2014-01-08
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Czwarty król i psy (czytano: 1292 razy)
Jakże piękne okoliczności przyrody towarzyszyły mi podczas biegania w święto Trzech Króli.
Czułem się jak czwarty z talii, ba ..prawie jak AS. No właśnie, As to jak wiadomo większości „Ali pies”. Ten, którego przyszło mi spotkać w pięknym lesie wcale nie był Ali, już raczej Alibaby.
Biegłem ja sobie niespiesznie tuż obok zaszytej głęboko w lesie kopalni piasku (tak, tak piasku właśnie), kiedy usłyszałem kątem ucha średnio przyjemny warkot (całe szczęście, że wspomniane wcześniej piękne okoliczności przyrody skłoniły mnie do zdjęcia chwilę wcześniej słuchawek). Kątem oka z kolei dostrzegłem dwa szybko poruszające się w moim kierunku kształty. Jeden był dość nikczemnej postury, drugi natomiast budził uzasadnione obawy o to, czy schylenie się po kamień tudzież patyk obronny (bo kamieni ni widu ni słychu) przyniesie oczekiwany rezultat, tzn. podwinięcie ogona i salwowanie się ucieczką najlepszego przyjaciela człowieka. Salwowałem się za to ja. Szczęściem wielkim (dla mnie oczywiście, a nie dla psa) w dość niewielkiej odległości (znowu) kątem oka dostrzegłem jakąś starą przyczepę…
Łoooo jeeeenyyyy jak ja wyrwałem.. Usain Bolt prawie…Pisk opon….
Chyc, chyc i byłem na górze. Z tej perspektywy jednak „góra” nie wydawała się już tak wysoka i bezpieczna. Wydawało się, że roślejszy z „przyjaciół” nie będzie miał większych problemów z wskoczeniem na platformę, a tym samym dobraniem mi się do miejsca gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę.
Chowając głęboko mą królewską godność zacząłem wyczyniać jakieś hołubce, udawać schylanie się po kamienie i wywrzaskiwać zrozumiałe chyba dla każdego średnio rozgarniętego czworonoga komendy typu „BUDA”, „POSZEDŁ”, oraz dla pewności „SIAD” i „WARUJ”. Trochę chyba rozbawiłem tym napastników, bo straciły jakby impet (a większy nawet chęć wskoczenia sobie do mnie).
Dobra nasza, status quo. Istniała jedynie obawa, że mogą mnie wziąć głodem.
Fiuuuuuu……… (to taka średnio udana onomatopeja- w zamyśle gwizd)
Melodia dla uszu, nadchodziła odsiecz w postaci właściciela piesków. Spomiędzy drzew wyłonił się starszawy jegomość o dość ponurej aparycji.
- Pan weźmie te pieski, bo mogą komuś (tu miałem na myśli siebie) krzywdę jakąś zrobić- rzuciłem inteligentnie.
Facet (jak się okazało stróż we wspomnianej kopalni piasku, którego „wspomagały” w pracy owe pieski) spojrzał jakoś tak dziwnie na mnie. Pewnie zastanawiał się co to za idiota w rajtuzach w środku lasu. Złapał swoje pupile za obroże i rzucił- „Leć pan”. No to poleciałem.
Dla urozmaicenia treningu pobiegłem jakiś czas tyłem, rzucając od czasu do czasu zdawkowe „tylko pan dobrze trzymaj”. Gdy straciłem ich z oczu naszła mnie nieoczekiwana ochota na sprint (który przeplatałem oczywiście biegiem tyłem).
Po kolejnym kilometrze znów mogłem cieszyć się pięknem otaczającego mnie lasu, jednak „odruch raka” był na tyle silny, że towarzyszył mi do końca treningu.
Mam kolejny dowód na to, że długie wybiegania nie są nudne- trzeba tylko wiedzieć gdzie biegać.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2014-01-09,08:53): no to najadłeś się strachu :) Ale na pewno nie było Tobie do śmiechu. Ja takie coś kiedys przeżyłem na plazy i ta minuta oczekiwania na właściciela była dla mnie wiecznością :(
|