2014-04-08
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Marzyciel i ja (czytano: 628 razy)
Marzyciel i ja
O maratonie w Dębnie nasłuchałem się i naczytałem wiele. Chyba pierwszy raz usłyszałem o tym biegu od mojego biegowego nauczyciela, Jurka. Nie biegł tam nigdy ale było to jego marzeniem. Potem poczytałem o tym najstarszym maratonie w Polsce. Maratonie z Korony Maratonów Polskich. Takiej Jasnej Góry polskich maratończyków. I zamarzyło mi się pobiec tam kiedyś.
Biegam już czwarty rok, w tym przebiegłem 3 maratony i uznałem, że już mogę. Że mogę odwiedzić Króla w jego polskim królestwie. Ale nie tylko ja chciałem tam wystartować. Takie pragnienie miał też Marzyciel.
Marzyciela znam od niedawna. Może od miesiąca. Biegamy na treningach a nawet razem wystartowaliśmy na półmaratonie w Ostrowie Wlkp. Marzyciel założył sobie tempo 4:59/km, ja także zaplanowałem przebiegnięcie po raz pierwszy półmaratonu w średnim tempie poniżej 5:00/km. I udało się. Ba, byłem nawet szybciej na mecie od Marzyciela, o jakieś niecałe 40 sekund.
Nadszedł czas na Dębno. Na miejsce noclegu wybraliśmy Gorzów Wlkp. Spokojny hotel zapewnił dobry wypoczynek. Jeszcze tego samego dnia pojechaliśmy z Marzycielem do Dębna po odbiór pakietu. To dało możliwość późniejszego wyjazdu na bieg w niedzielę.
Na maraton można przygotować sobie wszystko – swoją sprawność fizyczną, nastawienie psychiczne, odzież i inny sprzęt ale na jedno nie ma sposobu – na pogodę. A ta nie zapowiadała się optymistycznie. Kiedy przyjechaliśmy do Dębna było jeszcze chłodno – 8 stopni - ale wszystko wskazywało na to, że prognoza niestety się sprawdzi – ok. godz. 14 miało być już 17 stopni i pełne słońce.
Przed biegiem spotkaliśmy z Marzycielem kilku znajomych i nieznajomego czytelnika mojego bloga. To zawsze miłe spotkania. Trochę rozgrzewki i udajemy się na miejsce startu. Ustawiamy się z Marzycielem jak zwykle w drugiej części stawki. Jest luźniej a na pierwszych kilometrach zapowiada się tłok na trasie. Nas on ominął.
Marzyciel założył sobie średnie tempo 5:27 co dałoby czas poniżej 3:50. On biegnie zawsze kilometr w kilometr tym samym tempem. Ja zaczynam wolniej a potem tempo wzrasta. Namawiam Marzyciela, żeby może obniżył swoje apetyty ale on upiera się przy swoim – średnie 5:27 i już. Ja też nie zmieniam planów – pierwsze kilometry po 5:45-5:40
Ruszamy. Ja zaczynam od tempa 5:47 więc Marzyciel powoli mi ucieka. Niech biegnie, jego sprawa. Ja trzymam się swojego planu. Pierwsze kilometry biegniemy przez miasto. Trasa tak zorganizowana, że na pierwszych 9 km dwa razy przebiegamy przez miejsce mety. Widzów bardzo dużo i mają możliwość oglądania nas więcej niż raz.
Na kolejnych kilometrach trochę przyśpieszam. Średnie tempo schodzi poniżej 5:40. Biegnie się dobrze. Słońce jeszcze nie grzeje a lekki wiaterek chłodzi.
Na 10 km punkt żywienia. Zabieram przypadkowo zamiast jednego, dwa kawałki banana. Biegnie obok mnie dziewczyna. Pytam czy chce ten jeden kawałek. Nie chciała ale po chwili pyta na jaki czas biegnę. Mówię, ze chciałbym poniżej 3:55 a mając w głowie plan Marzyciela dorzucam – no jakby się dobrze biegło to może bliżej 3:50. „Tam przed nami biegnie koleżanka, ta w różowej koszulce, ona biegnie tempem narastającym na 3:50”. Dziękuję za informację i po paru minutach jestem przy biegaczce w różowej koszulce. „Dzień dobry, koleżanka mi panią poleciła, bo biegnie pani na 3:50” Uśmiech i pada odpowiedź – „Tak, biegnę”. A po chwili dodaje „Możemy biec razem ale nie gadamy”. I nie gadaliśmy.
Biegliśmy razem następne 11km. Raz ona w przodzie, raz ja. W skupieniu, bez zbędnych słów ale w kontakcie wzrokowym. Byliśmy dla siebie pacemakerami. Kiedy biegła przede mną widziałem napis na jej koszulce „Marathon Paris”. Ciekawy zbieg okoliczności. Planowałem start w Paryżu, bo moje jedyne dziecko, córka, wymyśliło sobie ślub cywilny w właśnie Paryżu. I miało to się stać w ten sam weekend kiedy startował maraton w Paryżu i także ten w Dębnie. Niestety, ślub w Paryżu będzie ale tydzień później, bo nie było wolnych terminów w ambasadzie. Szkoda ale ten napis na różowej koszulce przeniósł mnie na chwile w marzenia mojej córki.
