2013-12-03
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| X Maraton Komandosa (czytano: 12894 razy)
Startem w biegu dobowym w połowie października miałem zakończyć swój tegoroczny sezon biegowy. Jednak niesmak i niedosyt jaki po tym starcie pozostał w mej świadomości spowodował że postanowiłem jeszcze spróbować swych sił w Maratonie Komandosa . Chciałem tym startem odbudować swoją lekko nadszarpniętą psychikę po nieudanym dla mnie biegu dwudziestoczterogodzinnym.
Między biegami było 7 tygodni różnicy. Pomyślałem więc że jest to wystarczający czas aby się zregenerować po 162 kilometrach przebiegniętych w ciągu jednego dnia i spróbować zanotować choćby minimalną progresję w Komandosie w stosunku do najlepszego uzyskanego czasu w tym biegu( 4h:18 minut)
Na dwa i pół tygodnia przed startem moje plany zaczęły się komplikować. Po jednym z treningów zaczęła mnie boleć noga w okolicach kostki. Tą przypadłość mam już od jakiegoś czasu ale jeszcze nigdy ten uraz nie dokuczał mi tak bardzo. Podejrzewam że było to pokłosie mocnego startu na dychę około tygodnia wcześniej.
Postanowiłem więc że do samego startu już nie biegam a przerzucam się na rower i pływanie. Te dwie formy aktywności nie obciążały bowiem nadwyrężonego stawu skokowego a pozwalały podtrzymać wydolność.
Na Komandosa jednak jechałem z wielką niewiadomą. Nie wiedziałem tak naprawdę na co mnie stać.
Jak zwykle na kilkanaście minut przed startem postanowiłem odpalić mojego garmina. Po raz kolejny jednak moja wysłużona 305 sprawiła mi małego psikusa. Po pierwsze za cholerę nie chciała złapać satelitów. Kiedy w końcu po nerwowym wyczekiwaniu na kilka minut przed startem to uczyniła to okazało się że za nic nie mogę przestawić jej z trybu rowerowego na biegowy. Przycisk który miał tego dokonać był obojętny na moje próby.
Zrobiło się nerwowo bo ciężko było mi przeliczać prędkość z km/h na tempo oparte na wskazaniu w ile minut pokonuje jeden kilometr.
Trochę pomęczyłem głowę i doszedłem do wniosku że przy prędkości 10,5 km/h w cztery godziny pokonam dystans 42 km a więc prawie maraton bez 195m. Postanowiłem więc że jak będę trzymał tempo 10,6km/h to pozwoli mi to ukończyć bieg poniżej 4h. Wiedziałem że jest to niesamowity czas i na pewno nie realny do wykonania ale podjąłem decyzję że jak najdłużej będę biegł tym tempem a najwyżej póżniej będę zwalniał i zobaczymy co z tego wyjdzie.
Od startu narzuciłem mniej więcej stałe tempo. Na początku trochę ciężko było mi się przyzwyczaić do wojskowych kamaszy i dziesięciokilogamowego plecaka. Bieg w mundurze wojskowym również wzbudzał dziwne uczucia a dodatkowo dwie pół litrowe wody mineralne w kieszeniach spodni nie poprawiały komfortu bieg. Przez dwa lata jakie upłynęły od ostatniego Komandosa zdążyłem już zapomnieć jak to jest. Po półgodzinie biegu jednak jakoś się oswoiłem z tymi wszystkimi niedogodnościami. Stawka biegaczy na tyle się już rozciągnęła że nie trzeba było specjalnie uważać aby nie deptać komuś po piętach.
Kiedy zbliżałem się do końca pierwszej 21 kilometrowej pętli jeden z kibiców krzyknął do mnie że jestem 28.
Średnia prędkość na zegarku wskazywała 10,6 km/h. Wszystko więc szło zgodnie z założeniami.
Na jedyny ,zlokalizowany w połowie dystansu punkt odżywczy wpadłem z impetem. Bez zatrzymywania się zgarnąłem tylko dwie pozostawione wcześniej pół litrowe butelki niegazowanej wody mineralnej. Zapakowałem je do kieszeni i ruszyłem dalej.
Robiło się co raz bardziej przyjemnie. Co jakiś czas pomimo że biegłem stałym tempem wyprzedzałem kogoś i przesuwałem się w klasyfikacji biegu. Pomyślałem wówczas że fajnie by było poprawić pozycję sprzed dwóch lat i zająć miejsce poniżej dwudziestej lokaty. Budowało to moją psychę i powodowało że narastające powoli zmęczenie nie było tak odczuwalne.
Starałem się nie myśleć o dystansie jaki pozostał mi do końca a całą swoją uwagę skupiałem na kolejnym ,pojawiającym się na horyzoncie rywalu. Za swój kolejny mały cel stawiałem sobie dogonienie go. Było to o tyle dziwne że mój pościg polegał na utrzymywaniu stałej prędkości. Jak widać wszyscy wymijani przede mną słabli . Ja pilnując jedynie równego tempa wyprzedzałem ich. Ewidentnie za szybko zaczęli.
Około trzydziestego kilometra zacząłem się zastanawiać kiedy zacznę słabnąć i kiedy pojawią się pierwsze symptomy większego zmęczenia. Jak długo w takim fajnym stanie jak do tej pory dam radę biec?
Jedyny duży dyskomfort jaki mi towarzyszył od pewnego czasu to mocno poobcierane pięty. Niby buty sprawdzone, te same co w poprzednich ” Komandosach” gdzie nie miałem najmniejszego otarcia ale tym razem nie ułatwiały mi życia
Kiedy minąłem 40 kilometr jadący z naprzeciwka rowerzysta oznajmił mi że jestem 10. Prawie zgadzało się to z moimi wyliczeniami. Mi wychodziło że zajmuję 11 pozycję. No ale przecież na co raz większym zmęczeniu mogłem coś pomylić.
