2014-05-22
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 22 Bieg Fiata - 40 minut złamane! (czytano: 1309 razy)
W jednym z poprzednich wpisów wspominałem, że chciałbym w tym roku złamać 40 minut na 10 km. No i udało się! Prawdę mówiąc to po cichu czułem, że powinno być dobrze ale z drugiej strony zdawałem sobie sprawę z tego, że żeby tak pobiec, to muszę dać z siebie wszystko. Nawet numer startowy (139) wskazywał jakie cyfry mam mieć w wyniku, nie mówiąc już o tym, że cyfry 3 i 9 to dzień i miesiąc moich urodzin… Tak więc wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły mi, że TO musi się stać dzisiaj!
Na start jedziemy autobusem, który po kilkuset metrach ma awarię. Wysiadamy razem z Mariuszem i Jarkiem i nie czekając na następny autobus postanawiamy w ramach rozgrzewki potruchtać na strat jakieś 2,5 km. Jak się okazało trucht był całkiem żwawy, bo w tempie około 4:45-4:55. Trudno było biec wolniej, kiedy biegło się z Jarkiem, który zresztą tego dnia także poprawił życiówkę (34:14), a długie wybiegania robi po 4:05 ;)
Na starcie odnajduję pacemakera na 40:00 i zamieniam z nim kilka słów na temat taktyki. Mówi, że zacznie trochę szybciej, po czym zwolni do 4:00 i będzie czekał na „czterdziestołamaczy”. Jak powiedział tak zrobił, ruszył ostro, a mnie udaje się go dojść dopiero na 4 km. Pierwsze kilometry biegnę w bardzo mocnym dla mnie tempem ok. 3:45-3:50. Zastanawiam się czy utrzymam to tempo… W głowie mam różne myśli typu: „po co to robisz…”, „zwolnij, po co się tak męczysz…”, „komu ty chcesz coś udowodnić…”, „na endo chcesz się pochwalić…” i takie tam inne. Jednak wygrywa myśl, że robię to wyłącznie dla siebie, że jest na to dzisiaj duża szansa, która może się szybko nie powtórzyć. Łapię się za zającem, troszkę zwalniamy na 5-6 km., uspokajam oddech, wydłużam nieco krok i szykuję się mentalnie na końcówkę. Pecemaker bardzo nas motywuje, półmetek osiągam z czasem 19:50, czyli jest dobrze. Na 7 km. dostajemy komendę „do ataku”, czyli biegniemy praktycznie na maksa. Zawodnik obok mnie, który też pierwszy raz łamie 40 min. mówi: „walczymy jak Justyna Kowalczyk – albo dobiegniemy albo umrzemy” ;) – dobre! No to walczymy, czym bliżej mety, tym mocniej wierzę w to, że się uda. Na kilometr przed metą jestem już tego pewien! Wpadam na metę z czasem 39:33 i jestem przeszczęśliwy. Tu czekają już na mnie koledzy, w tym Marek Chołota, który osobiście wiesza mi na szyi medal.
Niemożliwe jednak istnieje. Złamanie 40 minut było dla mnie nieosiągalnym marzeniem, które jak się okazało można było zrealizować. Trzeba tylko w to wierzyć i poświęcić trochę czasu na trening. Po biegu powiedziałem sobie, że już więcej nie będę poprawiać życiówki na 10 km., że nigdy więcej nie będę się tak żyłował… oczywiście po paru godzinach zmieniłem zdanie. Teraz celem jest <39 min.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Truskawa (2014-05-23,10:18): Mistrzuniu jesteś i tyle. :) Gratulacje jeszcze raz. Cieszę się razem z Tobą, bo nic tak nie smakuje jak kolejna granica, którą się właśnie przekroczyło. Super. :) kris0309 (2014-05-23,10:37): Dzięki Iza!
|