Za 21 km nagły ból w prawym podudziu! Skurcz! Biegaczka w paryskiej koszulce radzi co zrobić, żeby ból minął ale wiem, ze szybko nie odpuści. Zwalniamy i wiem, że dalszy wspólny bieg nie ma sensu. Życzę jej powodzenia i zwalniam mocniej. Ból nie narasta i zaczyna powoli odpuszczać. Wracam do poprzedniego tempa po jakiś 2km.
A gdzie jest Marzyciel? Wiem, że biegnie ciągle równym tempem, bo tylko on tak potrafi. A ja tracę już ponad 4 min do niego.
Na 25 km sięgam po żel energetyczny. Mam tylko jeden, bo drugiej saszetki przez roztargnienie nie zabrałem. I okazało się to szczęśliwym przypadkiem. Bo znowu jak na maratonie w Warszawie pojawiły się nudności. Już wiem – to wina żelu. Tempo znowu mi spada ale ciągle biegnę na czas poniżej 3:55.
Gdzieś w okolicach 27 km dobiegam do znajomej mi z biegu w Tucholi pary. To Irena i Mirosław Lasotowie. Oboje ukończyli (pan Mirosław 2 razy) Spartathlon. Kiedy ich wyprzedzam zdejmuję moją czapeczkę i pozdrawiam tych niezwykłych biegaczy.
Wbiegamy do Dębna ponownie. Ktoś woła do mnie. To Iwona. Dopinguje i mnie ale też męża i syna. A dalej Beata. Przyjechała tu z Markiem, który zaplanował bieg na czas poniżej 2:50. Beata biegnie ze mną ponad 2 km. Bardzo się przydała ta pomoc i izotonik, który miała ze sobą. Biegnę, ciągle biegnę. A Marzyciel? Nie zapytałem Beaty czy go może widziała, bo ona go nie zna.
Wracamy na drugie duże okrążenie. Coraz cieplej. Już wiem, ze ten moment nastąpi. I w Dargomyślu zatrzymuję się przy punkcie nawadniania. Chwila marszu z kubkiem wody i ruszam dalej. Do mety jeszcze 12km. To już nie sam bieg ale marszobieg. Wiem już, że nie tylko nie będzie czasu poniżej 3:55 ale też nawet 4:00. Trudno, dzisiaj nie był mój dzień. Za ciepło.
Wbiegamy do Dębna ostatni raz. Kilometr biegu, 200m marszu. I tak do mety. Wreszcie w oddali widać tłumy kibiców i metę. Marzyciel już tam jest na pewno. Na kilkanaście metrów przed metą łapię pod ramię obolałego biegacza, którego zatrzymały skurcze. Pomagam mu zrobić ostatnie metry i razem przekraczamy linię mety.
Przebiegłem maraton w Dębnie. Ja, kiedyś chuderlawy chłopaczek mam na szyi medal najstarszego maratonu w Polsce. Chociaż mój czas to tylko 4:05 i jest czasem poniżej moich oczekiwań to szybko wraca świadomość, że przebiegłem królewski dystans w Stolicy Polskiego Maratonu. Spełniłem swój marzenie.
A Marzyciel?
Tak naprawdę to był cały czas przy mnie. To Virtual Partner w moim nowym zegarku. To ja sam ustawiłem mu średnie tempo na 5:27. Bo takie jest moje marzenie. I takie są marzenia. Zawsze o krok przed nami.
A kiedy już je zrealizujemy, bo będziemy
mieli szczęście...
to nasz Marzyciel poprowadzi nas o krok dalej – citius, altius, fortius.
ps. Marzyciel oglądał z zaciekawieniem relacje z ostatniego Maratonu Rzymskiego, ciekawe o co mu chodziło? ;)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Truskawa (2014-04-08,10:16): Maraton Dębno w mojej hierarchii jest zaraz po Poznaniu. Uwielbiam tam biegać, tylko szkoda, że mam tak daleko. Ale może za rok znów mnie tam wywieje. :) snipster (2014-04-08,10:21): ezoteryczne Dębno... wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju ;) andbo (2014-04-08,13:26): Oj daleko, daleko to Dębno... Ale może w następnym sezonie. Gratulacje Grzegorzu! leniwy-biegacz (2014-04-09,11:09): Mój Marzyciel pozostawił mnie na 37. kilometrze, wskoczył do pobliskiego bagienka i tam został. Bez niego 3:40 przestało być realne - przynajmniej teraz :-) Ale nic to, magiczny klimat Dębna pozostanie ze mną na długo.
P.S. A nie mówiłem, że spotkamy się na trasie? :-D jacdzi (2014-04-09,22:24): Mimo ze to koniec swiata ja Debno tez mile wspominam. Michał1980 (2014-04-10,08:27): Mój marzyciel to świr żyjący w innym wymiarze, może kiedyś uda mi się go dogonić.
|