Za moment wbiegłem na wał który był zarazem ponad kilometrową długą prostą. Byłem zmęczony ale czułem że mam jeszcze siły aby przyśpieszyć. Ani śladu kryzysu i ani chwili myślenia o odpoczynku w marszu. Całkowicie inne odczucia na tym etapie biegu w porównaniu do poprzednich startów w tym Maratonie. Niosło mnie. Tym bardziej że cały czas leciałem na trojkę z przodu.
Przyspieszyłem i za parę chwil zobaczyłem przed sobą postać kolejnego biegacza do którego zacząłem się szybko zbliżać. Dawałem z siebie dużo. Byłem niemal pewny że już mnie nie odetnie. Kiedy zbliżyłem się do niego na odległość kilku metrów okazało się że to dobrze mi znany kolega z Przemyśla – Marek.
Zrównaliśmy się i zamieniliśmy kila zdań. Do mety pozostało 200-300m. Postanowiliśmy że się nie ścigamy tylko wbiegniemy razem. Zaliczyliśmy ostatni kilkudziesięciometrowy morderczy podbieg i przekroczyliśmy wspólnie metę.
Morda cieszyła mi się od ucha do ucha. Poczułem ogromną euforię i zadowolenie.
Jeszcze tylko chwila niepewności bo plecak wylądował na wadze. Za moment ogarnęła mnie pełnia szczęścia bo waga okazała się właściwa i zgodna z regulaminem (minimum10kg). Wydałem z siebie kilka bardzo głośnych okrzyków radości a moje wnętrze wypełniło niesamowite uczucie spełnienia. Zrobiłem to !!! Zrobiłem to co jeszcze kilka godzin wcześniej wydawało mi się nie realne i nie możliwe do wykonania!. Wykonałem plan w 200% .
Maraton Komandosa to taki bieg który ma niesamowity klimat. Dodatkowo jest też okazją aby na dłużej spotkać się z biegowymi przyjaciółmi i w sielskiej atmosferze spędzić miło i przyjemnie dłuższy czas.
Jeden z kumpli na pobiegowym raucie oznajmił mi że ja już nie mam po co tu przyjeżdżać. Że zrobiłem już wszystko i szkoda już się tak męczyć.
Ja jednak wiem że jeszcze tam wrócę.
Dla biegu. Dla atmosfery . Dla świetnych i nietuzinkowch kumpli!!!!!
Tak więc z czystym sumieniem i poczuciem osobistej małej victorii mogę teraz zapaść w spokojny i zasłużony zimowy sen. Tak ,aby po kilkutygodniowym odpoczynku i przebudzeniu rozpocząć z werwą i animuszem ciężką pracę do realizacji kolejnych biegowych i nie tylko - marzeń
RTC
ps
Do X Jubileuszowej edycji Maratonu Komandosa zgłosiło się 509 osób, numery odebrało 441 osób, wystartowało 435 osób a 412 ukończyło .
Zająłem X miejsce w klasyfikacji generalnej open oraz I miejsce w kategorii Najlepszy Cywil w której wystartowało 66 osób.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu dario_7 (2013-12-04,08:37): Po takim sezonie to odpoczynek jak najbardziej zasłużony!!! Jeszcze raz wielkie gratulacje Roberciku!!! Jak widzę Twoje sukcesy, to nogi mnie same ciągną do biegania... Jeszcze muszę jakiś czas trzymać je na "uwięzi", ale niech no tylko przyjdzie pora ;) Pozdrowionka!!! :D mamusiajakubaijasia (2013-12-04,09:55): Robercik, serdecne gratulacje! (A na marginesie... wychudłeś niesamowicie. Kształtna bestia z Ciebie:) snipster (2013-12-04,10:34): Gratulacje Komandosie! :) Marines z Ciebie... (2013-12-04,10:43): gratulacje Cywilu! hehe. Wspanialy wynik. dammy (2013-12-04,11:19): Wielkie gratulacje Roberto! Trzymaj się i jeszcze wielu, wielu takich sukcesów! Niech Ci nóżka zawsze podaje! andrzejpw (2013-12-05,01:14): Gratuluję. Robert piękny czas piękne miejsce.Mam nadzieję że jeszcze nie jedno piwo wypijemy razem z Ryśkiem po tym wykańczającym ale pięknym biegu.P[ozdrawiam Andrzej.N. Marysieńka (2013-12-05,08:14): Wielki szacun....żebyś Ty wiedział jak ja Tobie zazdroszczę tego Komandosa... :) TREBI (2013-12-05,21:04): Daro, wyleczysz się i wrócisz mocniejszy:) TREBI (2013-12-05,21:06): Dzięks Snipi:) TREBI (2013-12-05,21:06): Ta to na zdjęciu to chyba moja optymalna waga Gabrysiu:) Na dzień dzisiejszy już taka fajna nie jest. Bo zaaplikowałem sobie małą rozpustę pobiegową:) TREBI (2013-12-05,21:08): Oby tylko Damian zdrówko było, dzięks:) TREBI (2013-12-05,21:09): Andrzeju, za rok to uczynimy jak tylko los będzie Nam sprzyjał:)Pozdrówka TREBI (2013-12-05,21:12): Masz czego Maryś bo na Tym biegu dać sobie można na prawdę porządnie w kość. A My przecież należymy do tych ludków co kochają się skatować porządnie od czasu do czasu;) TREBI (2013-12-05,21:13): Cywil bardzo dziękuje:) Marfackib (2013-12-06,13:21): Gratulacje Robert. Zajebisty wynik :-))) Pozdrowionka TREBI (2013-12-25,19:56): dzięki Marek:)
|