2014-04-11
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Podsumowanie niedzielnego Półmaratonu (czytano: 1639 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://biegaczamator.blog.pl/
Chciałbym na chwilę wrócić do niedzielnego Półmaratonu, z któego relacja ciągle jeszcze na głównej stronie serwisu jest zamieszczona.
W końcu to na razie najważniejszy bieg w moim życiu. Muszę szczerze przyznać, że mimo pewnych drobnych mankamentów, ogólna ocenia jest na plus. Może nie na „rewelacyjnie”, ale z pewnością na dobrze, może nawet z elementami bardzo. Największym plusem bez wątpienia cała oprawa muzyczna. W zasadzie ze spokojniejszych była tylko kapela country i jeden klawiszowiec, a cała reszta dawała ostro „czadu” Ale przebijali wszystko zakonnicy z ACDC i jeszcze jedna kapela punkowa, która gdzieś mi mignęła. Kibice także super, musze to przyznać. Trochę się obawiałem, że będą co niektórzy wyjątkowo krzywo patrzyli, a może jakieś zgniłe jajko niczym łatający talerz skądś nadleci, ale nic takiego nie miało miejsca. Albo ja tego nie widziałem Nawet jedna pani wywieszona gdzieś z balkonu zawzięcie wybijała rytm biegu. W sprawach czysto organizacyjnych to nie mogę nic zarzucić. Co prawda w kolejce po piwo nie stałem, gdyż byłem zmotoryzowany, więc szybko się zwinąłem. Natomiast skrobiąc relację popijałem sobie zimne piwko w domu. To byłą przyczyna, dlaczego mnie pod sceną nie było nie mogę tych występów ocenić. Natomiast przeanalizowałem sobie moje czasy na poszczególnych 5 kilometrowych odcinkach. Oczywiście najwolniej wyszedł pierwszy odcinek, gdyż zanim wbiłem się w normalne tempo biegu, a musiałem się trochę przedzierać przez zupełnie luźno do biegu podchodzących. I na tym odcinku miałem najgorszy czas 27 minut i 44 sekundy. Potem udało się trochę przyspieszyć i na 10 kilometrze miałem 53 minuty i 54 sekundy, czyli drugą „piątkę” zrobiłem w 26 minut i 10 sekund. Po 15 kilometrach miałem godzinę dwadzieścia minut i dwadzieścia sześć sekund, czyli „machnąłem” tą piątkę w 26 minut i trzydzieści sekund. Czyli, mimo że wszedłem już na nieznane obszary, to tempo zupełnie porównywalne z drugą „piąteczką”. Po 20 kilometrach miałem godzinę 47 minut i 10 sekund, czyli tu miałem 26 minut i 46 sekund. Podsumowując ten odcinek mogę powiedzieć, że na każdym kilometrze traciłem koło 5 sekund. Natomiast ostatni kilometr „ zrobiłem” w 5 minut i trzydzieści sześć sekund. Zdecydowanie wolniej niż na Parkrun, ale raczej tych osiągnięć nie można porównywać. Natomiast jak pierwszy w życiu taki dystans, to chyba nawet nie najgorzej..
Natomiast tak na chłodno patrząc, kiedy emocje już opadły, to jak wspomniałem na początku faktycznie organizacji nie można nic zarzucić. Można się trochę czepiać tego pasta party, które dosyć długo będzie się czkawką odbijało, ale całą reszta zdecydowanie na plus. Natomiast pasta party, cóż zorganizowała ją zapewne firma z zewnątrz, która wygrała przetarg na organizację, oferując najniższą cenę. Więc czego można było wymagać? Organizacja, trasa, kibice, pogoda, wszystko idealnie pasujące. Może trochę ciepło, ale nic zarzucić nie można. Nie wiem jakie konszachty organizatorzy mają z siłami wyższymi, ale pogoda trafiona super.
Rewelacyjne było to, że ciągle się biegło w dużej grupie biegaczy. Niezależnie czy się przyspieszało, czy zwalniało, cały czas był ktoś obok I to nie pojedyncze osoby, tylko liczna grupa wzajemnie się wspomagająca. Nie było tego, co słyszałem, że zdarza się w czasie maratonu, że są długie przestoje i wtedy jak ktoś biegnie to walczy sam ze swoimi słabościami. Tutaj ciągle był ktoś obok. A to wyzwalało dodatkowy bodziec motywacyjny, gdyż zawsze można było kogoś gonić, albo przed kimś uciekać. Najśmieszniej, kiedy uciekało się przed kobietą, a goniło mężczyznę. To takie z lekka uderzające w oryginalne preferencje natury seksualnej. Facet o preferencjach hetero uciekający przed kobietami, a goniący innych facetów. Troszeczkę dwuznaczne odczucia mogło to budzić. Natomiast sam bieg jako bieg oceniam bardzo pozytywnie, Dlatego jeżeli siły i ochota na bieganie w przyszłym roku dalej będzie, to z pewnością pobiegnę znowu. Natomiast było kilka mało ciekawych sytuacji. Nie raz słyszałem jadące karetki na sygnale, do biegaczy, którzy mdleli w czasie biegu. Uważam, że jeżeli ktoś nie biega, lub mało biega, to szaleństwem graniczącym ze skrajną nieodpowiedzialnością jest rzucanie się na taki dystans. Ja, mimo że biegam w sumie od sierpnia 2011, to pierwszą :dziesiątkę” pobiegłem dopiero we wrześniu zeszłego roku ( Bieg z Klasą). Drugą „zaliczyłem” w listopadzie ( Bieg Niepodległości), trzecią w marcu tego roku ( Maniacka Dziesiątka) i dopiero teraz pierwszy Półmaraton.
No, a teraz wracam już do mojego normalnego trybu treningowo startowego. Chociaż nie do końca. Ponieważ stwierdziłem, że w poniedziałek wypadało zrobić dzień przerwy. Należy okazać trochę wdzięczności i szacunku swojemu organizmowi i dać mu czas na zregenerowanie chociaż przez jeden dzień z pewnością nadwyrężonych sił i różnych elementów, które wczorajszą gonitwę z pewnością odczuły. Natomiast już we wtorek normalne 6.5 km w wersji hard, potem w środę tak samo a czwartek jedenaście i pół, W piątek zrobiłem sobie drugi dzień w tygodniu przerwy. To jest dla mnie ewenement. Odkąd zacząłem biegać, nigdy się nie zdarzyło, bym w tygodniu miał dwa dni przerwy. W dzień bez przerwy. Ba, nawet dzień przerwy to wprowadziłem od tego roku. Przez cały poprzedni i od sierpnia jeszcze następnego ( czyli od czasu, kiedy zacząłem biegać), to biegałem dzień w dzień. Co prawda na początku to były bardziej marsz, potem bieg z marszem pół na pół a dopiero po 2 miesiącach zacząłem biegać dzień w dzień. Na początku po 3-4 kilometry dziennie i w soboty 5 km na Parkrun. Potem w zeszłym roku codziennie koło 5 kilometrów, a od tego w niedzielę 8 km, potem od poniedziałku do środy po 6,5, w czwartek 11.5, w piątek przerwa a w sobotę na mój ulubiony Parkrun. Bo ten bieg naprawdę weryfikuje wszystkie moje treningi. Właśnie dzięki temu, że jest organizowany co tydzień. Jeżeli ktoś jeszcze nie biegł, a mieszka w jednym już z chyba ponad 10 miast w kraju, w którym bieg jest organizowany, to polecam z całego serca. I z czystym sumieniem. Jest to naprawdę super inicjatywa. Dlatego w mojej rozpisce biegowej teraz mam trzy soboty na Cytadeli ( gdzie organizowany jest Parkrun), a następnie 1 maja Interrun. To jest już pewne, bo zarezerwowane. Następnie będę miał mamy kolejne 6 sobót i nadjedzie czas na Grodzisk.. Nadejdzie czas na mój drugi Półmaraton. Ciągnie mnie tam i to z każdą minutą bardziej. Czuję jak ten mój ogień w duszy zaczyna się na nowo palić i rozgrzewać myśli tworząc w nich pewne ciekawe wizje.”.
Muszę przyznać, że po ostatnim półmaratonie, coraz bardziej śmiałe pomysły w głowie mi się rodzą. Coraz poważniej myślę o październiku. Gdyż wstępnie planowałem kolejny podpoznański półmaraton, ale coś mi w duszy zaczyna śpiewać. A może jednak „królewski dystans”? To byłoby coś. Tylko od razu odzywa się moja ostrożna i rozsądna połowa. I ona wyraźnie mówi: „ daj spokój, powoli ostrożnie do przodu. Pobiegnij jeden półmaraton, drugi potem trzeci, a w przyszłym roku, jeżeli będziesz chciał dalej biegać to pomyślisz o maratonie w pełnej okazałości.”. Nawet się zgadzam z tą argumentacją. Nic na raz, spokojnie i rozważnie. Pośpiech jest wskazany przy łapaniu pcheł, a nie przy takich obciążeniach dla organizmu. Bo jednak 42 km w porównaniu do 21, do jest zupełny kosmos. Idąc przedstawionym wcześniej trybem myślowym, wypadałoby w październiku jednak ewentualnie nad trzecią „połówką” się pochylić. A trzy połówki, to już nie w kij dmuchał. Ale pominę kwestie dwuznacznych odczuć, które w tym miejscu zaczynają się nasuwać. Bo już zdarzyło mi się usłyszeć zarzut, że jestem seksistą, A teraz do tego jeszcze może dojść, że alkoholikiem. Może nawet nie seksistą, gdyż mimo wszystko nikogo nie dyskryminuję, ale wręcz seksoholikiem, co by bardziej do alkoholika pasowało.Ale nie ma co gdybać, tylko należy zacząć rozgrzewać myśli jutrzejszym Parkrun.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |