2013-08-06
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| "Pod niebem pełnym cudów ..." 500 km w 5 dni, cz. III (czytano: 1764 razy)
Toruń – miasto Kopernika, pierników, pięknej starówki i wspaniałych ludzi. Toruń – cel drugiego dnia naszej Pielgrzymki. Zanim jednak dobiegliśmy do tego pięknego grodu nad Wisłą, trzeba było pożegnać gościnną Tucholę. A Tuchola żegnała nas… nocną burzą i deszczem, czyli tak, jak w ubiegłym roku. Czyżby więc upały odpuściły? O nie! Niedoczekanie nasze!!! Już po porannej Mszy św. wyszło słońce i zaznaczyło swoją obecność. Jakby mówiło: „Ja tu rozdaję karty! Ja tu rządzę, kochani!!!” I wyobraźcie sobie ten zgrany duet; słońce, które paliło niemiłosiernie i wilgoć z nocnych opadów. Nie trzeba było Afryki, nie trzeba było amazońskiej dżungli. Z Tucholi, jak zwykle odprowadził nas klan Wojtasów i spółka. Dzięki wielkie!!! A potem zaczął się kolejny dzień gonitwy. Z busa na trasę i z powrotem do busa. I ponownie… Zmiana za zmianą, kilometry za kilometrami. Jedni więcej, inni mniej. Sławek znalazł godnego partnera w osobie torunianina Mariusza i obaj zaczęli rozwijać „naddźwiękowe” szybkości. Kiedy obaj biegli, ks. Krzysztof mógł w końcu wrzucić trzeci bieg, a nie piłować auto na „dwójce”. A w busie, jak zwykle, wesoło. Edziu ciągle prowadził autoreklamę: jedziecie na Bieg WOPisty i na Maraton Beskidy! Będzie extra! Jak zwykle, z resztą! Jacek co chwila rzucał dowcipami, Zenek „rwał się” do biegania. W ogóle wszyscy mieli wspaniałe humory! Tres amigos, czyli Marian, Janek, który specjalnie na Pielgrzymkę przyjeżdża z Hanoweru i Sławek nabijali kilometraż. Nieraz dochodziło do sytuacji, że na zmianę chciało wyjść nawet osiem, dziewięć osób i wtedy wkraczał do akcji Andrzej, kierownik Pielgrzymki i swoim miłym acz stanowczym głosem „wyganiał” nadliczbowych biegaczy do samochodu. „jeszcze się nabiegacie” – mówił. I miał rację. Bezpieczeństwo ponad wszystko. Ja upatrzyłem sobie zmianę Arka, Krzyśka i Romana i często dołączałem do nich. Bo i tempo mi odpowiadało i … mogłem się schować za Krzyśka, przy który wyglądałem jak hobbit. A moje współzmienniczki: Asia i Justyna rozkręcały się. Wytrzymywały tempo, więcej, podkręcały je. Mnie ratował pofałdowany teren. Tam mogłem się dowartościować i pokazać „kto tu facet”. Dobiegliśmy w końcu do Torunia. Ostatnie kilka kilometrów pokonaliśmy razem. Niech ludzie widzą, niech się dziwią, niech się zastanawiają, po co… Dołączył do nas Jarek. Nie mógł, niestety, w tym roku pobiegnąć z nami. Kontuzja. Przyjechał sobie z rodzinnego Solca rowerem i postanowił spędzić chwile na pielgrzymce. Dzięki Jaro!!! Dzień skończyliśmy, jak zwykle, Mszą św. Po niej szybko rozeszliśmy się na noclegi. Ja, po raz trzeci już, nocowałem u Państwa doktorów, których serdecznie pozdrawiam i gratuluję powiększenia rodzinki. My tu gadu gadu, a za niedługo kolejny dzień przed nami. Trzeba było iść spać. Trzeci dzień kierował nas do Krośniewic. Podobno ten trzeci jest kryzysowy. Podobno… Zobaczymy… (cdn).
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |