2013-09-19
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Maraton Wrocław (czytano: 672 razy)
No i po maratonie. Tyle, że zamiast regenerować się w Chorwacji na plaży leżę z gorączką w domku na campingu i stukam w klawiaturę. Jedyny plus, że reaktywuje trochę blog, który umarł śmiercią naturalną. Ale po kolei. Przed Maratonem Wrocławskim była wakacyjna „wścieklizna startowa” czyli masa imprez biegowych, które niestety sprawiły, że trening typowo maratoński poszedł w odstawkę. W telegraficznym skrócie było tak:
Bieg Opolski – pomimo upału poprawiona życiówka na dychę – 48.40.
Półmaraton Pobiedziska – super dla mnie wynik, na trasie która dwa lata temu mnie zmiażdżyła i wydawała się „nieżyciówkowa” – 1:48:04. Będzie ciężko to poprawić na jesiennych półmaratonach.
Wielka Pętla Izerska – fajny, treningowo pobiegnięty półmaraton w górach. Czas nie miał specjalnego znaczenia, wyszło 2:05:58.
Jaworzyńska Piętnastka – afrykański upał i spokojny trucht po 6 min/km.
Półmaraton Henrykowski – delikatny atak na życiówkę, storpedowany przez dołożony drugi podbieg na trasie – 1:50:02
Tour The Run w Łubiance – 50 km w cztery dni, na końcu kolejny upalny półmaraton. Dowlokłem się do mety z czasem 2:20. Impreza roku!
Półmaraton Wałbrzych – „bardzo dobrze trzy na szynach” – 1:51:46
Letni Bieg Piastów – 4 km pod górę z Harrachova do Jakuszyc, półmaraton i 4 km w dół z powrotem. Jedyna 30-stka w całym okresie przygotowawczym do maratonu.
Bieg Solidarności 5,2 km – 40 sekund szybciej niż przed rokiem – 23.35. Mogło być lepiej gdyby nie upał i rozwiązane na 3 km sznurowadło, cóż za brak profesjonalizmu :)
Poza tym jeszcze jeden raz 27 km i z takim dorobkiem stanąłem na starcie Maratonu Wrocławskiego. Plan zakładał czas w granicach 4:15-4:20 (w Krakowie było 4:27). Na początek dwie taktyczne zmiany w stosunku do wcześniejszych maratonów: auto lap w Garminie ustawiony na 5 km i na tych odcinkach miałem trzymać tempo + muzyka dopiero od 25 km :) Obydwie zmiany były strzałem w dziesiątkę. 5 km odcinki jakoś łatwiej było ogarnąć, a muzyka pomagała wtedy kiedy naprawdę zaczęło być ciężko, a nie denerwowała po ponad 2 godzinach słuchania.
Plan był taki, żeby trzymać jak długo się da komfortowe tempo w okolicach 6 min/km. Pierwsza piątka idealnie 29.36 i tempo 5:55 min/km. Na 3 km starsza Pani krzycząca „Żywy Jezus Was kocha” jest lekko psychodelicznie :). Druga piątka 29.54 czyli 5:58 min/km i zaczyna padać lekki deszcz, który na trzeciej piątce pada już solidnie. Miał chyba orzeźwiające działania bo kończę ją w 29.26 czyli 5:53 min/km. Niestety od dłuższego czasu myślę, już tylko o krzakach w Parku Zachodnim :). Gdzieś tak w tym momencie mija mnie grupa na 4:15. Rzucam okiem na zegarek, bo zaczęła się czwarta piątka – gnają po 5:37! Po chwili dopiero skojarzyłem, że biegną na czas brutto czyli jakieś 4:11-12 netto, chyba jednak i tak za szybko. Ciekawe ilu dotrwało :). Ja niestety w tym czasie muszę w krzaki. To był pierwszy błąd. Trzeba takie sprawy porządnie załatwić przed startem. Oczywiście trwa to wszystko bardzo długo, jakbym co najmniej dwa dni nie był w toalecie :) W końcu wracam na trasę i próbuję nadrobić stracony czas, tak aby znów osiągnąć zakładane tempo. To był drugi błąd. Ostatecznie czwartą piątkę pokonuję tempie 6:06 min/km czyli 30.33, ale tracę sporo energii. Zaczynam lekko opadać z sił, ale trzymam się planu żeby muzykę odpalić po 25 km. Na półmetku 2:06:38 czyli zakładając nadchodzący kryzys wiem, że 4:15 nie będzie w moim zasięgu. Nic to, walczę dalej i piąty odcinek przebiegam znów w tempie 5:58, co daje czas 29.54 min/km. Jestem już solidnie zmęczony, tempo spada – kolejna piątka po 6:08 i czas 30.42. Odkrycie dnia – na Hallera pod Carrefourem jest podbieg :) jakoś nigdy jadąc samochodem nie zauważyłem tego.
Zaczyna się osławiony maratoński odcinek czyli ostatnie 12 km. Jestem solidnie zmęczony i zastanawiam się czy na 33 km będą moi kibice :) Głupoty już chodzą po głowie i powtarzam zaklęcie mojego syna o Mocy Spinjitzu (kto ogląda NINJAGO ten wie :)). Wreszcie widzę całą moją ekipę – Gosia, Kamil i Tosia. To był super moment, ku ich osłupieniu podbiegam do niech i ściskamy się z dzieciakami krzycząc o mocy Spinjitzu :). W zeszłym roku na tym odcinku zacząłem iść. Ale tym razem postanawiam być twardy (film z Biegu Siedmiu Dolin dał mi wiele do myślenia – pozdrowienia dla Kamila :)). Wbiegamy do centrum, wlokę się tę piątkę po 6:16, ale cały czas wyprzedam (jak się okazało pomimo spadku tempa, na drugiej połówce wyprzedzam około 400 osób). Jedynie na punktach odżywczych przechodzę w kilkunastometrowy spacer, chcąc spokojnie uzupełnić płyny. W końcu jest 40 kilometr, nie bardzo potrafię policzyć na jaki czas mam szanse na mecie. Wydaje mi się jednak, że poniżej 4:20. Obawiam się niestety (jak się okazało słusznie), że dystans na Garminie wyjdzie kilkaset metrów dłuższy (i tak było pokazał 42,45 km skandal, domagam się atestacji Garminem :)). W słuchawkach Muniek śpiewa Lucy Phere – jak nigdy aktualnie zabrzmiały słowa „teraz należysz do mnie, ja Cię srodze upodlę”. Po tym kawałku ściągam słuchawki i rozpoczynam finisz. Wiem, że będzie ciężko złamać 4:20, Garmin pokazuje 42 km, a meta daleko. Ostatnie 200 metrów nie wiem jak, ale biegnę grubo poniżej 5:00 min/km. Niestety nie udało się 4:20:01 :( Lekko się zataczam, odbieram medal i jestem zadowolony :)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu filips1 (2013-09-19,20:41): gratulacje ,a ciekawostka po 1 km wyjąłem słuchawki ( trenuję prawie zawsze z muzyką )i biegło się super . słuchałem szumu butów o podłoże . zdrowia życzę i do boju ziko303 (2013-09-20,09:24): dzięki, już jest ok więc od jutra wracam na trasy biegowe :) visentin (2013-10-15,14:57): Hej, byles w Poznaniu ? ziko303 (2013-10-15,18:34): nie, na ten rok wystarczy maratonów visentin (2013-10-17,15:46): Ja tez jeden bylo dosyc i wybieralem sie na Poznan. Czas 3:29 i stalem sie misztrzem Los Bieganeros za jakies czas ;)
|