Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [126]  PRZYJAC. [286]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
mamusiajakubaijasia
Pamiętnik internetowy
"Byle idiota pokona kryzys; to co cię wykańcza, to codzienna harówka" - Antoni Czechow

Gabriela Kucharska
Urodzony: 1972-08-26
Miejsce zamieszkania: Rudawa / Kraków
535 / 580


2014-06-21

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Kochana, przeklęta D... (czytano: 837 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: http://www.youtube.com/watch?v=2Rvjsc_Qg7w



Jako weteranka odchudzania się (pilnowania tego co i w jakiej ilości zjadam) mogę powiedzieć, że generalnie znam procesy rządzące metabolizmem. Wiem, kiedy następuje wyrzut insuliny i jak się objawia, wiem co z czym i jakich proporcjach, wiem ile w ogóle się powinno jeść (to niekoniecznie znaczy, że się do tej wiedzy zawsze stosuję;)

Wiem, że jestem uzależniona od słodyczy i postanowiłam się w tej kwestii nie oszukiwać, nie obiecywać sobie gruszek na wierzbie, tylko realnie podejść do sprawy i słodycze jeść, ale jednak starać się panować zarówno nad ilością jak i jakością trucizny, którą sobie funduję.

Przede wszystkim zaś wiem, jak wygląda początek każdego odchudzania. Diety - jak kto woli.

A wygląda tak:
Przy realnym (nie piszę o radykalnym, bo nie o radykalizm tu chodzi, ale o sam fakt) konsekwentnym ograniczeniu ilości spożywanych pokarmów pierwszy tydzień jest męką - i to dosłownie, bo boli. Boli pusty żołądek.
Trzeba to przeczekać. Innej rady nie ma. Można sobie pomóc zajadając całe michy zielonej sałaty, pomidorów, marchewkę, można zapijać się wodą, ale to i tak zawsze będzie okłamywanie obkurczanego stopniowo żołądka.

W drugim tygodniu już jest lepiej.
Żołądek jest już obkurczony; już nie mamy ślinotoku na widok wszystkiego, co tylko dałoby się zjeść, już widzimy pierwsze efekty swego wyrzeczenia i walki - a to motywuje.

W końcu mniej więcej po dwóch tygodniach następuje pogodzenie i zaprzyjaźnienie się z nowym stylem jedzenia, a jeżeli dodamy do tego jeszcze ruch, to obwody zaczynają lecieć w dół. I to cieszy.
Przede wszystkim zaś głód odchodzi w niepamięć.
Żołądek jest już przyzwyczajony do nowych porcji i jakości jedzenia, jest obkurczony, widmo ustawicznego poczucia głodu odchodzi w niepamięć (no dobra - w dal).

I ja te mechanizmy naprawdę dokładnie i doskonale znam z autopsji.
Po prostu to tak działa. Zawsze.


W czym więc rzecz?
Czyżbym zaczęła się odchudzać?

Nie, nie zaczęłam.
Oczywiście mogłoby być mnie mniej, ale nie ubolewam nad tym, ile jest mnie teraz i postanowiłam raczej trzymać się w ryzach, niźli wydawać walkę swojemu ciału.


Czemu więc o odchudzaniu i procesach jakie nim rządzą?
Hm...
Jakiś czas temu wspominałam, że jestem chora. No, jestem.
I biorę leki. Jedno lekarstwo - gwoli uściślenia.
Dobrze mi robi - dlatego "kochana" w tytule.

Ale z drugiej strony jednym ze skutków ubocznych tego leku (doświadczanym przez znakomitą większość zażywających je osób) jest nieustające łaknienie. Głód po prostu.
Odkąd zaczęłam tę przeklętą D. zażywać jestem non-stop głodna. Jestem głodna od rana do wieczora; rano, przed południem, w południe, po południu, wieczorem, nawet w nocy...
Jestem obolała z głodu...

Ponieważ jestem świadoma swojego ciała (naprawdę jestem!), więc temu głodowi nie ulegam (ze trzy chwile słabości miałam).

Na początku miałam nadzieję, że ten ustawiczny głód to reakcja na nowy lek, i że organizm się do tego przyzwyczai i z czasem głód zelżeje. Po dwóch miesiącach zażywania wiem, że nic nie zelżało. Zjadłabym wołu z kopytami, ogonem i sierścią, a potem rozejrzałabym się, czy gdzieś mimo nie hasa drugi...
Po rozmowie z moją siostrą (która to draństwo też kiedyś zażywała), wiem, że tak już będzie. Ten głód przy zażywaniu cholernej D. nie zelżeje nigdy.

Hm... ciekawe, czy wytrwam, czy złamię się i zacznę żreć na potęgę, starając się zaspokoić coś, co jest nie do zaspokojenia...?

No i jeszcze jedno...
Smutnawe, ale do przeżycia...
Alkoholu też nie mogę :(

Na szczęście nie muszę i nie odczuwam głodu alkoholowego :)

Hu! Ha!




Poza tym przyszła do mnie ostatnio piosenka - kompletna staroć.
A z niej taki maleńki cytacik:

Nie można wyjść ot tak - w połowie snu i wpół marzenia

Hm... może i można, ale czy można tak samo wrócić?







A w linku piosenka.
Oczywiście nie mająca nic wspólnego, ale...


Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora


adamus (2014-06-21,21:50): Łączę się z Tobą Gaba w Twoim cierpieniu, w Twojej walce :) Niemniej aby średnia pożerania słodyczy w Polsce za bardzo nie spadła to zjem za Ciebie te słodycze, które Ci się statystycznie należą :)))) Daj tylko znać co mam za Ciebie wcinać :)))))
mamusiajakubaijasia (2014-06-21,22:11): Och, doceniam, Mireczku, Twoje poświęcenie, osobliwie, że nie lubiąc słodyczy musiałbyś wcinać: kremówki, ptysie, babeczki z budyniem, lody, ciasta z kremem, torty: orzechowy i Czarny Las, bitą śmietanę z dodatkami, makaroniki, ziemniaczki, słowem - rzeczy, których nie lubisz, i serniki, które lubisz. Wymieniłam rzeczy, z których rezygnuję, a które mnie kuszą i wołają "zjedz mnie! No, nie żałuj sobie. Tylko ten jeden raz..." :)
Rufi (2014-06-21,23:03): Gaba! Z tą sierścią zdecydowanie przesadziłaś :-))))). To raz. Dwa - nie można tak się katować. Po to Pan Bóg dał nam bieganie, żebyśmy nie musieli sobie odmawiać jedzenia. I po trzecie: kiedyś rozmawiałam z moją drogą koleżanką na temat puszczania psów luzem w lesie. Powiedziałam jej że boję się puszczać Mirkę, że coś jej się stanie. A ona na to: lepiej, żeby pies żył krótko ale szczęśliwie niż nie miał możliwości wybiegania się. Taki jest wniosek właśnie: cieszmy się z życia. Aaa, i jeszcze mi się dowcip przypomniał jak to małżeństwo staruszków znalazło się w niebie po śmierci i dziadek nie mógł uwierzyć że tam jest wszystko takie piękne i wszystko za darmo. Jak w końcu uwierzył, to rzekł do swojej żony: "i przez te wszystkie Twoje owsianki musieliśmy tak długo na to czekać!" :-)
Rufi (2014-06-21,23:04): Aha, jakby co to Mirki nie puszczam samopas w lesie i tempo mojego rozbiegania jest dla niej zdecydowanie za wolne. Ale wierzę, że dodaję treści jej życiu :-). Koleżanka stosuje się do własnych zasad :-)
jacdzi (2014-06-23,09:47): Gaba , lacze sie bolu... Slodycze, ach te slodycze... Tez tak mam!
jacdzi (2014-06-23,09:47): Gaba , lacze sie bolu... Slodycze, ach te slodycze... Tez tak mam!
(2014-06-23,11:50): hmm wredny skutek uboczny - moze za jakis czas wynajdą coś lepszego, bez takich skutków?
Magda (2014-06-24,20:34): a nie jest tak, żer jak się głód włącza, to i metabolizm jaki lepszy? jakie są doświadczenia Twojej siostry w tej kwestii?
mamusiajakubaijasia (2014-06-24,21:36): Doświadczenia mojej siostry straszliwe. Kilka (albo i kilkanaście) kilogramów na plusie. Potem zrzuciła :)
żiżi (2014-06-25,20:55): Trzymam kciuki Gabrysiu za "nieuleganie chwilom słabości",wiem,że zabrzmi to dość dziwacznie,ale sama uznaję się za ekspertkę wszelakich diet i stwierdziłam już dosyć dawno,że szkoda czasu na katowanie się nimi,pozdrawiam:)







 Ostatnio zalogowani
andrzej65
10:26
Nicpoń
10:10
pedroo12
10:07
oksanka
10:04
PRE
10:02
Leno
09:54
Grzegorz Gębski
09:48
Wojciech
09:42
poltergeist
09:12
marand
09:11
Hari
09:11
ona
08:59
VaderSWDN
08:50
BOP55
08:46
luki8484
08:11
cinekmal
08:06
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |