2013-07-25
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| O zdrowym rozsądku w analizie (czytano: 408 razy)
Jeden z największych polskich historyków, Szymon Askenazy, zwykł mawiać, że historycy dzielą się na dwie grupy, tych, którzy w archiwach pracują głową i tych, którzy pracują tam dupą. Podobnie pisał Jerzy Łojek, że często historycy nie umieją odróżnić dokumentów istotnych od, mówiąc językiem prymitywniejszym – chłamu. Zacytowałem obu panów w celu pokazania, że analiza i zdrowy rozsądek nie dotyczą bynajmniej nauk ścisłych, ekonomia, socjologia, historia i inne dziedziny dopuszczające znacznie większe naciąganie faktów również można uprawiać używając zdrowego rozsądku.
Z drugiej strony – ja wierzę w ludzi, wierzę że myślą. Kiedy czytam polemikę z Askenazym, polemikę sprzed niemal już stulecia, często nie widzę tam niezrozumienia jego idei. Myślę, że mechanizm jest inny, bardzo ludzki. U podstaw leży nie analiza faktów, a następnie wyciąganie wniosków – ale najpierw leży idea, a następnie do niej poszukuje się jakichkolwiek argumentów mogących zostać zinterpretowane, jako świadczące za.
Debata historyczna – czy ekonomiczna – jest dla większości czytelników, jak sądzę, abstrakcyjna. Posłużę się zatem innym przykładem.
Bierzemy udział w dyskusji, na przykład internetowej, na forum portalu. Osoba z którą się zgadzamy wypowiada szereg stwierdzeń, podaje szereg przykładów. Osoba z którą się nie zgadzamy robi to samo. Czy rozpatrujemy te stwierdzenia osobno, jakby były oderwane od siebie ? Jak ktoś lubi język matematyczny – czy analizujemy je jako zdarzenia rozłączne ? Nie. Przykłady osoby z którą się zgadzamy mają u nas plus, przykłady osoby z którą się nie zgadzamy mają u nas minus. Ich wartość merytoryczna nie ma znaczenia. Możemy gadać głupoty – to się nie liczy. Nie ma znaczenia prawda czy fałsz, jedyne co ma znaczenie to wartość emocjonalna naszego stosunku do autora przykładu.
Weźmy taki przykład. Biegacz w danym roku biegł dystans dziesięciu kilometrów sześć razy, uzyskane wyniki to (kolejno): 46:02 / 45:35 / 45:04 / 46:06 / 44:57 / 45:09.
Na jakim poziomie jest ten biegacz ?
Możemy rzecz jasna sięgnąć do statystyki i zrobić analizę statystyczną biegów. Ale – w gruncie rzeczy nie ma takiej potrzeby. Wystarczy zastosować zdrowy rozsądek. Nasz przedział, nasz poziom biegowy – mieści się między 45 i 46 minutami. Między 44:57 a 46:06 jest 69 sekund. Trzy wyniki są bliżej 45 minut, dwa 46, jeden jest pomiędzy nimi. Taki dość typowy rozkład wyników biegacza. Ma to oczywiście głębszy sens. Tempo na 45 minut to kilometr w 270 sekund. Tempo na 46 minut to kilometr w 276 sekund. Odpowiednio 4:30 i 4:36. Jeżeli biegamy na tempo, mamy niezły odnośnik do naszych treningów. Danielsowskie Threshold to nieco powyżej 4:36, powiedzmy między 4:40 a 4:45. Danielsowski Inteval to z kolei poniżej 4:30, szacunek z grubsza to między 4:25 a 4:20. Easy powinno być biegane w okolicach 5,5 minuty. Jeżeli chcemy wykonać trening z prędkością maratońską, to powinniśmy biec w okolicach 5 minut na kilometr.
Nie trzeba sięgać do kalkulatorów – wystarczy zdrowy rozsądek.
Czy można powiedzieć że biegacz biega w przedziale 44 – 47 minut ? Można, tylko po co ? Tempo na 44 minuty to 4:24, na 47 to 4:42. Różnica wynosi 16 sekund – w tempie na dychę. Daje nam to coś ? Można również powiedzieć, że biegamy w przedziale 40 – 50 minut. Albo 35 – 55. Albo 30 – 60.
Absurd ?
Tak i nie. Jeżeli jesteśmy rozsądni, trzymamy się faktów, staramy się nie kierować się emocjami, a analiza danych jest nam potrzebna do dobrego treningu – to rzecz jasna potrzebujemy jasnego, klarownego obrazu rzeczywistości. Ale jeżeli chcemy poprawić nasze ego, wkręcić się w lepszą grupę startową, zabłyszczeć w grupie znajomych, albo przykład jest podany przez osobę, z którą się nie zgadzamy w jakiejś kwestii, na przykład realnego miejsca w świecie reprezentacji Polski w siatkówce – to wtedy nie chcemy jasnego, czystego przekazu, tylko erystycznych sztuczek mających wykazać że słuszność jest po naszej stronie, przykładowe wyniki są znacznie lepsze niż naprawdę są, a każdy kto się z nami nie zgadza to idiota który nie zna podstaw matematyki na poziomie szkoły podstawowej.
N"est-ce pas, mon cher Watson ?
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu snipster (2013-07-25,11:59): miły rozkład.... ;) ale życie pokazuje, że zapędy ambicjonalne biorą chyba za często górę, a to prowadzi do zbytnej pewności siebie. Jak mawia pewne porzekadło - pewność siebie jest przyczyną wszelkich niepowodzeń ;) amd (2013-07-25,12:17): Przykład wzięty z Kahnemana właśnie, którym się tak zachwycam. Dokładnych danych nie pamiętam, nie mam książki pod ręką, ale szacunki czasowe mają właściwy rząd wielkości. Powstaje program w Izraelu, zdaje się że dla armii. Zaangażowane są bystre, inteligentne głowy (między innymi Kahneman). Powstaje szkic, wstępne rozwiązania. Wszyscy są pełni optymizmu, szacują ukończenie projektu na bodajże dwa lata. W pewnym momencie jeden z uczestników zadaje pytanie - ile czasu zwykle są realizowane takie projekty jak ich ? Odpowiedź jednego z uczestników programu, po sprawdzeniu danych - koło dziesięciu lat. Wszyscy są zaskoczeni, łącznie z osobą, która odpowiadała. I co się dzieje ? Nic. Wszyscy przechodzą nad tym do porządku dziennego. Wyrzucają z głowy informację, milcząco zakładając, że ich nie będzie dotyczyła. Na koniec Kahneman mówi, że projekt został ukończony po (zdaje się) dziewięciu latach, przez zupełnie inne osoby które go zaczynały. Optymizm w ocenie jest cechą ludzką :-) Shodan (2013-07-25,12:36): „Na jakim poziomie jest biegacz” vs. „w jakim przedziale uzyskał wyniki” to dwie różne bajki. Ocena poziomu – to temat szerszy i szkoda prądu na dyskusję; a przydział ma wymiar matematyczny i nawet jeżeli 1 na 1000 biegów będzie poniżej 45 min i tak wchodzi on do przedziału. I po raz 3.: nie odnoszę się do poziomu, ani do Twoich analiz, ani do Twoich ocen – a do czego się odnoszę – pisałem (konkretnie) wcześniej. Hominis est errare, insipientis in errore perseverare. Shodan (2013-07-25,12:38): oczywiście "przedział" a nie "przydział".
|