debiut organizacyjny.
W drodze powrotnej słoneczko czasem wyjrzało zza chmur. Zbliżała się fotograficzna złota godzina. Barwa zbóż na mijanych polach zmieniła się, cienie drzew wydłużyły się. I taka myśl przyszła, że jednak fajne jest to nasze Słoneczko. Więc może niekoniecznie zawsze ale…
пусть время будет солнце
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |