2013-08-05
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Ciosny (czytano: 1820 razy)
Ogień i woda
Czyli dwa starty w Ciosnach
Woda objawiła się w poprzednim starcie, kiedy to jechaliśmy N-kę Bahrainem. Szczęściem, objawiła się w postaci dwóch, za to konkretnych kałuż. W pierwszej Bahrain zgubił buta i to był początek końca jego ścigania- bezpośredni rywale, z którymi się szachował, odjechali, a samotnie już tak ochoczo nie biegł. Zmoczone buty nie spełniały już dobrze swojej roli i ostatecznie rajd kończyliśmy „boso”. Wszelako nieco wydelikacone kopytka nie chciały szybko biec po twardym. Drugą kałużę przejechaliśmy dzięki chwilowemu towarzystwu Suny i Olki, których konie nie robiły scen z powodu głupiej, podmokłej łąki. No, podmokła ona była na tyle, że sędziowie zdecydowali się zmienić przebieg trasy tak, żeby N-ka i gwiazdka przejeżdżały nią tylko raz. Tak czy owak, choć na ostatnim miejscu, ale zmordowaliśmy dystans i mamy zagranego Bahcia do konkursów ściganych. Ale to dopiero w przyszłym roku. To koń, który lubi treningi zimowe. W sam raz na marcowe starty.
„Ogień” jest dzisiaj. Nie wiem, jaka jest teraz temperatura, ale gorrrąco. Na szczęście start przesunięto o godzinę i dało się ukończyć dystans przed apogeum upału.
A startowaliśmy debiutującym Arkanem. Koń do dzisiaj stanowił WIELKĄ NIEWIADOMĄ. Potrafi być bardzo elektryczny, kiedy byłem bardzo kiepskim jeźdźcem (teraz jestem tylko kiepskim), potrafił ponieść tak, że skutki naciągniętego ścięgna odczuwam do dziś, a droga hamowania wyniosła kilometr, albo dla odmiany, tak rozleniwiony, że porusza się w kłusie tempem grubo poniżej 10 km/h „do góry”, miast do przodu. Bardzo jest wtedy niewygodny. Lecz co najgorsze, Arkan nie może jeździć w naszych kulbakach, jakoś mu nie pasują do grzbietu. Kupiliśmy mu bezterlicowego Barefoot’a, ale ten nijak nie pasuje do mojego tyłka. Dlatego też jeżdżę nim w zwyczajnym siodle, co też do wygodnych nie należy. Byłoby rozwiązanie, brutalne, KASTRACJA, ale nie chcę jeszcze tego robić, jesteśmy dopiero cztery lata po ślubie. No i zmieniony jej skutkiem głos, mógłby nie brzmieć przyjemnie dla koni.
Ale wracając do zawodów. Pakowanie konia poszło gładko, Arkan wszedł do przyczepy bez zastanawiania. Drogę, po zakończeniu wszystkich remontów na przestrzeni trzech lat, kiedy jeździmy do Beaty, mamy idealną, tak że dopinająca sprawy domowe na ostatni guzik, wyjeżdżająca kwadrans później Klaudynka, dogoniła nas dopiero pod Strykowem. No i ten luksus jazdy sprawnym samochodem! Tuż przed wyjazdem odebraliśmy busa od mechanika, prądnica nie działała z powodu awarii komutatora. Podróż do Ciosen trwa niespełna dwie godziny, to w chwili obecnej najbliższej rozgrywane od nas zawody. Jedynie do snu lokujemy się znów beznadziejnie… pod latarniami i kiedy małżonka ma wykopuje mnie w drugi koniec „łóżka”, świecą mi prosto w oczy.
Rano przegląd, pani weterynarz rozpoznaje Arkana po (własnym) wpisie w paszporcie. Opisywała go u nas. Koń trochę „smoczył” na przeglądzie, ale przeszedł go pomyślnie. Ubraliśmy go i rozpoczęliśmy rozgrzewkę, najpierw w ręku, ale szybko uspokoił się i mogłem rozstępowywać go samodzielnie. Wystartowałem z Marysią, córą Artura(po za konkursem) i Kasią. Arkan dogonił i wyprzedził dziewczyny, ale po pół kilometra wystraszył belki słomy i pognał w pole. Chyba to wynik traumy po wskoczeniu i zawiśnięciu brzuchem na takiej beli przy załadunku w Aromerze (stare dzieje). Wracamy do szyku, acz już na pierwszej krzyżówce z asfaltem dziewczyny zostają w tyle, a my jedziemy samodzielnie. Koń kłusuje ochoczo, endomondo podaje tempo kilometra miedzy 15 a 16 na godzinę i tak przez około 10 km. Później muszę podkręcać tempo odcinkami galopu. Drugi serwis, na który jeździ Kladynka, jest na 15-m kilometrze. Schłodzony koń biegnie dalej, a po kilku kilometrach miła niespodzianka- tam, gdzie zwykle zsiadam z Bahraina i biegnę aż do trzeciego serwisu po odcinku szutrowej, niemiłej drogi, tym razem mamy obok świeże rżysko, którym możemy pogalopować. W ogóle Arkan chętnie galopuje rżyskami, których tutaj pod dostatkiem- akcja żniwna trwa, a zboża w tym roku piękne, co cieszy oko koniarzy. Tempo przejazdu mamy powyżej 15 km/h, aczkolwiek z wejściem na bramkę spada do 14.5. Nie spodziewaliśmy się, że Arkan będzie ładnie schodził z tętna, więc go przygotowujemy bez pośpiechu, a tymczasem koń robi niespodziankę i kiedy Klaudynka sprawdza, ma już poniżej 60 uderzeń. Przechodzi bramkę bez problemu, no, może z malutkim, bo jest zdziwiony, że mu każą biegać i moja dzielna, acz schorowana serwisantka musi ponawiać próbę. Ruch A.
Odpoczynek. Prowadzimy konia do boksu, siusiu, piciu i przygotowana rano świeża trawa, którą Arczi wciąga jak odkurzacz. Jest pobudzony, jakby nie mógł doczekać następnej pętli. Klaudynka oprowadza go po stajni dla uspokojenia, przez co tracimy kilka minut z wyjazdu w trasę, które będę musiał nadrobić. Teraz żółta pętla, 2x 10 km, z serwisem na starcie-mecie. Tempo utrzymuję dotychczasowe. Na drugą część trasy zabieram butelkę z wodą, trochę to niewygodne, ale przydaje się, bo upał wzrasta, odwrotnie proporcjonalnie do sił konia. Na ostatnich 5-u kilometrach nie chce już podgalopowywać. Ale meta coraz bliżej. Jeszcze tylko 300 metrów przed metą płoszy się przyłącza elektrycznego, które wszak mijał już trzykrotnie, ale widocznie teraz wyszczerzyło do niego zęby(?) i omal nie robi szpagatu wszystkimi czterema nogami. Upragniona meta, Klaudynka prowadzi Arcziego na bramkę, a ja już odbieram gratulację ukończonej próby. Antycypuję, bo wszak nie wiem jeszcze, czy koń ją przejdzie? Przechodzi z bardzo dobrymi parametrami. I tak Arkan zostaje sportowcem. Teraz miłe koniarzy rozmowy, w międzyczasie klecę relację na gorąco( znów to gorąco ;D). A na zakończeniu okazuje się, że zajmujemy drugą pozycję, za Arturem, a przed Kasią. Wracamy do domu z pucharem.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |