Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [3]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Andrzej "Endor" Kuleta
Pamiętnik internetowy
Moje 42 km

Andrzej Kuleta
Urodzony: 1966-05-14
Miejsce zamieszkania: Bodzentyn/Kielce
2 / 15


2013-07-26

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Radom 23. czerwca - przygotowań dzień 1. (czytano: 120 razy)



Nie jadę do Radomia. Bo i po co ? Choroba, antybiotyki i tylko 60 km biegania w czerwcu . Ciężko mi się biegało i pomysł przelecenia połówki tylko, żeby ją zaliczyć , nie wydawał mi się najlepszym sposobem na spędzenie niedzieli. Niech inni, w formie biją rekordy. Ja poczekam.Odpuszczam ten start.Spędzę weekend z rodziną, będzie fajnie. Tak sobie myślałem w piątkowy wieczór siedząc w samochodzie na wielkim piętrowym parkingu Galerii Echo. I wiecie co ? Spojrzałem sobie na dziewczynę siedzącą w aucie obok. Znajoma twarz. Facet za kółkiem i samochód też pasowali do kompletu : AGA i BARTEK !!!!!!!! Uwierzycie ??? W ponad dwustutysięcznym mieście przypadkiem sobie staję koło Kozibarów !!! Wychodzimy, gadamy ... oglądam ich nowe Najki i oczywiście pada pytanie o Radom. Wykręcam się jak mogę. Oni namawiają. Będzie fajnie. To widzimy się w Radomiu . Pomyślę... Niby dalej nie jadę ale moja pewność została zachwiana. Lubię ich, lubię was, to całe bieganie ...może rzeczywiście pojechać ? W dodatku żona przysłuchiwała się tej naszej rozmowie i chyba głupio jej będzie się dąsać na małą zmianę moich planów. No i ktoś tam na górze , podsyłając Barka , najwyraźniej daje mi do zrozumienia : dajesz, Endrju...widzimy się w Radomiu. I bądź tu niezależny...
Jeszcze nie wiem ale w sobotę nie idę biegać. Odpoczywam a na kolację zjadam chyba półroczną produkcję sporej wytwórni makaronów. W końcu to 21 km . Wieczorem małe piwko z sąsiadem - wycięliśmy parę gałęzi przy płocie , zeby dzieci bezpiecznie mogły przechodzić przez drogę. On tnie a ja wyciągam te pieprzone gałęzie. O 21.08 drzewo kontratakuje. Staję sobie lewą stopą na świeżo ścięty konar . On ma kolce a moja stopa sandały. Wyję z bólu chyba aż do Radomia. Duże kuku. Gorąca woda, igła i zapalniczka dla dezynfekcji. Do 1 w nocy próbuję sobie wydłubać ten mój czarny punkt. Stopa poorana igłą a kolec ma się dobrze. Złamał się i sobie tkwi.Nastawiam budzik na 5. Przed startem przeciez trzeba pospać...
Rano wstaję lewą nogą. Ból jest tak gwałtowny, ze nie mam nawet cienia wątpliwości - nie jadę. Chyba , że do lekarza. Po paru krokach przebija sie myśl , że może się rozchodzę. No i druga noga przeciez nie boli.I to jednak nie maraton, zaledwie połówka, lajcik. To jadę a na miejscu się zobaczy. Tym bardziej, że robi się ciekawie. Deszcz - dobry Bóg wszystkich alergików delikatnie zaczyna bębnić o szyby. Może nie będzie upału. Ubieram się cicho, żona coś tam mruczy na temat biegania . Miska ryżu + tajemna mikstura Koniecznego i już mnie nie ma. Noga boli a deszcz pada. I to mocno.Normalny człowiek położyłby się spać ale mikstura już działa. Dawać mi tu tę połówkę albo dwie !!! Teraz już wiem , że się nie zatrzymam. Lecę siódemką cały czas lewym pasem, na szczęście tylko tam gdzie są dwa . Trzeba sie spieszyć bo nie zapłaciłem za bieg. I`m running in the Rain - drę się na cały samochód a wycieraczki nabijają rytm. Przed Radomiem pojawia się nieśmiała refleksja - chyba tego biegu jednak nie będzie. Bo to już nie jest oberwanie chmury , to jakiś gigantyczny potop. Płynę ulicami całe 30 km na godzinę. Woda wybija studzienkami kanalizacji na pół metra do góry jak wstrząśnięty szampan. Radom wita biegaczy !!!
No to przyjechałem. Stadion fajny i jest komfortowo. Wspominam kilkukilometrową wędrówkę przez zmrożoną Warszawę - tutaj parkuję dosłownie o dwa kroki. Policja się uśmiecha, dziś nie ma zakazów. Tylko czy da sie pobiec ? Noga boli ale rano było gorzej. Po chwili spotykam znajomych z Drużyny Bartka i cały kielecki skład. Dużo nas.Coraz więcej. Jak zawsze robi sie wesoło, tylko ten deszcz ... Czekamy. Każdy po swojemu. Głupio by tak było wrócić do domu przez trochę wody... My się nudzimy a organizatorzy rzucają do walki wszystkie dostępne siły. W końcu jest info - bieg przełożony !!! Na szczęście tylko o godzinę. Pogoda się poprawia, nastroje również. Może za wyjątkiem mojego. Bo zdaję sobie sprawę, że to nie będzie mój dzień i zdziwię się jeśli w ogóle dobiegnę do mety. Tym bardziej, że stopa opięta adidasem boli dużo bardziej. Trudno, nikt mnie nie zmuszał. Chyba. To idziemy na start.
Balony w górę, Hymn, ruszamy ... Stopa boli ale adrenalina wzięła górę. Znowu ten kolorowy tłum zawładnął mną bez reszty. Ja nie biegnę w Półmaratonie - tu i teraz jestem Półmaratonem i już mnie nie zatrzymasz...
Chyba za bardzo sie nakręcam bo pierwszy kilometr śmignął zdecydowanie za szybko, zwalniam - trzeba to jakoś uporządkować. Z nogą nie jest źle, ten pieprzony kolec chyba po prostu wbił się jeszcze głębiej. Niech ma. Oddycham Biegiem, wyprzedzam, daję się mijać ...niech tam sobie pędzą, pewnie potem z niektórymi się spotkamy. Kontroluję czas .... oj, za wolno. Nie ma balonika a moje poczucie rytmu jakoś dzisiaj nie działa. Przyspieszam... potem zwalniam i znowu zasuwam, żeby mniej więcej pobiec na 1:50 . Nie mam tego dnia rytmu i w ogóle robię wszystkie te rzeczy które każdego biegacza prowadzą ku nieuchronnej katastrofie. Znowu zbyt wolno... Mijam Przemka i Karolinę . Sorry, spieszę się - Państwo wybaczą . Koło 10 km spotykam "sprawców" mojej obecności - Agnieszkę i Bartka. Przez dłuższy czas trzymamy sie razem, ale oczywiście zaraz mi odbija - bo za wolno. Myślę , ze gdybym z nimi został, ten bieg ułożyłby się dużo lepiej. Ale taki to był dzień - zero taktyki. Biegnę, uśmiecham sie do ludzi, przybijam piątki cudownie dopingującym dzieciakom. Energia aż mnie rozpiera. Tym bardziej, ze punkty z wodą są chyba co kilometr. W końcu gdzies musieli ten deszcz pozbierać. Jest dobrze. Do 12-go kilometra.Bo nagle zaczynam tak jakby odpływać. Niby to ja, Endrju tak sobie biegnę ale dosłownie z każdą chwilą przenikam jakby w inny wymiar. Powietrze staje się cięższe , nogi też i mam wrażenie że za moment odpłynę w niebyt. Biegnę ale coraz więcej ludzi wyprzedza mnie jakbym był pionkiem na szachownicy . Nie ma uśmiechu i przestaję rzucać głupie komentarze , zapadam się w siebie. Żeby to jakoś przetrwać... Gdybym miał wtedy słuchawki na uszach, z MP3 mógłby popłynąć tylko jeden kawałek ... Oczywiście Pink-Floydowy "The Wall" , tylko w dużo wolniejszej, rozwleczonej wersji... Tak, to była osławiona Ściana, w najlepszej, wprost koncertowej wersji. Resztką świadomości wessałem się w żel , trzymając się tylko jednej myśli - żeby nie upaść , nie stracić świadomości...Ale biegłem. W moich pakietach startowych nigdy nie wykupuję opcji "bieg z chodzeniem" , jeszcze mi sie nie zdarzyło przejśc do marszu. Wtedy , w Radomiu , otarłem się chyba o Marsz Żałobny. Niby jakoś się pozbierałem, przypominałem sobie te wszystkie teksty w stylu : "przyjechałem tutaj po to by biec, nie żeby iść" i takie tam motywatory. Ale było ze mną naprawdę źle. Z ulgą witałem kolejne kilometry a tempo mi siadło przynajmniej o 20 sekund/ km. Spory kawałek biegłem z Rafałem, on też zmagał się tego dnia z kryzysem. Na dobrą sprawę było to nieco pocieszające. Bo nie tylko mnie dopadło takie odcięcie prądu. A bieg trwał. Po 15 km przy życiu trzymały mnie już tylko banany, kurtyny wodne i dwa cukierki Halls które wysępiłem na starcie . No i wspaniały doping Radomian - naprawdę wielki szacun , Radom !!! Za całą tę pozytywną energię. I ...co szczególnie ważne, zupełny brak komarów. Chyba , że mi sie wydawało.
Widok stadionu ucieszył mnie jak ziemia dostrzeżona ze statków Kolumba. Istniała spora szansa, że dotrę do mety i nie umrę. Tylko tyle, entuzjazmu nie było... W końcu stadion i bieżnia która wtedy miała dla mnie chyba całe kilometry. I meta ......................................... Ulga i jednocześnie złość na siebie, na styl i całkowity brak taktyki tego biegu. Ale to cenna nauka. Tej ścianki nie zapomnę. Czas w tej sytuacji nie jest ważny . Życiówka padła
( 1:51:52), byłem lepszy prawie o 5 minut w stosunku do czasu osiągniętego w Warszawie. Ale to była przede wszystkim lekcja pokory. Nie biega sie połówki bez przygotowania. Nie tak . Bartek i Aga, musieliśmy sie spotkac na tym parkingu ?
Jeszcze jedno . tego dnia podał mi rękę mały Bartuś. I zdobył swój pierwszy medal. Myślę, ze to było najważniejsze... A ja szykuję się do maratonu w Warszawie i mam nadzieję, zę Pink Floyd tym razem zagra gdzie indziej !!!!!!!!!!

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
Wojciech
23:56
STARTER_Pomiar_Czasu
23:09
fit_ania
23:06
uro69
22:40
Raffaello conti
22:25
szczupak50
22:23
edjasti
22:19
damsza_CZB
22:15
tadeusz.w
21:47
Admirał
21:18
entony52
21:12
StaryCop
21:04
akatasz
20:57
aktywny_maciejB
20:43
42.195
20:34
Pawel63
20:30
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |