2014-04-09
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Paryż - Expo i Bieg Śniadaniowy (czytano: 457 razy)
Najpierw, na osobnym stoisku, trzeba oddać certyfikat medyczny. Wykonałem go jak należy – u lekarza rodzinnego, który wysłał mnie nawet na szybkie badania cukru, EKG i ciśnienia. Poza minimalnym nadciśnieniem wszystko OK. Podpisał certyfikat z czystym sumieniem.
Pieczątkę z informacją, że certyfikat jest w porządku, młody wolontariusz przybija na liście, który był dostępny na indywidualnym koncie każdego biegacza na portalu z zapisami.
Z tym podbitym listem odbieram od 70-letniej wolontariuszki kopertę z numerem z wmontowanym chipem. Żadnych kolejek. Pani pokazuje z uśmiechem, gdzie iść po worek z pakietem, w którym – oprócz ulotek – jest latarka-czołówka. Były też inne drobiazgi, chyba jakieś próbki.
Ale to nie koniec. Po koszulkę, na sobotni poranny Breakfest Run, odsyłają na koniec hali, po przejściu przez stoiska. Po koszulkę maratońską zaś na... metę maratonu. To mi się podoba! Jej wartość wzrośnie. Brawo!
Expo – oj, czego tu nie ma. Kiedyś, podczas mojego pierwszego maratońskiego wypadu zagranicznego, do Florencji, na znacznie mniejszym Expo czułem się jak zaczarowany. Teraz już po prostu idę i zerkam tu i ówdzie. Jeden trend rzuca się w oczy: bardzo bogata oferta dla kobiet, przygotowana specjalnie dla nich. Kiedyś tego nie było. To faktycznie świetny target. Wiadomo, kobieta nie facet, nie będzie ciągle biegać w tym samym.
Robię kilka zdjęć stoiskom promocyjnym maratonów. Panuje na nich znakomita atmosfera, na którą z pewnością ma wpływ wino. Odwiedzający oczywiście też są nim częstowani.
Makaron na Pasta Party (5 euro, płaciłem przy zapisie na maraton, ale można na miejscu) bardzo smaczny. Koszulka na Breakfest Run świetna – techniczna, bez reklam.
Wysiadka na Pigallle i kolacja makaronowa, smakowo taka sobie, w knajpie przy głównej ulicy. Ale miło zasiąść do stołu w towarzystwie, w którym tu przyjechaliśmy (w takim samym byliśmy przed rokiem w Rzymie).
Na sobotni Breakfest Run jedziemy tylko z Robertem. Reszta ekipy nie zapisała się w porę, a na miejscu było już za późno – przygotowano tylko bodaj 5 tysięcy miejsc.
Start o godz. 9, ale jesteśmy – na Ave. Focha, w pobliżu Łuku Triumfalnego, kilkadziesiąt minut wcześniej. Przy okazji testujemy dojazd na start maratonu z hotelu. Na Ave. Focha będzie depozyt, start z drugiej strony Łuku Triumfalnego, na Polach Elizejskich.
Pierwszy raz uczestniczę w takim zorganizowanym przedbiegu przedmaratońskim. Od razu jestem zachwycony. Rewelacyjna, luźna, międzynarodowa, biegowa atmosfera. Rozmawiamy z ludźmi z Australii, Niemiec, Reunionu, Tybetu (z flagą Wolnego Tybetu), Quebecku. Wszyscy mają jakieś barwy narodowe. Organizatorzy postarali się: mają przygotowane małe flagi. Ale chyba nie wszystkich krajów, których przedstawiciele zapisali się na maraton. Tych krajów jest bowiem aż 138!
Wszyscy w seledynowych koszulkach. Biegniemy wolno, w ręku trzymam małą biało-czerwoną. Robertowi nawala łydka, wykańcza go infekcja, ma gorączkę. Właściwie to nie powinien biec, ale... Bieg Śniadaniowy to test. Żeby go nie oblał, pilnuję tempa powyżej 7 minut na kilometr. Wychodzi fajna, wolna piątka (36:08).
Po drodze wieża Eiffla. Setki biegaczy schodzą na bok i robią zdjęcia. My też.
Na mecie śniadanie – stoły z crossantami, bananami, wodą i kawą. Pysznie pod każdym względem!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |