2013-09-14
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Bieg drugi - Chojnik Maraton (czytano: 2449 razy)
Tydzień wolnego i ruszamy z drugim biegiem cyklu – Chojnik Maratonem. Z jednej strony obawiałem się trochę tak kolejnego biegu po górach po tk krótkiej przerwie, ale z drugiej traktowałem trochę Bieg Marduły jako zaprawę przed Chojnikiem. A że Marduła nie zostawił na moim organizmie jakichś trwałych urazów (btw polecam zamiast rozbiegania następnego dnia po takim biegu, basen z samego rana) – to trza było się zbierac i ruszac.
Idea biegu
Chojnik Maraton był pierwszym takim biegiem tj. była to pierwsza edycja. Zawsze mam obawy co do startowania w takich debiutach (szczególnie w górach), bo wiem że wiele rzeczy się w pierwszej edycji dociera. Także – a może przede wszystkim – organizatorzy.
Drążyłem więc od początku temat kim są organizatorzy. Wyszło, że biegaczami (a to ci niespodzianka), zakręconymi na punkcie gór, ale bez żadnego doświadczenia w organizowaniu biegów. Jeśli dodać do tego niezbyt duza liczbe zapisanych osob miałem obawy czy wszystko pójdzie dobrze (wiadomo – każdy bieg ma koszty stałe które musza być pokryte, a reszta starcza na jakies napoje, wolontariuszy itd.). Dodatkowo, organizatorzy długo nie mieli zgody Karkonoskiego Parku Narodowego na start co nie nastrajało optymistycznie. Ale, nie było wiele do stracenia (poza wpisowym).
Trasa
To największa (poza niesamowita atmosferą, ale o tym nie wiedziałem przed biegiem) zaleta tego biegu. Jak ja zobaczyłem to od razu wiedziałem ze MUSZĘ. Trudna jak cholera. Zmienna jak kobieta. Piekna jak (tutaj każdy sobie dopisze co chce...). Po prostu zajebista. Widac ze ukladana przez pasjonatow biegania – wszędzie gdzie się dalo dowalali najtrudniejsze odcinki. To nie jest bieg dla niedzielnych biegaczy. To, w mojej ocenie, zupełnie inna półka niż taki Maraton Karkonoski (który odbywa się w tych samych górach).
Ostatecznie trasa ulegla zmianie w dwóch miejscach – na jeden fragment nie zgodzili się Czesi, a kolejny trzeba było wykluczyć kilka dni przed biegiem ze względu na zniszczenie i zalanie tego odcinka po wiosennych roztopach. Całkowicie popieram tę decyzję – próbowałem biec ten kawałek w maju – ledwo dało się iść a mimo to zaliczyłem 4 upadki, rozwaliłem sobie nogę i podarłem ukochane cepy
Ostatecznie wiec trasa uległa skróceniu z 46 do 43km (mi na garminie wyszło jednak równiutkie 44km) i bardzo trudny zbieg zastąpiono dość łatwym. Zobaczymy czy za rok nastapi powrot do pierwotnej wersji trasy...
Link do trasy
http://www.profitmaraton.pl/node/31
Limit
Limit na ukończenie tez był ustanawiany przez ludzi którzy w gorach skupiają się na jak najszybszym zapieprzaniu w gore i w dol a nie na podziwianiu widokow. 7h limitu na 46km (suma przewyzszen ponad 4.000 m). W maju zrobiłem niecala polowe tej trasy (21km) w 3,5h... po raz pierwszy (poza debiutem w maratonie kilka lat temu) miałem poważne obawy czy zmieszczę się w limicie... a z reguly biegi koncze raczej z przodu stawki, a nie z tylu.
Ostatecznie trase, jak pisałem, trochę skrocono i ulatwniono, a limit – na prosbe biegaczy – wydłużono do 8h.
Zapisy
Tutaj nie było zadnego problemu. Limit był daleki od wyczerpania. Bieg jednak – po pierwszej edycji – zyskal dość dobra opinie, a nawet miano kultowego. Za rok na bank będzie znacznie więcej uczestnikow.
Strona www
Strona nie powala, ale zawiera wszelkie niezbędne informacje. Za to dość dużo aktualnych informacji można było znaleźć na facebookowym profilu biegu... Z jednej strony to fajne (dużo świeżych informacji), ale z drugiej trzeba mieć konto na FB przed czym się długo broniłem (w końcu wywiesiłem pobielaną flagę zakładając anonimowe konto)
Strona żyła też długo po biegu co nie zdarza się tak często. I za to duży plus.
Cena
130 zł za bieg (w I terminie). Porównywalna z ceną za Bieg Marduły (tam było 100). Szczególnie, że akurat tutaj w komplecie dostajemy fajną koszulkę techniczną.
Aha – organizatorzy nie przewidzieli za zwycięstwo nagród pienieżnych i to jest dla mnie też super sprawa. Ci którzy chcą biegac dla pieniędzy niech wybierają takie biegi z nagrodami, ci którzy chcą się po prostu zmasakrować w górach i zmierzyć ze sobą i z trasą – zapraszam na Chojnik.
Przygotowanie na miejscu
Trasa biegu jest dość skomplikowana. Miejscami biegnie szlakami (różnymi), miejscami drogami. Miałem mocne podejrzenie, że przy dość niskim budżecie (mało uczestników czyli niewiele z wpisowego, brak sponsorów), organizator może mieć problem z dobrym oznakowaniem trasy. I to się potwierdziło podczas biegu (a doszła do tego jeszcze dość gęsta mgła na grani).
Część trasy znałem z wycieczek w Karkonosze, ale dużej części (zwłaszcza po stronie czeskiej) – nie. Postanowiłem więc przebiec kluczowa jej część – żeby wiedzieć jak trasa biegnie i żeby byc przygotowanym także do biegu mentalnie i fizycznie.
Okazja nadarzyła się w długi weekend majowy. W pobliskiej Jeleniej Górze można było przebiec 2 maja półmaraton (też debiut biegu; btw – nie wypadł zbyt dobrze – trasa była za krótka o jakies 600-700 metrów w związku z czym mam niesamowita „życiówkę” półmaratońska tj. 1.20!!!;). Następnego dnia ruszyłem w góry z Jagniątkowa.
Pierwszym celem było podbiec pod Petrovkę bez przechodzenia do marszu. Nie dałem rady, nie tylko ze względu na obfitą pokrywe śnieżną w górnej części trasy. Jedno podejście było dla mnie po prostu za strome. Słyszałem, że tam wjeżdżają czasem ludzie na rowerach (bez stawania) – zapisuję sobie więc podbieg pod Petrovkę do rewanżu. Skoro da się na rowerze to musi się też dać wbiec!!!
Na grani okazało się, że 3 maja 2013 Karkonosze były pokryte 30-40cm pokrywą śnieżną. W związku z tym część fragmentów trasy było całkowicie niebiegowa. I co tu ukrywać – niewiele mi to mówiło o warunkach jakie zastanę za miesiąc....
Mimo, że nie biegłem jakoś wyjątkowo szybko to i tak ze 2-3 razy pobiegłem źle. Jak się nie zna dobrze tych gór to naprawdę polecam chociaż cząstkowe zapoznanie się z trasą. Pod koniec gdy zbiegałem z Przełęczy pod Śmielcem okazało się, że trasa do tej pory trudna, momentalnie stała się masakryczna. Biegło, a raczej schodziło się, po kostki albo głębiej w wodzie. Topniejący snieg i obecne tu strumienie całkowicie zalały szlak. Co gorsza, okazało się, że buty trailowe Asics Trail Lahal jak złapią mokro pod podeszwami to już tego nie stracą. Walczyłem o niewywalenie się... nieudanie. Zaliczyłem kilka mniejszych upadków i gdy zrezygnowany chciałem już tylko spokojnie zejść do końca (podryzajac przy tym swieżutenka bagietkę z kabanosem) to wywinąłem takiego orła, że zamoczyłem się aż do szyi. Leżałem na plecach w strumieniu. Kabanos zatonął!!! Stojąca w pobliżu turystka miała oczy jak ufo kiedy jej zniknąłem pod wodą. A także kiedy otrzepując się z wody pytałem czy nie przepłynął koło niej kabanos...
Rekonesans uznałem za zakończony i dotruchtałem do samochodu.
Start biegu
Start przewidziano na 9 rano. Biorąc pod uwagę, że Karkonosze nie są tak zatłoczone jak Tatry (przynajmniej nie są na początku czerwca) to jest ok. Można spokojnie dojechać z Wrocławia czy z Jeleniej nie robiąc rodzinie pobudki o 3 rano
Biuro zawodów i baza noclegowa (sic!!!) były ulokowane na wielkiej łące w Sobieszowie (z widokiem na Chojnik). Genialne. Okazało się, że organizator wynajął łąkę (i chyba ufo, które zrobiło wielki okrąg w wysokiej trawie) i można tam było nocować w swoim namiocie (były też toi-toie). Podkreślało to dość awangardowy charakter imprezy. Miejsc do parkowania mnóstwo i w sumie miejsce to było dość blisko od mety (trzeba było zejść z góry – 10-25 minut zależnie od dyspozycji zawodnika po biegu; dobra widziałem jednego twardziela co zbiegał do samochodu – albo miał jakąs wielką potrzebe szybkiego dostania się tam albo był po prostu z zelaża:).
Trasa i cel czasowy
O trasie już ogólnie wspomniałem. Można dodać, że ideą tego biegu są 3 wejścia (i zejścia oczywiście) na głowną grań Karkonoszy (tą, którą biegnie Maraton Karkonoski). Dwa wejścia są typowo rzeźnickie (od strony polskiej), natomiast po stronie czeskiej jest dużo łagodniej (no i zbiegamy w dół tylko max. do połowy zbocza). Dwa zbiegi miały też być masakryczne – po korekcie trasy został jeden (a drugi – też długi, ale szybki i szeroki).
Celowałem w czas 5.30.
Bieg
Jakoś nikt się nie palił do stawania w pierwszej linii, więc co mi tam – stanąłem. Zamieniłem kilka zdań z zawodnikiem obok – okazał się to być Józek Pawlica, chyba najlepszy polski zawodnik ultra w tym sezonie (zajął 2 miejsce). Zresztą okazało się, że nie startowało dużo osób, ale było kilka naprawdę mocnych nazwisk (mimo braku nagród finansowych!!!!) – super.
Początek biegu to trochę biegania up&down po leśnych ścieżkach. Już na 2 kilometrze wpadłem po kostki w strumień przepływający przez polanę na która wpadało się po długim zbiegu. Wiedziałem, że tam jest gdzieś woda, ale w trawie nic nie było widać. Na szczęście inov8 w których biegam są niesamowicie przewiewne i szybko schną.
Po 4 km takiego biegania dotarliśmy do sławetnego podbiegu pod Petrovkę. To dość szeroka (w przeważającej części) droga na grań o dobrej nawierzchni. Problemy sa 2 km – długość podejs cia (6km) i fakt, ze nie ma na nim nic płaskiego. Tylko góra góra góra (stromiej lub mniej stromo, ale wciąż tylko pod górę). 700m w pionie. Stawka się tam mocno rozciągnęła. Jak zwykle pod góre szło mi dobrze. Potem był gdzieś 3-4km techniczny odcinek – było płasko i w dół. Minelismy kilka czeskich wycieczek które karnie stały po obu stronach trasy i niesamowicie dopingowały. Potem było kilka km pod górę i po płaskim, gdzie odzyskałem stracone pozycje. W gole cały bieg mijałem się z Błażejem – późniejszym zwycięzcą Biegu KBL na 100km podczas Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Gorskich. Blazeja mijałem pod gore, za to on fruwal na zbiegach. Miałem tez swój cien – Andrzeja (zwanego przeze mnie żółtą koszulką (ZK) bo biegł w charakterystycznej żółtej koszulce z poprzedniego maratonu karkonoskiego). ZK biegł dokładnie jak ja – ostro pod górę (mijał innych jak ja, i wolniej po płaskim i w dół). Trzymał do mnie dystans 100-200 metrow.
Do Polski wbiegłem dużo przed Blazejem i z 200m przed ZK. Na grani była straszna mgla, zaczęło tez padac i pogrzmiewac. To mnie trochę zmartwiło – obawiałem się o losy biegu w tych warunkach. Przed Snieznymi Kotlami był dość mocny zakręt trasy (o jakies 150m) – bez zadnych punktów charakterystycznych. Prawdopodobnie mieli go pilnować GOPRowcy, ale ci rozbili się z 200 m nizej, bo na grani wialo i padalo. Z tego co wiem to tutaj zle pobiegl Lucjan Chorazy i stracil szanse na wysoka lokate.
Na zbiegu do Schroniska Pod Labskim Szczytem przefrunal obok mnie Blazej. Potem znowu był trudny moment wyboru właściwego szlaku (odchodzi ich tam kilka) i trudny, długi zbieg w dol. ZK wisiał mi na plecach. Po kilku minutach znowu minal mnie Blazej (widać miał jakas przerwę albo się zgubil przy schronisku). Na dole zbiegu dopadli mnie ZK z Lucjanem, który strasznie się wysypal na wolontariusza pilnującego w tym miejscu zakresu trasy. Postanowilem przyspieszyc i odskoczyłem obu. Tutaj było ze 4-5km płaskiego biegu droga (z drugim punktem zywieniowym po drodze). Bieglo się dobrze chociaż miałem obawy czy biegne dobrze – nie widziałem cale minuty nikogo z przodu ani z tylu, a przebiegałem miedzy innymi przez teren wycinki drzew...
Biegle dobrze. Mile się jednak szybko skończyło – zaczelo się podejście pod Czarna Przelecz. 650 m w pionie na jakiś 3-4km. Masakra. Szybko dopadłem Blazeja, ale na podejściu zrobil się 3-osobowy korek. Nie miałem za bardzo sil ich mijac biegiem, a minac marszem się nie dalo bo było za wasko. Szedlem wiec pod gore w ogonku wiedzac ze sam bym podszedł szybciej. W konsekwencji doszedł mnie tez ZK. W końcu gran. Na początku bieglo mi się niezle, ale jak zaczely się zbiegi gdzies kolo 31km dopadl mnie straszny kryzys. Praktycznie nie moglem biec. Bolaly mnie cale plecy, krzyz... Zbieg z Petrovki był dla mnie katorga – ledwo tuptalem. Minelo mnie 4 czy 5 zawodnikow, w tym ZK (Blazej zniknal od razu jak się zaczęło plasko). Dotruchtalem w końcu do ostatniego punktu żywieniowego na dole zbiegu, gdzie były 3 albo 4 osoby. Postanowilem tutaj oszczedzic czas i się tylko napiłem. Obsługa probowala mnie stopować, ze na tym punkcie wszyscy jedza i tez powinieniem, ale ruszyłem. 2 osoby zostały jeszcze na punkcie i ruszyliśmy w trojke – ja, ZK i inny biegacz. Widzielismy ze ten trzeci wymięka na podbiegach wiec razem z ZK zaczelismy na nich cisnąć. Po 2 km nie było sladu gościa. I wtedy ruszyliśmy razem,, co chwile się zmieniając i nadając tempo. Bieglo się niesamowicie. ZK zasugerowal ze powinnismy pobiec razem Rzeznika, bo mamy taki sam styl i tempo biegu. Cos w tym jest!!!
Okazalo się, ze do mety jeszcze spory kawalek. Nagle jednak wrocily mi sily i na zbiegu zaczalem cisnąć ponizej 5min/km. ZK został z tylu. Dobieglem do podbiegu – już wiedziałem jak biegnie trasa az do mety bo wielokrotnie szedłem tedy z dziecmi. Daleko z przodu zobaczyłem Blazeja. Ruszylem biegiem pod gore. To niesamowite w jakim tempie do niego doszedłem – miał widoczny kryzys pod ta ostatnia gorę. Minalem go bez walki i jeszcze przyspieszyłem, żeby zniknąć mu z oczu zanim strace sily. Dalem jednak rade leciec az do mety. Która była niesamowita.
To chyba najbardziej niesamowita meta na jakiej byłem. Organizacja mety wyglądała tak, ze był jeden obserwator który patrzyl przez mury (meta była na zamku, wbiegalo się przez brame zamkowa) i informowal wszystkich „biegnie zawodnik”. Wszyscy rzucali co mieli, rozpinali tasme (taka jak dla zwyciezcow) i wrzeszcząc ile sil dopingowali finiszera. Niesamowite. Czulem się jak zwyciezca!!!
Zajalem 10 miejsce będąc blisko połamania 5h (wyszło 5.02.24). Za rok – jak bieg stanie się bardziej znany, a trasa wydluzona, będzie trudno o podobne wyniki!!!!
Ps Przede mna była sama mlodziez – nikt starszy ode mnie mnie nie wyprzedzil
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |