2013-07-19
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Biegaj i Kochaj cz.II - czyli obóz biegowy w Szklarskiej (czytano: 1330 razy)
Dzień po maratonie gór stołowych
czar pryska lecz magia gór pozostaje
wciąż jesteśmy nią zauroczeni
i choć góry rzadko tę miłość odwzajemniają
my nie przestajemy być z nimi
nie tylko mentalnie
Ruszamy dalej w drogę
zostawiając jeden pofałdowany krajobraz za sobą
otwieramy się na niepokojące ducha horyzonty Karkonoszy
Wiem że tam gdzie się udajemy wcale nie odpocznę
lecz być może zdołam się unieść na wyżyny formy i rozwinąć skrzydła
by być tym co kocham
Po drodze do Szklarskiej
odwiedzamy moją przyjaciółkę doświadczoną Komandoskę
która zna już chyba na pamięć
wszystkie szlaki którymi za chwilę po omacku będziemy się poruszać.
Rozmawiamy godzinami
odpoczywam
spłacam dług tlenowy
zbieram siły przed
mającym na mnie wkrótce spaść ciężarem wysiłku.
Z jednej strony zazdroszczę jej tego że góry ma za rogiem
z drugiej współczuję chwilowo unieruchamiającej kontuzji.
To czego się najbardziej boję
to bezruch
i niemożność realizowania swojej pasji.
Zdaję sobie sobie sprawę jak bardzo szczęśliwym człowiekiem jestem
Mogę biec dokąd chcę
nie sama
z Moją Szybszą Biegową Połową
która ze mną zrównuje tempo
i dzięki temu
mamy szansę być ze sobą przez większą część życia.
Nie zawsze tak było
jak w każdym związku mieliśmy swoje wzloty i upadki
ale udało nam się w końcu wypracować wspólny język jakim jest
Bieganie.
Dzięki temu że jesteśmy małżeństwem biegaczy
możemy z powodzeniem łączyć przyjemne z pożytecznym
Możemy wspólnie trenować spędzając czas sam na sam
w przepięknych zakątkach Polski.
Po prostu biegać i kochać.
Z początkiem nowego tygodnia
kierujemy się więc dalej
w stronę zachodzącego słońca.
Naszym celem jest hotel Las
znajdujący się w pobliżu
Enklawy Karkonoskiego Parku Narodowego
z wodospadem Szklarki jaką główną atrakcją.
Choć godzina jest dość późna
nie możemy się już doczekać gór
W ramach ostatniego ładowania baterii
przed rozpoczynającym się od jutra tygodniem pracy
wybieramy się na spacer
pooddychać wilgotnym i ciepłym powietrzem.
Schronisko Kochanówka nad Szklarką świeci pustkami
lecz nasze oczy błyszczą
gdy w wodzie rozpoznajemy rozmazane kontury naszych twarzy.
Przeglądając się w jej lustrze sami przed sobą się oczyszczamy
i stajemy się jeszcze bardziej wolni.
Moja Szybsza Połowa rezygnuje z kieliszka wina do wieczornej kolacji
a ja z porannej kawy zajadanej czekoladą
Od teraz wszystkie używki sprowadzamy do jednego...
A więc w drogę pora ruszać na trening
Pierwszego dnia za cel obieramy obiegnięcie najbliższych nam okolic.
Droga pod Szrenicę nie jest łatwa
nawet gdy pokonuje się ją szlakiem rowerowym przez miasto
My jednak nie zrażamy się pierwszymi trudnościami
Staramy się biec wszędzie tam gdzie się da
pozostałe odcinki wypełniając żwawym marszem.
Choć nogi nadal ciężkie
dusza już fruwa.
Mając wciąż w pamięci udany zeszłoroczny start w Maratonie Karkonoskim
już nie mogę się doczekać biegu po jego trasie
a więc pod wyciągiem na Szrenicę.
Ambitnie mam w planach wbiec dziś szybciej na Śnieżne Kotły niż rok temu
i od początku ostro biorę się do pracy.
Wjeżdżający kolejką linową ludzie
patrzą na nas z góry
lecz z tej wysokości możemy tylko wyobrażać sobie wyrazy ich twarzy.
W połowie drogi jestem już nieźle zmęczona
lecz za to udaje mi się utrzymać na prowadzeniu w rywalizacji z Moją Szybszą Połową
co daje mi nieskrywaną satysfakcję.
Pod schronisko Nad Łabskim Szczytem docieram w 45minut
i za moimi plecami nie widzę już mojego partnera.
Korzystając z pięknych okoliczności przyrody
postanawiam zaczekać
mając pewność że to brak odpoczynku po maratonie
jest efektem słabszej dziś dyspozycji Mojej Szybszej Połowy.
Ja zrobiłam sobie niedzielę wolną
i jak się okazuje ten jeden dzień wystarczył by się zregenerować do treningów.
Poza tym istnieje jeszcze jeden powód dla którego jest mi trochę lżej
to mój mąż niesie na plecach bukłak z wodą.
Po paru minutach spotykamy się
na rozstaju dróg lecz Moja Szybsza Połowa ponagla mnie do dalszej wspinaczki
i biegu pod górną stację Szrenicy
mówiąc że tam się spotkamy.
Nie polemizuję
zostawiam go u stóp swej góry z ciężarem zmęczenia
i pozwalam mu rozegrać tę walkę po swojemu.
Tymczasem przede mną majaczy już cel dzisiejszej wędrówki
Szrenica a wokół piękna panorama Karkonoszy.
W schronisku na szczycie zamawiam
pamiętne naleśniki ze śmietaną i jagodami
które pomimo braku jagód smakują wyśmienicie.
Moja Szybsza Połowa dociera na szczyt chwilę po mnie
a więc kryzys zażegnany.
Po krótkim wypoczynku i wymianie garderoby
postanawiamy zjechać na dół wyciągiem
tym bardziej że spod Szrenicy mamy jeszcze spory kawałek drogi do hotelu.
Ta przyjemność okazuje się być jednak dla nas
za droga 20 zł od osoby biorąc pod uwagę ile mocy mamy jeszcze w nogach
to dla nas stanowczo za dużo.
Maraton Gór Stołowych
czuję jeszcze dość mocno w nogach
zwłaszcza na zbiegach
ale te 6 km w dół spokojnym truchcikiem raczej mnie nie zmasakruje - myślę sobie
i mam rację
Na dole zegarek pokazuje mi 3:30min wysiłku
a Moja Szybsza Połowa sporą dziurę w bucie
ja jednak pomimo pokonanych ok.22km trzymam się całkiem nieźle.
Mając na uwadze kolejne dni treningowe
postanawiamy jednak w tym miejscu
dzień pierwszy zakończyć i po prostu
przespacerować się pozostałe 5km do hotelu.
Kiedy tylko przekraczamy drzwi naszego pokoju
padamy na łóżko jak ścięci.
Po 2 godzinnej drzemce
i pysznej obiadokolacji
jesteśmy gotowi na przyjemności
czeka na nas basen i sauna
z których chętnie korzystamy.
Bicze wodne działają równie dobrze jak masaż ręczny
na zbolałe nadmiarem wysiłku mięśnie nóg
a sauna dodatkowo rozluźnia przed snem.
Dzień drugi wita nas równie piękną pogodą jak poprzedni.
Nie możemy zmarnować z niej żadnej minuty
więc po szybkim i obfitym śniadaniu
wsiadamy w samochód i jedziemy pod Szrenicę
Nasz dzisiejszy plan zakłada bowiem
wycieczkę biegową do Harrachova
połączoną z krótkim zwiedzaniem w ramach odpoczynku
i drugi trening w drodze powrotnej.
wyznaczona przez nas trasa
ma aż 32 km według mapy
lecz staramy się o tym nie myśleć.
Zostawiamy samochód na strzeżonym parkingu pod Szrenicą
i rozpoczynamy pierwszy trening w tym samym miejscu
w którym poprzedniego dnia go zakończyliśmy
tyle że w przeciwnym kierunku (czerwonym szlakiem na Szrenicę)
Wspinaczka idzie nam dzisiaj obojgu doskonale.
Przy budce z opłatami za wstęp do Karkonoskiego Parku Narodowego pan puszcza nas nawet z uśmiechem
mówiąc że biegaczom odpuszczamy żeby nie musieli przerywać treningu.
Dziękujemy i jest nam tym bardziej miło
że biegacz jest mile widziany na szlaku.
Po drodze mijamy się zresztą z kilkoma ludźmi z tej samej bajki
zbiegającymi z impetem szybko w dół.
My pod górę posuwamy się z trudem na granicy biegu i marszu
lecz przy takim koncie nachylenia terenu to i tak bardzo dobre tempo.
Na Szrenicy jesteśmy po około 50min
marszobiegu ramię w ramię.
Biorąc pod uwagę dobrą dyspozycję dnia Mojej Szybszej Połowy
mogę być z siebie bardzo dumna.
Na górze szlak się wypłaszcza
i udaje się odetchnąć z ulgą po morderczym podbiegu.
Naszą uwagę absorbują teraz słupki graniczne
bowiem właśnie zamierzamy zmienić szlak na żółty biegnący w stronę Czech.
Znajdujemy go bez problemu.
Początkowo poruszamy się lekko po płaskim
ale już po ok. 1km zaczynamy zbiegać mocno w dół
i jak się okazuje taką drogą biegniemy
aż do samego Harrachova (po drodze zmieniając szlak na niebieski).
Pomimo tego że szlak w Czechach okazuje się być pokryty asfaltem
nie nudzimy się na ani jednym jego kilometrze
większość trasy biegniemy bowiem wzdłuż brzegu rzeki Mumlavy
mijając kolejne piękne wodospady.
Ostatecznie 9km z górki ze Szrenicy do Harrachova mija nam bardzo szybko.
Na miejscu jesteśmy w 1h 55min mając już pokonanych 15km.
W cichej kawiarence raczymy się pysznościami
ja decyduję się na szarlotkę z bitą śmietaną która dodaje mi energii
przed kolejnym bieganiem.
Ponieważ Harrachov słynie ze skoczni postanawiamy je obejrzeć
i zrobić sobie kilka zdjęć.
Pogoda się zaostrza i jest nam coraz cieplej
a przed nami z powrotem droga głównie pod górę.
Na szczęście na pokrytym asfaltem zielonym szlaku
jest sporo cienia z okolicznych drzew.
Mając w zapasie zaskakująco dużo sił
znaczną część drogi łagodnie pod górę pokonujemy biegiem.
Widoki są coraz piękniejsze.
W oddali w dole spoglądamy na miejscowość Rokytnice
która z tej wysokości wygląda jak papierowa makieta domków i ulic.
Gdy docieramy do Chaty Dvoracky
zmieniamy szlak na czerwony
i rozpoczynamy trudne podejście na Kotel (1435)
na sam szczyt wprawdzie nie wchodzimy gdyż szlak prowadzi nieco z boku
lecz widoki na polską stronę Karkonoszy dorównują tym po drugiej stronie granicy.
To jest też moment kiedy zaczynamy odczuwać zmęczenie
w związku z tym już nie możemy doczekać się widoku Śnieżnych Kotłów.
Zmieniając szlak na żółty udaje nam się wbiec
wprost na Halę pod Łabskim Szczytem.
Po drodze mijamy urokliwe miejsce
w którym swe źródła ma płynąca przez Czechy rzeka Łaba.
W schronisku pod Łabskim Szczytem
Moja Szybsza Biegowa Połowa proponuje postój
i muszę przyznać że na tą chwilę i ja mam na niego ochotę po 11km wspinaczki
Jednak z drugiej strony myślę sobie
że lepiej będziemy się czuli jak szybciej znajdziemy się na dole.
Mój partner podejmuje wyzwanie
i postanawiamy pościgać się trochę ze Szrenicy
po ok. 30km biegania po górach wygląda to trochę
jak jazda bez hamulców ale daje nam dużo frajdy.
Kolejny dzień sumiennie przepracowany
podsumowujemy 32km wykonanymi łącznie w 4h 30min.
Te statystyki łamią moje dotychczasowe wyobrażenie o sobie
wedle którego po maratonie należy mi się przynajmniej
5 dni leżenia do góry brzuchem
a tu proszę nie tylko nie muszę leżeć ale mogę nawet biegać
i to nie byle jakie dystanse.
Okazuje się że nawet maratończyk może ulec pewnym stereotypom dotyczącym
przebieganego tygodniowo dystansu.
Oto bowiem jak wynika z mojego dzienniczka
w dwa dni pokonałam więcej kilometrów niż wynosi moja tygodniowa średnia
na dodatek czuję się dobrze i nie zamierzam na tym poprzestać.
W kościach jednak przeczuwam
że to co dobre kiedyś musi się skończyć
i dopadnie mnie w końcu gorsza passa
Na razie jednak wracamy do hotelu
dokończyć dzień basenem i sauną
co powoli staje się już naszym zasłużonym rytuałem.
Po kolacji omawiamy plan na kolejny dzień
wędrując palcem po mapie mam pewność
że postawiliśmy sobie wysoko poprzeczkę.
Przebić to co było dzisiaj byłoby trudno i już nawet przesadnie
ale może zamiast tego po prostu pójść w innym kierunku.
To jest to!
Cały czas mam z tyłu głowy
bieg na Śnieżkę z cyklu Mountain Marathon który ma być
wisienką na torcie na zakończenie naszego obozu biegowego w górach.
Do tego biegu zostało nam już tylko dwa dni.
Robienie forsownego treningu dzień przed ważnym biegiem nie miałoby sensu
więc jeżeli kiedykolwiek mamy się wybrać zapoznawczo na Śnieżkę to tylko jutro.
Klamka zapada
Zasypiam z niepokojem co może przynieść nowy dzień.
Poranek budzi nas deszczem
temperatura za oknem też zdecydowanie odbiega od średniej lipcowej.
Nie zamierzamy się jednak poddawać w przedbiegach
ubieramy się po prostu cieplej i ruszamy do Karpacza.
Przez całą drogę deszcz nie przestaje padać
i co gorsza pada również gdy parkujemy pod hotelem Relax
czyli miejscem z którego wystartujemy pojutrze.
Stąd też zaczynamy trening kierując się przez miasto i dalej niebieskim szlakiem.
Już na pierwszych kilometrach trasy orientujemy się
że ten kto układał trasę miał pojęcie o stylu alpejskim
bowiem ani na moment nie wydaje nam się być na tyle płasko
abyśmy mogli złapać oddech.
Dopóki jednak możemy biec biegniemy.
Po około 5km asfaltowej drogi
trafiamy na niebieski szlak
dla odmiany skonstruowany z granitowej kostki.
Płacąc za wejście do parku
dowiadujemy się że tak wygląda nie tylko początek ale i reszta szlaku.
Normalnie pewnie byśmy się z tego nawet ucieszyli
ale przy dzisiejszej pogodzie na takiej kostce jest po prostu koszmarnie ślisko.
Skoro już jednak zdecydowaliśmy się na tą trasę to nie ma odwrotu.
Brniemy do góry niczym dwa roboty
którym nie straszne żadne warunki.
Moja Szybsza Połowa lekko z przodu
ja dwa kroki za nim.
Odczuwam że i dla mnie nadszedł ten słabszy dzień.
Mniej więcej w połowie drogi zauważamy
że szlak jest lekko skrócony o malownicze stawy
przy których odbywa się renowacja drogi.
Dowiadujemy się że z pewnością
trasa biegu nie będzie tamtędy przebiegać
postanawiamy jednak zrobić sobie mały przystanek przy "Domku myśliwskim"
i zrobić kilka zdjęć.
Gdy tylko zatrzymujemy się zaczyna mi się robić zimno
ponadto naszą uwagę zwraca coraz gęstsza mgła.
Cóż przynajmniej przestało padać myślę sobie.
Niestety im wyżej tym bilans pogody wychodzi coraz bardziej na minus.
Pokonywanie kolejnych kilometrów utrudniają nam wiatr
i coraz niższa temperatura.
Rozpoczynając trening w długich spodniach koszulce i lekkiej kurtce
sądziłam że ten zestaw w zupełności wystarczy
teraz jednak jest mi przejmująco zimno.
na dodatek pojawiło się zmęczenie
i utrata zapału do biegu.
Zespół tych wszystkich czynników powoduje
że od ósmego km już nie biegnę lecz idę powoli jak ranne zwierzę.
Moja Szybsza Połowa ponagla mnie do biegu
ale jest we mnie coraz mniej życia.
Nie pomagają nawet zapewnienia że domek Śląski pod Śnieżką jest już blisko
i że tam będziemy mogli odpocząć.
Im jestem bliżej celu tym moje tempo staje się coraz słabsze.
Przy obiecanym Domku Śląskim postanawiam się jednak nie zatrzymywać
i przełknąć na raz cały dystans.
Dwa kilometry to blisko gdy jest się nisko n.p.m. w słoneczny dzień
Niestety tutaj ten dystans wydaje się być koszmarnie długi
na dodatek mgła jest tak gęsta że nie widzę już przed sobą Mojej Szybszej Połowy
która jest przecież kilkadziesiąt metrów przede mną.
Ręce zaczynają mi marznąć do tego stopnia że żałuję że nie wzięłam rękawiczek
a Śnieżka to przecież nie Alpy (ma zaledwie 1602m n.p.m.)
Gdy docieramy na szczyt
wyczerpanie i zziębnięcie wyzwalają we mnie histeryczne emocje.
Nie mogę się doczekać gorącej herbaty w zacisznej i ciepłej kawiarence
a tymczasem Moja Szybsza Połowa idzie do mnie z papierowym kubkiem w ręce
Coo?
O nie,
nie po to tak się męczyłam z tą górą żeby się napić gównianej herbaty na wietrze!:-)
- wykrzykuję coś w ten deseń
Na szczęście na Śnieżce jak się okazuje jest też restauracja i kawiarnia
w Obserwatorium meteorologicznym do której wejście ledwo odnajdujemy we mgle.
W środku wreszcie udaje nam się napić pysznej herbaty z konfiturą i zjeść po gofrze.
Moja Szybsza Biegowa Połowa korzystając z okazji
że ktoś w tle rozmawia o biegu
a ze mną aktualnie o niczym pogadać nie można
nawiązuje ciekawą znajomość z dyżurnym Meteorologiem.
Dzięki temu dowiadujemy się m.in. że dziś są na Śnieżce raptem 4 stopnie Celsjusza
ale po jutrze ma być nawet 8.
Przy okazji już wiemy że Meteorolog też biega
i zapewne spotkamy się z nim na starcie.
Przysłuchując się rozmowie staram się odzyskać czucie w dłoniach
jednak ostatecznie dzieje się to za pomocą grzańca.
Wiem wiem
piłeś?
Nie biegaj!
ale tutaj musieliśmy zrobić taki mały wyjątek żeby w ogóle dodać sobie
odwagi do wyjścia z powrotem na tę pogodę.
Po 2h 30min wspinaczki liczymy na to że podróż powrotna czerwonym szlakiem
prosto w dół zajmie nam około 1h 30min
ale w przemoczonych deszczem i wysiłkiem ubraniach
może być ciężko znieść takie warunki pogodowe.
Przed wyjściem w drogę powrotną robimy sobie
pamiątkowe zdjęcie "panoramy" ze Śnieżki
które doskonale usprawiedliwia wszystkie nasze dolegliwości.
Pod Domkiem Śląskim znajdujemy szlak w dół
i zgodnie z planem lecimy nim do naszej bazy
Droga jest niestety stroma i mocno obsadzona śliskimi kamieniami
co przyprawia nas o zawrót głowy i kilka wywrotek.
Po równej godzinie jesteśmy z powrotem pod samochodem
i mamy dość wszystkiego.
Łącznie pokonaliśmy 22km w 3h 30min
lecz ja czuję się jakby to te kilometry pokonały mnie.
W drodze powrotnej zaczynam myśleć o sobotnim biegu
Śnieżka dała mi niezłą lekcję pokory i teraz poważnie zastanawiam się
czy dam radę zmieścić się w limicie czasu.
Gdy docieramy do hotelu
żadna atrakcja nie jest dla nas tyle warta co łóżko.
Śpimy jak zabici do rana.
W piątek budzi nas ten sam deszcz
co dzień wcześniej.
Po prostu nie przestał jeszcze padać.
Ponieważ dzień wcześniej nie zaplanowaliśmy sobie żadnej atrakcji
po śniadaniu myślimy czym wypełnić czas wolny.
Ja mam ogromną ochotę
na nierobienie dosłownie nic przez cały dzień
jednak Moja Szybsza Połowa nie odpuszcza.
Akurat dziś gdy ja mam totalną zmęczkę
On złapał powera.
Zdaję się więc na niego
i próbuję wykrzesać z siebie choć odrobinę energii.
Nie wiem nawet dokąd zmierzamy
ale już pierwszy niewinny podbieg wywołuje we mnie obrzydzenie i bezsilność.
Mam dość.
Na szczęście mój mąż dostrzega to moje fatalne samopoczucie
i zabiera mnie do kawiarni
na małą rozpustę
W moim przypadku jest to tort bezowy i kawa
które zdecydowanie podnoszą mi poziom endorfin w organizmie.
Tego dnia daję się namówić jeszcze tylko na basen i saunę
i wcześniej szykuję się do snu.
Zasypiając z obawą oczekuję nieoczekiwanego
jakim będzie mój pierwszy start w biegu w stylu alpejskim.
Mam świadomość że zmęczenie które odczuwam
może być efektem pokonanych w górach w tym tygodniu 80km
ale liczę na to że ta praca nie pójdzie na marne
i mnie nie pogrąży lecz pociągnie w górę.
Nowy dzień budzi nas uśmiechem
zaglądającego przez okno słoneczka.
Od razu nabieram pewności siebie
Mam teraz jak to każda kobieta już tylko jeden problem
W co się ubrać?
Ponieważ przepowiadana pogoda ma być jednak lepsza
od tej z przykrością przez nas doświadczanej
postanawiam zaryzykować
i włożyć to samo co podczas ostatniego treningu
po cichu licząc na to
że emocje startowe nakręcą dodatkowo moje tempo.
Gdy docieramy do Karpacza
i odbieramy pakiety startowe
oczom naszym ukazuje się znajomy Meteorolog
Od razu poprawia nam się pogoda ducha
Dłuższa chwila rozmowy skutecznie
odwraca też naszą uwagę
od przedstartowych nerwów.
Tuż przed biegiem wymieniamy się założeniami
co do naszych spodziewanych wyników
i ja asekuracyjnie stwierdzam
że w moim wypadku raczej szybciej niż w 2h tej trasy nie da się zrobić.
Tuż przed startem biegu organizator prosi
o uczczenie minutą ciszy
pamięć zmarłego kilka dni wcześniej w górach Artura Hajzera.
To bardzo ładny gest
Zresztą szacunek do siebie nawzajem
ludzi gór
na różny sposób z nimi związanych
jest tu wszechobecny.
Podobnie jak na maratonie gór stołowych
nie czujemy się ani lepsi ani gorsi
Takie zjednoczenie wspólnym celem
jakim jest Bieg na Śnieżkę
dodaje nam sił i podnosi na duchu.
Jesteśmy jak jedna wielka 300 osobowa drużyna.
Po wystrzale startera trzymam się w środku stawki
i pozwalam prowadzić się tempem
biegnących wokół mnie ludzi.
Choć początkowe 5km to łagodnie wznoszący się miejski krajobraz
wcale nie jest tak łatwo utrzymać się cały czas na poziomie biegu.
Na szczęście wszechobecni
kibice złożeni z mieszkańców i turystów
gorąco nas dopingują.
Na piewrszym punkcie z wodą
tuż u stóp szlaku na Śnieżkę
mam ok.28min i myślę sobie
że jak na 5km pod górę
to całkiem niezłe osiągnięcie.
Teraz jednak mam inne zmartwienie
lekka kurtka w której biegnę
doprowadza mnie do temp. wrzenia
i czuję że jak zaraz czegoś z tym nie zrobię
to dobre tempo szlag trafi.
W tym samym momencie gdy o tym myślę
Wyprzedza mnie dziewczyna z bluzą przewiązaną wokół bioder
No właśnie o to chodzi!
Dlaczego ja na to nie wpadłam.
Wykonuję ten sam ruch
i zabieram się ostro do dalszej pracy.
Na początkowych kilometrach wyprzedził
mnie znajomy Meteorolog
i teraz obieram sobie za cel go dogonić.
Choć droga staje się coraz bardziej stroma
ja mam tę przewagę nad innymi
że wiem co jest za zakrętem.
Dzięki rozpoznaniu trasy dwa dni wcześniej
umiejętnie rozkładam siły
pozwalając sobie na spokojniejsze tempo
na stromych odcinkach mając w pamięci
następujące po nich wypłaszczenia terenu.
Na jednym z nich przyspieszam dość mocno
i udaje mi się wyprzedzić biegającego Meteorologa
zachęcam go do dalszego ścigania
i biegnę dalej nie oglądając się za siebie.
Spoglądam natomiast raz po raz na zegarek
i nie mogę wyjść z podziwu
jak dobrze mi idzie
9.5km pokonuję w 1h i 3min
Przechylam w tym miejscu łapczywie kubek wody i ruszam dalej w drogę
Z powodu nasilającego się wiatru zaczyna mi się jednak robić zimno
ubieram się więc z powrotem w kurtkę
i szybko wracam do rywalizacji
już od dłuższej chwili bowiem próbuje mnie wyprzedzić pewna kobieta.
Gdy widzę że zatrzymuje się ona na punkcie odżywczym
zaczynam jej szybko uciekać
i po chwili czuję że już mi nie zagraża.
Tymczasem na horyzoncie widać już wierzchołek Śnieżki
i dalszą część trasy.
Ponieważ czeka mnie teraz dłuższy płaski odcinek do domku Śląskiego
biorę się ostro do pracy
biegnąc co sił w nogach.
Moje ciało powoli zaczyna protestować
mięśnie odczuwają zmęczenie
i łakną więcej tlenu
a na tej wysokości jest go już trochę mniej.
Nie przejmuję się tym zbytnio bo wiem
że do mety zostały już jakieś trzy kilometry
a ja nadal mam na zegarku niewiele ponad godzinę biegu za sobą.
Takiego dobrego wyniku po prostu nie można zmarnować
dlatego przy ostatnim punkcie pod Domkiem Śląskim nie zatrzymuję się nawet
tylko chwytam kubek i dławiąc się przełykam łyk wody.
Moją uwagę skupia teraz ostatni najtrudniejszy odcinek
2 km podbieg pod górę pod wiatr wprost na metę.
Początkowo próbuję go w całości przebiec
lecz już po paru stet metrach okazuje się to dla mnie niewykonalne
w tym samym momencie wyprzedza mnie też znajoma rywalka
której nie dałam się pokonać na 9km.
Teraz niestety muszę oddać jej swoją lokatę.
Do mety mam już tylko jakiś 1km
wciąż więc liczę na to że jeszcze zamienimy się rolami.
Niestety im wyżej tym wolniej przesuwam się w górę
mam wrażenie że Śnieżka wręcz się ode mnie oddala.
W tym też momencie z nieba
a właściwie z mety spada mi Moja Szybsza Połowa
próbując poderwać mnie do walki na ostatnich metrach
Jestem już jednak tak zmęczona
że nie rejestruję jego słów wiem tylko
że ukończył bieg z dobrym czasem i to mnie cieszy.
Zgarbiona niemal do samej ziemi
pnę się dalej w górę
i gdy widzę już metę podrywam się ostatkiem sił
by ją przekroczyć.
Zatrzymuję czas i widzę rewelacyjne 1:43:56
Radość z wyniku jest ogromna lecz skutecznie
studzi ją lodowaty wiatr
który zmusza mnie niemal natychmiast do zdjęcia z siebie mokrych rzeczy
Ich ciężar daje mi do myślenia
ile wylałam z siebie wysiłku na tej górze.
Choć było koszmarnie ciężko
to zaskakująco szczęśliwie
a może myliłam się
sądząc że podbiegi są moją słabszą stroną
Może właśnie odkryłam tę część siebie
w której są jeszcze ogromne niewykorzystane rezerwy mocy
Nigdy przecież po górskim biegu nie bolaly mnie mięśnie dwugłowe i pośladkowe
a one przecież wspólnie z łydkami wykonują największą pracę pod górę.
Z tą refleksją zostaję sama na pojedynczym krzesełku
kolejki linowej zjeżdżającej do Karpacza.
Gdy wracamy na miejsce startu czeka już na nas
pyszny obiad z prawdziwego zdarzenia
w Hotelu Relax i ceremonia dekoracji.
Dowiadujemy się jakie są nasze miejsca w szeregu.
W moim przypadku
jest to bardzo dobre 12 miejsce wśród kobiet i 6 kat wiekowej
biorąc pod uwagę dystans 14.3km i fakt że był to mój piewrszy bieg w stylu alpejskim
z ponad 1000 przewyższeniem na plusie powinnam być z siebie dumna
W tym momencie moją radość burzy jednak lekki smutek
gdybym była rok młodsza miałabym ten wielki granitowy kamień
za 3 miejsce w kat. wiekowej.
No cóż tym razem muszę obejść się smakiem.
Na swoje usprawiedliwienie mam to że dałam z siebie wszystko
nie tylko w tym biegu
ale i podczas całego tygodnia ciężkiej pracy treningowej
pokonując łącznie ponad 100km trudnych górskich szlaków.
Ten wynik to absolutny rekord
nigdy dotąd tyle nie biegałam w terenie
ale nie pamiętam też kiedy ostatnio spędziłam
taki tydzień sam na sam z Moją Szybszą Nie Tylko Biegową Połową.
To był dla mnie wymarzony czas
podczas którego mogłam skoncentrować się na tym co ważne
lecz na co dzień pozostające na drugim planie
I choć w przeciwieństwie do Mojej Szybszej Nie Tylko Biegowej Połowy
góry wciąż pozostają niewzruszone na moją miłość
ja wciąż nie przestaję ich kochać
zupełnie tak jak Jego
i niech tak już pozostanie.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Inek (2013-07-19,19:32): Bardzo, bardzo gratuluję !! jacdzi (2013-07-20,08:14): Gratulacje. Byliscie o krok od Michalowic, okolo 4km od Hotelu Las, a tam jest cudowny teatr, jedyny taki wysoko w gorach. Nasz Teatr to prawdziwy ewenement dostarczajacy wielu wrazen. Polecam na przyszlosc. Patriszja11 (2013-07-25,22:07): Jacku nie wiedziałam o tym ale będziemy w Szklarskiej już za chwilę na Maratonie Karkonoskim i tym razem na pewno nie pominiemy tej atrakcji tym bardziej że dawno nie byłam w teatrze:-)
|