Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [92]  PRZYJAC. [131]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
BULEE
Pamiętnik internetowy
BULEE (w końcu!) maratończyk

Dariusz Lulewicz
Urodzony: 1979-01-24
Miejsce zamieszkania: Gdańsk
251 / 475


2013-09-14

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
51 Bieg Westerplatte, czyli zwycięstwo, jakbym złamał 40 minut :) (czytano: 610 razy)

 

Wszystkie przygotowania ostatnich miesięcy były podporządkowane temu startowi – miała być tu walka co najmniej na 42 minuty. Ostatnio bardzo dobrze mi się biegało, z każdym tygodniem coraz szybciej, zdawało mi się, że mam potrzebną moc, a to właśnie stąd mam swą życiówke na 10km (40:58, ale było to jednak w czasach, gdy byłem szybki, młody i piękny :P), więc to miał być dla mnie dobry prognostyk. Jednak problemy zdrowotne z ostatnich dni musiały zweryfikować te plany. Na początku tygodnia dopadło mnie naprawdę paskudne zatrucie pokarmowe i odwodniłem się jak diabli, i potem na dwóch kolejnych treningach – a były to ostatnie wybiegania przed zawodami – bardzo, ale naprawdę bardzo to odczułem. Na pierwszym z nich ledwo człapałem, nogi miałem jak z waty i choć było to raptem 10km, to na koniec czułem się, jakbym zaliczył przynajmniej 30km. Na kolejnym miał miejsce ciąg dalszy kryzysu. Mimo iż miałem idealne dla mnie warunki na bieganie, czyli lekki deszczyk i pustą alejkę, to męczyłem się niesamowicie – wlekłem się w średnim tempie 5:30, czyli dla mnie coś niespotykanego, a gdy chciałem przyspieszyć, zwyczajnie… nie dawałem rady. Czułem się tak, jakbym miał kilkutygodniową przerwę i dopiero co wrócił do biegania. Jeszcze dzień przed zawodami – mimo profilaktycznych działań z mej strony – czułem się nadal jak wymięty i wypluty, a w dniu biegu rano było tylko niewiele lepiej. Wiedziałem już więc, że z planów lecenia na maksa będą nici i mogę darować sobie walkę o jak najlepszy rezultat, a skupić się musiałem raczej na bezpiecznym i bezproblemowym dotarciu do mety. Stąd miał być to bieg na tyle, na ile pozwoli zbuntowany organizm. No i sił starczyło tylko na czas 46:17, co i tak musiałem uznać za sukces, biorąc pod uwagę ciągłe problemy na trasie. Przez pierwsze kilometry miałem nogi jak z waty, wręcz plątały mi się one niesamowicie, od połowy dystansu doszedł ból brzucha, a przez ostatnie 2km miałem ciemno przed oczyma. Na metę wpadłem niesamowicie wykończony, nie bardzo wiedząc, gdzie się znajduję, co potwierdziło kilku kolegów biegaczy, twierdząc, że wyglądam jak zjawa czy duch :). Ale przez to byłem, paradoksalnie, jeszcze bardziej z siebie zadowolony, niż gdybym biegł zdrowy i w dobrym samopoczuciu, bo wiedziałem, że tego dnia dałem z siebie aż 110% – i mimo słabego czasu był to dla mnie najcięższy bieg od kilku miesięcy. Na mecie czułem się naprawdę wielkim zwycięzcą – cały ten bieg odczułem tak, jakbym złamał 40 minut :).
No i na pocieszenie – chyba za te wszystkie ostatnie problemy – doszła jeszcze wylosowana atrakcyjna nagroda (24-godzinny rejs promem do Szwecji, karnet na 5 darmowych wejść do Loopy’s Word i profesjonalne słuchawki Jabra), co przy tylu uczestnikach (prawie 3500 osób, a nagród 30) zakrawało na prawdziwy cud. Kochana żona zawsze twierdziła, że nie ma co czekać na wszelkie losowania, bo i tak nigdy nic nie wygrywam – tak więc od teraz mogę temu zaprzeczyć :).

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
Admin
15:19
Piotr Fitek
15:06
zbyszekbiega
14:41
lukasz_luk
14:34
pszczelnik
14:29
kostekmar
14:08
zulek
13:42
Mr Engineer
13:17
Rabarbar
13:03
FEMINA
12:29
zsuidakra
12:09
gpnowak
12:04
akatasz
12:01
bobparis
11:52
klewiusz
11:14
wojmic
11:02
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |