2014-01-30
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| W pogoni za dzikiem, czyli historia zagubionej rękawiczki (czytano: 673 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://lesne-ludki.net/index.php/relacje-zawody/256-ludki-w-pogoni-za-dzikiem
Obudziłam się w niedzielny poranek i zwlokłam niechętnie, by ugotować owsiankę. Słupek rtęci w termometrze za oknem wskazywał -15 stopni. "To głupi pomysł, żeby w taką pogodę jechać na dzika" - pomyślałam. Hałas maszyny do kawy zwabił do kuchni Jarka. "To głupi pomysł, żeby w taką pogodę jechać na dzika" - powiedział. W milczeniu zaczęliśmy się szykować do wyjścia. Kwadrans po dziewiątej podjechali po nas Marek z Mariolą. "Kto wpadł na taki głupi pomysł, żeby przy tej pogodzie jechać na dzika?" - spytała Mariola. Po drodze zebraliśmy Włodka. "Moja Mama pytała, skąd wziąłem tylu wariatów, którzy chcą przy tej pogodzie jechać na dzika" - oznajmił nam. Pytanie uznaliśmy za retoryczne. W lasku panewnickim takich wariatów zebrało się dobrze ponad 300.
Na polance jak zwykle stały dwa wielkie namioty rozstawione przez strażaków. Jeden służy jako przebieralnia, drugi jako biuro zawodów. Jednak tym razem prowadziła do nich rura z ciepłym powietrzem. Och, jak dobrze! Można się na chwilę schronić przed mrozem. Nie macie pojęcia ile osób jest w stanie pomieścić taki namiot! No, 300 chyba nie, ale pewno niewiele mniej. I to osób kłębiących się z bagażami, przebierających, posilających gorącą herbatką z termosów i ogólnie ruchliwych. Gdy na chwilę straciłam z oka moją ekipę, miałam poważny problem, jak ich odnaleźć. Uff, na szczęście widzę Jarka, a właściwie - co ważniejsze - moja torbę z butami do biegania, playerem i innymi niezbędnymi akcesoriami. Wykonując przeróżne akrobacje na jednej nodze udaje nam się przebrać. Po drodze giną agrafki do przypięcia numerów, ale jakoś udaje się je odzyskać. Teraz zaginęła moja rękawiczka. Nigdzie jej nie ma, a nie da się biec przy tej temperaturze z gołymi łapkami. Na szczęście w ostatniej chwili wychodząc z domu wrzuciłam do torby zapasowe. Cieńsze, ale trudno, muszą wystarczyć.
Start się opóźnia. Stanie na mrozie w getrach i cienkiej kurteczce jest trudne do zniesienia. Dobrze, że czapę mam grubą, na nos założyłam maskę do biegania, żeby nie nałykać się mroźnego powietrza. W końcu ruszamy. Widzę jak wszyscy wokół uruchamiają stopery, gpsy itp. Ja też włączam mojego run-loga, a przynajmniej tak mi się wydaje (potem okaże się, że niestety ekran dotykowy nie zareagował na moją rękawiczkę). Na uszach mam słuchawki, przez które leci najnowszy audiobook Cobena. Na buty założyliśmy kolce i to był dobry wybór, bo biegnie się pewnie po zlodowaciałym podłożu. Może troszkę wolniej, ale przecież i tak nie mam zamiaru bić żadnych rekordów prędkości. Nie w tych warunkach i nie na pierwszych zawodach po dość paskudnej kontuzji, która ciągle jeszcze daje mi się we znaki. Planuję przebiec dwa kółka, no, w porywach trzy. Tylko Marek, jak zwykle nie do zdarcia, mówi o pełnym dzikowaniu.
Biegnie mi się zdumiewająco dobrze, zimno szybko przestaje dokuczać, tylko maska bardzo mi przeszkadza, więc zsuwam ją trochę i już do końca biegu będzie pełniła raczej rolę szalika. Pierwsze okrążenie mija niepostrzeżenie. Nawet nie zatrzymuję się na herbatkę. Niestety zaczynają bardzo marznąć mi palce u rąk. Macham nimi jak paralityk, zwijam dłonie w pięści wewnątrz rękawiczki, niewiele to pomaga. Kończę drugie kółko w świetnej formie (nie licząc zamarzniętych palców) i decyduję się biec dalej. Robię mały spacerek z ciepłą herbatką, to mnie trochę rozgrzewa i dodaje energii. Przebiegam spokojnie trzecie kółko i w zasadzie mam siłę, by kontynuować bieg, tylko czuję, że moje palce są bliskie odmrożenia...
Schodzę więc z trasy i zaglądam do namiotu-przebieralni, pewna, że zastanę tam Jarka. Nie ma go. Nie ma też nikogo innego z Leśnych Ludków. Jest za to znów cały tłum zawodników przebierających się po biegu. Zajmuje mi sporo czasu zanim zgrabiałymi palcami uda mi się rozwiązać buty. Przebieram się, odbieram kiełbaskę i widzę Jarka z Mariolą. Jarek po raz pierwszy wygrał z dzikiem, tzn. pokonał wszystkie 4 kółka i to w świetnym (zwłaszcza jak na te warunki) czasie 1h 52 min. Oczywiście trudno mu mierzyć się z Markiem, który zrobił to samo w 1h 34 min. Mariola ukończyła swoje trzecie kółko razem z finiszującym Jarkiem.
Włodek stawia ostatnio na kije. A tym razem chyba jednak trudniej było na tej leśnej zlodowaciałej trasie iść niż biec. Niemniej pokonał brawurowo 3 kółka w czasie 1h 50 min i uplasował się wśród nordikowców na 6 pozycji.
Wszyscy jesteśmy trochę zmarznięci, ale szczęśliwi, bo trasa - znajoma, ale piękna, inna o każdej porze roku i przy każdej pogodzie, cele - osiągnięte z naddatkiem. Teraz można triumfalnie odtrąbić powrót do ciepłego domku.
I wiecie co? Moja rękawiczka też się znalazła! Była w środku mojej czapy i przebyła te prawie 15 km na czubku mojej (pustej) głowy. Gdybym tylko o tym wiedziała na trasie!!!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |