2013-12-09
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Najpiękniejszy zimowy trening (czytano: 5491 razy)
Nic nie zapowiadało takiej sielanki. Przez dwa dni wiał huraganowy wiatr, trzeciego nastała cisza i przepiękna pogoda. Czekałem na to okno pogodowe, wiedziałem, że musi się nam udać piękna biegowa wyprawa.
Moja Siora zdecydowała się dołączyć do mnie dzień wcześniej. Ucieszyłem się. Marzeniem Marty jest przebiegnięcie pierwszego maratonu w kwietniu, moim pierwszy Ironman w sierpniu. Świetnie! Ruszamy zatem razem.
Ranek jak zwykle arktyczny, -7 st.C, czyste niebo i słońce niziutko nad horyzontem. Na szczęście cichutko, bez wiatru. Środek grudnia – słońce najniżej jak tylko możliwe, ale promienie rażą intensywnie.
Startujemy przed dziewiątą. Pierwsze kilometry ciężkie, zimno i pod górę. Stopy toną w śniegu po kostki. Ślady zatarte. Właściwie śladów nie ma, są tylko nocne tropy zwierząt – zajęcy i saren. Mijamy spokojny po nawałnicy las. Wszędzie pełno powalonych drzew i połamanych gałęzi. Po paru kilometrach rozgrzewamy się i biegnie się świetnie. Nawierzchnia zróżnicowana. Miejscami bardzo trudno, kilkadziesiąt metrów w śniegu do kolan. Wybiegamy z lasu w jałowe pola, potężne połacie . Wiatr w ciągu kilku ostatnich nie tylko dokonał spustoszenia wśród drzew, utworzył też potężne śnieżne wydmy. Wokół cisza, którą przecinają dwa ciężkie oddechy.
Gubimy chwilowo azymut kilka razy, ale jest dobrze, ciepło i hormony grają w trzewiach. Pierwotny instynkt. Nagle z krzaków kawałek przed nami eksploduje sarna. Boże, ale nas wystraszyła! Pędzi jak wystrzelona z procy, szybciej niż Usain Bolt, prawie 40 km/h. Pierwsza napotkana istota dzisiaj.
Mijamy pierwszą wieś. Betonowa, zaspana, lecz jeszcze nie zadymiona. Bez sklepu. Cywilizacja w wersji „do dupy”. Wybiegamy z wioski na północ. W polach znów zamiecie. Polną drogą jechał rano traktor a my zadajemy jego śladem. Zostawiamy za sobą przysiółki, kopalnię piasku i samotne wapienne ostańce. W lesie cicho i spokojnie, na polach mroźno i złowieszczo.
Po dwóch godzinach odczuwamy coraz bardziej zmęczenie i głód, w trzeciej z kolei wiosce natrafiamy wreszcie na otwarty mały sklep z pijaczkami w środku. Pijemy, jemy i lecimy dalej. Jeszcze zaledwie jakieś 6-8 km do celu. Bolą nogi i zmęczenie daje znać coraz bardziej. Pocieszam Siorę i staram się podnieść ją na duchu. Pozytywne nastawienie pod koniec takiej wyprawy biegowej to podstawa.
Po drodze piękny, średniowieczny zamek. Wbiegamy na ostatnią kilometrową prosta. Widać auto! Jeest! Najtrudniejsza i najfajniejsza wyprawa biegowa mojej siostry przeszłą do historii. Po chwili korzystamy już z dobrodziejstw cywilizacji, grzejąc się w ciepłym aucie w drodze na obiad do Mamy :-)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu mamusiajakubaijasia (2013-12-09,16:25): Z siostrą zawsze fajnie:) Rafał D (2013-12-09,19:12): Fajny wpis. Ja akurat biegam z drugiej strony Zawiercia. Okolice Łaz, Rokitna Szlacheckiego. jacdzi (2013-12-10,10:32): Biegajace rodzenstwo, cos wspanialego! Chyba w genach musieliscie dostac troche "sportowego zapalu". piTTero (2013-12-10,10:48): wow zazdroszczę:) co prawda jak tylko w Toruniu spadł śnieg to też założyłem buty i jazda ale takich warunków extreme jak u Was to nie zaznałem, farciarze:D adamus (2013-12-10,19:36): Na fotce widać zamek w Bobolicach... Pochwal się proszę trasą, a jak byś tak wrzucił linka do garminka jeśli go używasz to byłbym bardzo wdzięczny :) adamus (2013-12-10,19:39): A sam opis Waszej biegowej wycieczki; bardzo fajny :)) rafa (2013-12-11,19:41): dziękuję serdecznie za miłe słowa, podaję link do zapisu naszej wycieczki: https://www.polarpersonaltrainer.com/shared/exercise.ftl?shareTag=aeb239b2dd8893b865f2cd9291178b72
|