2013-08-12
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Wawrzyńcowa lekcja pokory... (czytano: 1660 razy)
Chudy Wawrzyniec 10 sierpnia 2013
Dobra, nie będę ściemniał że jest to bieg wobec którego postawiłem sobie największe wymagania, i do którego mocno się przygotowywałem.
Wiadomka, ze 9 sierpnia w piątek byłem jeszcze w pracy, bo jak ze by inaczej, oczywiście w 2 miejscach, ale dobra jakoś to przeleciało, wyszedłem 30min prędzej z pracy, wróciłem do domu, he he no wiadomo że rowerem. Szybki prysznic, obiad (makaron z kurczakiem w sosie czosnkowym, mmmmmmmmmmmm) 5krotne sprawdzenie czy mam wszystko spakowane, krzyżyk na drogę od mamy no i wio. W Miasteczku Śląskim już zaczynała się burza, i deszcz. Przebrnęliśmy przez wszystkie korki i po kilku godzinach jesteśmy w Rajczy i Ujsołach. Oczywiście 10min szukamy miejsca do zaparkowania. Udało się gdzieś troszkę dalej, i w ulewie biegiem do biura. Odbieramy pakiety, no i jeszcze jedna runda do auta po rzeczy, te 2 szybkie rundy z auta do biura sprawiły że nie było na nas już nic suchego
Znaleźliśmy jakieś lokum do spania na Sali gimnastycznej, rozłożyliśmy się pojedliśmy wypiliśmy po piwku no i spać, budzik ustawiony na 2:30 najs najs najs ! no i zaczyna się burza, jakiej jak długo żyje jeszcze nigdy nie widziałem i nie słyszałem, pisze o tym bo to napawała strachem chyba wszystkich uczestników tej imprezy biegowej, nie które uderzenia burzy sprawiały że ludzie podskakiwali na swoich karimatach, ten strach w niektórych oczach…
Oczywiście nie zmrużyłem oka, bo się nie dało, o 2:15 do 2:35 nad nasza sala gdzie spaliśmy miałem wrażenie że rozgrywa się koniec świata, ziemia drżała a nad nami efekty specjalne połączone z błyskami i uderzeniami , naprawdę ten strach w oczach….
O 2:40 koniec jak ręką odjął, burza ucichła deszcz przestał padać. Do tej chwili myślałem ze zawody zostaną odwołane, lub opóźnione w stracie, jednak wszystko rozpoczęło się zgodnie z planem, zjadłem śniadanie, makaron z kurczakiem i sosem czosnkowym ;p parę łyków coli i magnez. Uzupełniłem bukłak, i spakowałem plecak, wszystko jest. Autobus na start 3:45 powoli się wybieraliśmy. Dojechaliśmy na start krótka intensywna rozgrzewka. No i powoli odliczamy, 4:30 start, poszły konie po betonie, od początku walczyłem twardo z Arturem gdyż tak się umówiliśmy, do 12km może dałem rade utrzymać jego tępo, potem niestety znikł już we mgle, a ja zmieniłem tępo na trochę wolniejsze. No i pierwszy raz w życiu nadszedł dla mnie jakiś dziwny krach, to było około 15km zaczynam mdleć, pot leje się ze mnie strumieniami, mimo że temperatura wynosi 9stopni, pada lekki deszcz, to jest mi gorąco, co chwile zamykam oczy, podupadam a nawet mdleje jednak ostatecznie zawsze w ostatniej chwili zdążam uderzyć się w twarz, tym samym powstrzymując się przed upadkiem. Moje myśli w głowie, co się dzieje Marek ? Co jest nie tak, za szybki start, może ? Ciężki tydzień w pracy w 2 miejscach naraz ? czy może najwyższa pora na urlop ? Ciężko było ocenić, pewien byłem tylko jednego, że to koniec i ze musze zrezygnować z biegu całkowicie, ale chwila nazywam się Marek Grund i na pewno czegoś takiego nie zrobię, postanawiam wiec że doczołgam się jakoś do 41km i wybiorę krótsza trase na 50+ to myślą biegłem na przemian z marszem dalej, aż do 27km gdzie wbiegłem na schronisko, rozejrzałem się dokoła i czułem jak już upadam, kiedy nagle z schroniska wyszedł Maciek człowiek którego jeszcze nie znałem, podszedł do mnie i poczęstował zimna cola, wziąłem 3-4 łyki i od razu po przełknięciu w oczach obudził się stary Marek, istny demon biegowy, coś ala Papaj po zjedzeniu puszki szpinaku, przeszło przeze mnie z 101 jednostek energii, rosłem w siłę z każdym następnym krokiem. Rozmawiam z Maćkiem i dowiaduje się że chce biec trasę 80+, opowiadam mu co się przed chwila ze mną działo, ale że jest już lepiej, i że jak dobiegniemy do 37km gdzie jest punkt żywieniowy, jeśli tam będzie wszystko dobrze to biegnę z nim do końca, całą droge do 37km rozmawialiśmy, znacznie przybierając na tempie. Biegowy demon budził się coraz bardziej… Docieramy do 37km wyprzedzając ogromne ilości osób. Napychamy brzuchy drożdżówkami, i orzechami w karmelu, uzupełniamy bukłaki izotonikiem, jeszcze 4 ćwiartki pomarańczy, dołącza do nas znajomy Karol z transjury no i wio. Wbiegamy pod parę wzniesień no i mamy decydujący 41km na którym trzeba się określić którą wybieramy trasę, spotykamy tu 3 miłe panie z wypisanymi kartkami „go” i „kocham Cie” zdecydowanie wybrałem tą koleżankę, bez zawahania przytuliłem się do niej zszokowana tym gestem, uścisnęła mnie mocniej, i powiedziała do ucha, dasz rade. Spojrzałem tylko na Macka który wiedział ze to czas aby skręcić w prawo na 80+, tak też zrobiliśmy zaczynamy walke ze szczytami, i ostatecznie z Oszustem, ale zanim do niego dobiegliśmy zebrała się nas spora grupka bo chyba aż z 8 osób, jednak Szczyt Oszust zrobił swoje i rozbił naszą grupe, ale nasza trójka przetrwała, zdecydowanie stwierdziłem ze Oszust w tym roku stawiał mniejszy opór niż rok temu. Tam kolejny punkt kontrolny, spoglądamy na czas, i uświadamiamy sobie że aby złamać jeszcze 12h musimy naprawdę się jeszcze postarać, byliśmy coraz słabsi, nie ma co ukrywać , na zbiegach krzyczeliśmy z bólu, kolana strzelały, ale nie poddawaliśmy się. Ale przed nami 60km na którym znów czekało jedzenie, ha a nawet piwo, tak i zimne najedliśmy się tyle ile było trzeba wypiliśmy po piwie no i w drogę. Po Drodze jeszcze jeden punkt kontrolny, i dalej walka. Powoli zbliżaliśmy się do momentu po którym wiedzieliśmy że czeka na nas około 10km zbieg w dół do mety. To była ta chwila w której biegliśmy, potykając się o wszystko co było na szlaku, dobiegamy jeszcze do ostatniego punktu kontrolnego, przebiegając tam jak huragany, do mety 3km, gnamy jak wiatr, niestety tracac kontrole trochę się rozdzieliliśmy ale w mare blisko się jeszcze trzymaliśmy, spoglądam na zegarek mam 6min żeby złamać 12h dawaj Marek dawaj !! widzę mete z wzniesienia, potykam się przewalam, ale biegnę coraz szybciej, zbiegam na prosta, ostatni zakręt z którego prawie wypadam pod wpływem prędkości z mety słyszałem już Karola dawajjjjjjjjjjjjjjjjj !!!!!!!! ostanie 100m przez mostek nad rwąca rzeka, gestem uniesionej ręki wyrażam swój sukces, meta ! 11:58h. Tak, tak, tak, zaraz za mną Maciek cieszymy się razem w 3 udało się złamaliśmy 12h !!! Od razu bierzemy jedzonko, i piwo. Dzielimy się wrażeniami innymi uczestnikami, i co nam innego zostało rozdzieliśmy się. Wracam do biura zawodów, tam czekał już tylko zimny prysznic…
Chudy Wawrzyniec 87km
Miejsce - 65
Czas – 11:57:53h
Prawdziwa lekcja pokory będzie zapamiętana na długo…
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |