Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [55]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
kokrobite
Pamiętnik internetowy
Widziane z tyłu

Leszek Kosiorowski
Urodzony: --------
Miejsce zamieszkania: Jelenia Góra
252 / 300


2014-04-09

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Paryż - maraton (czytano: 483 razy)



Po Biegu Śniadaniowym ekipa jedzie zwiedzać cmentarz Pere Lachaise, a ja wyleguję się w hotelu. Potem solowe pasta party – spagetti z oliwą i czosnkiem w jednej, penne z pomidorami w drugiej knajpie. Dania główne od 10 euro. Lokale – jak to w Paryżu – pełne, klientela przeważnie francuska. W knajpce w centrum Montmartre"u połowa z 20 gości to maratończycy i osoby im towarzyszące (poznać po butach, ciuchach i menu): trzech młodych mężczyzn z dwoma dziewczynami i poważny pan po pięćdziesiątce z rodziną. Pewnie przyjechali do Paryża z innych rejonów Francji. Szkoda, że nie znam choć odrobiny francuskiego. Słyszę ich wesołe rozmowy, ale nic nie rozumiem.

W drugiej restauracyjce, w mniej turystycznym miejscu, dominują lokalsi. Są tu atrakcyjne, rozgadane kobiety, niektóre w towarzystwie zadbanych, dobrze ubranych przystojniaków. Nie mają nic przy sobie. Pewnie wyskoczyli z biura na lunch. Wcinają spore sałatki.

Wracam na bazę i znowu leżę. Wieczorem jeszcze w pełnym gronie kolejny knajpowy makaron, a potem pan z recepcji oznajmia, że w niedzielę o szóstej rano nie będziemy mogli skorzystać z kuchni, bo obsługa będzie jej potrzebować, by mieć gdzie ciąć buły. Cholera, przecież wcześniej nam to obiecano... Już kupiłem makaron i oliwę.
Nic to, idziemy do pobliskiego Carrefoura po coś innego. Stawiam na mój dyżurny zestaw przed długimi wybieganiami: jogurt naturalny plus crunchy orzechowe.

Spanie OK do piątej trzydzieści. Słyszę Tomka – nosi go, emanuje z niego energia. To dobra wróżba przed maratonem.

W metrze pełno maratończyków. Po wyjściu jak zwykle w takiej sytuacji zasuwam szybko do depozytu. Gubię resztę drużyny. Maszeruję na start. Tłum, tłok, ale nikt się nie pcha. Jeszcze sporo czasu, w mojej strefie jestem jakieś 10 minut przed startem znajdującej się daleko z przodu elity, która rusza o 8.45.

Moja strefa to 3:45. Gdy się zapisywałem, liczyłem na taki czas – jesienią miałem przecież w Dreźnie 3:46. No ale od tamtej pory pogorszyłem się, starty kontrolne wypadły fatalnie, co oznacza, że w Paryżu, jeśli zrobię wszystko dobrze, mam szansę na złamanie czterech godzin. W pewien sposób ustawienie się w strefie na 3:45 działa na moją korzyść: biegnąc w tłumie lepiej być wyprzedzanym, niż wyprzedzać.

Strefa startu jest odgrodzona siatką od chodnika. W środku otwarte sikalnie i kabiny toaletowe. Nigdzie czegoś takiego nie widziałem wewnątrz stref. Bardzo dobry pomysł. Ale nie muszę korzystać.

Dopiero w strefie startu czuję adrenalinę. Umawiam się z samym sobą, że nie wolno mi pobiec szybko pierwszej dychy. Potem się zobaczy. Ale nie wolno mi zacząć szybko, bo się załatwię. A jak się załatwię, to będę zdychał i pluł sobie w brodę. Wojtek ma na to lepsze, bardziej dosadne określenie: zeszmacę się.

Nie jest źle – ludzi pełno, ale gdy się nie wyprzedza, przestrzeni nie brakuje. Ciepło, ale nie gorąco, słońce wychodzi tylko momentami.
Pierwszy kilometr: 5:54, drugi – 5:44... Staram się nie wyprzedzać potężnie zbudowanego Murzyna, który biegnie bardzo równo.

Pierwsza piątka: równe 29 minut. O to chodziło. Druga nieco szybsza, ale dycha w 57:15. Już wiem, że nie będzie źle.

Zespoły grają co chwila przy trasie. Jazz, blues, rock i inne. Nawet jakiś zespół gejowsko-lesbijski nas zagrzewa do boju. Gdzieś powiewają wielkie flagi Bretanii. Na koszulkach zawodników przeróżne symbole: ktoś biegnie przeciwko chorobom na raka, ktoś walczy z Alzheimerem, ktoś biegnie dla mamy, ktoś komuś wyznaje miłość. Lecę w koszulce z maratonu w Mediolanie – najlżejsza, nie czuję, że mam coś na sobie. Ale słyszę, że ktoś czyta to, co mam na plecach: yes, I run 42 km 195 m!

Na punktach tłok. Banany, pomarańcze i inne owoce, ale ja lecę na żelach Isostara. Wchłaniam je na 11, 21 i 31 km. Dwa o smaku mango, jeden jabłkowy. To sprawdzone maratońskie menu od 6 lat.

Na punktach woda w butelkach 0,3 litra. Mnóstwo tej wody – na początku punktów i na końcu. Można wziąć na trasę, polać się, a potem wyrzucić do dużych, specjalnych kontenerów.

Wzdłuż trasy bardzo wielu kibiców, atmosfera jest świetna, choć doping nie taki szalony, jak podczas maratonu berlińskiego. Mijamy pełno ważnych budowli, ale jestem tak mocno skoncentrowany na biegu, że zauważam (jeśli chodzi o miejsca, które potrafię nazwać) tylko wieżę Eiffla. No ale ją trudno przeoczyć.

Ale się fajnie biegnie. Nogi same się wyrywają. Pozwalam się im nieść... Tempo rośnie nawet do 5:15. Na 19 km wyprzedzam Roberta, który startował z wcześniejszej strefy. Nie wygląda na chorego – bieganie to jednak najlepsze lekarstwo.

Druga dycha w 53:50. Połówka w 1:56:58 – o 11 sekund szybciej, niż na półmaratonie w Sobótce dwa tygodnie temu. Czy to nie szaleństwo? Nie, na pewno nie. W Sobótce byłem wykończony, a tu czuję się świetnie. Wyprzedzanie w tłumie jest wprawdzie nieco kłopotliwe, ale to drobiazg.

Piątka piątka w 26:18. Gorący, ciemny tunel z psychodeliczną, dyskotekową muzyką. Potem kilka krótkich z wybiegami pod górę. Trochę na nich zwalniam, ale i tak trzecia dycha poszła ładnie – 54:02.

Liczę w głowie tempa – zaczynałem na 4:06, potem leciałem na 4:02, 3:58, 3:54, nawet przez dłuższą chwilę na 3:51. Po trzydziestce okazuje się jednak, że tak dobrze nie jest. Zwalniam. W Lasku Bulońskim, w drugiej części ósmej piątki, jest już naprawdę bardzo ciężko. Tempo spada powyżej sześciu minut na kilometr. Ale przecież już blisko do celu. Tyle razy nie pękałem w takich sytuacjach. Trzeba jakoś doczłapać.

3:58:36. Za metą mam dość. Znowu, jak w Rzymie, ląduję na krawężniku. Tym razem nie ryczę, ale wiele mi nie brakuje.
Całuję medal, jakby był ze złota. Koszulka wydaje mi się najpiękniejsza na świecie. Jest Sławek – znowu najlepszy z naszej ekipy! Jest Tomek z życiówką! Jest Ania, która nie biegła maratonu, ale czuliśmy jej wsparcie. Jest Wojtek z trzecim wynikiem życia. A w hotelu dołączy do nas Robert, który udowodnił, że choroba nie musi być przeszkodą, jeśli pobiegnie się rozsądnie, znacznie wolniej, niż nas na to stać w normalnej dyspozycji.

Popołudnie i wieczór – Montmartre jest nasz. Piwo, wino, kuchnia indyjska, a w nocy drinki w pubie z żywą muzyką. Pani śpiewa jak Edith Piaf, pan przygrywa jej na pianinie. Królowe nocy na ulicy zaczepiają, ale nic im po nas – bohaterowie dnia nie dość, że porządnie się prowadzący, to jeszcze bardzo zmęczeni.

Rano prawie siedem wolnych kilometrów na pobliski Bassin la Villette – coś w rodzaju kanału, przy którym przyjemny chłód bardzo orzeźwia w trakcie biegu. I jeszcze spacer po Paryżu – Concorde, pod Luwrem, Notre Dame, Dzielnica Łacińska, Panteon, Sorbona.

W Pradze po godz. 22, w domu około 2. Nie mam siły się rozpakować, ale żeby odpalić laptopa i jeszcze poczytać o maratonie w Neapolu – jak najbardziej...

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


andbo (2014-04-09,11:27): Gratuluję kolejnego sukcesu dla Tobie i całej Waszej ekipie! A trasę oglądałem i przeżywałem w Eurosporcie i wiem, że kiedyś tam po prostu muszę pobiec!
kokrobite (2014-04-09,11:48): Dziękuję za miłe słowa i życzę powodzenia w realizacji planu :-)
aspirka (2014-04-09,13:33): Nie mogłam doczekać się tej relacji,Ty to masz power:-) Gratulacje! Ps. To "nasz" Kaziu był z Tobą?
kokrobite (2014-04-09,14:35): "Nasz" Kaziu nie był ze mną. Ale już pogadaliśmy sporo po jego powrocie.
Mahor (2014-04-09,19:07): Gratulacje dla Ciebie i wszystkich polaków.Tylko Francuzi mogli biegać w ślimaczym tempie...:-)
jacdzi (2014-04-09,22:28): A co po maratonie , Montmartre, a w szczegolnosci pewnie Pigalle, swiatynia paryskiego seksu i rozpusty. ( Tez w niedzielny wieczor tam winko saczylem ;-) )
kokrobite (2014-04-10,03:34): Tak Jacku, to bardzo dobre miejsce na świętowanie po maratonie :-)
slahor63 (2014-04-10,12:56): slahor63 : Będziemy trawić przez lata ten Nasz Paryż, ale chyba na dłużej takim gigantycznym maratonom podziękujemy. Trudno o lepsze, kameralne odreagowanie, niż start na dyszkę w Grand Prix KPSW 26 kwietnia, gdzie, mam nadzieję, się spotkamy.
kokrobite (2014-04-10,14:21): Już nie mogę się doczekać, Sławku. Spotkania z Tobą i resztą naszej ekipy bardzo pozytywnie nakręcają mnie do planowania kolejnych wyjazdów.
tomaretto (2014-04-10,21:18): tak to kolejny nasz wyjazd i kolejna wielka pozytywna energia, dziekuje za świetny wyjazd,już nie możemy z Anią doczekać się kolejnego wypadu , tym razem do Neapolu.Tworzymy fajny team biegowo-towarzyski, superek, pozdrawiam wraz Anią i powodzenia na 10km w Jeleniej.
kokrobite (2014-04-11,10:37): Tomku, pozdrów Anię! I do zobaczenia!







 Ostatnio zalogowani
jaro109
06:18
biegacz54
05:04
Jarek42
04:24
Serce
00:08
przemek300
23:36
Citos
23:23
Namor 13
23:18
necropoleis
23:02
STARTER_Pomiar_Czasu
22:21
lordedward
22:21
maratonek
21:44
kos 88
21:38
Wojciech
21:25
troLek
21:07
jaro kociewie
20:51
VaderSWDN
20:50
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |