2013-07-16
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Biegaj i Kochaj cz.I - czyli Maraton Gór Stołowych po raz drugi (czytano: 671 razy)
Urlop?
Wczasy!
to dla mnie obco brzmiące słowa
Każdą wolną chwilę poświęcam na nadrabianie zaległości w bieganiu.
Nie mam jednak na co narzekać
do mej pracy przekonała mnie przecież możliwość
posiadania 2 miesięcznych wakacji
które w całości koncentruję wokół treningów.
Każdego roku z początkiem lipca
wyostrzają mi się zmysły
pojawia się ten błysk w oku
zaczynam wreszcie żyć naprawdę
oddychać mocniej
i czuć bardziej
z poczwarki która w codzienności
z zadyszką wybiega z domu i potyka się o własne nogi
zmieniam się w motyla i odlatuję w nieznane
Ten dzień
właśnie staje się dla mnie faktem
lecz zanim zdołam się nacieszyć
odzyskaną na nowo wolnością
muszę zmienić nieco głośny i zatłoczony krajobraz
na przyjaźniejszy motylom klimat
oazę ciszy i spokoju
gdzie życie toczy się wolniej
Takie miejsce to
Pasterka w Kotlinie Kłodzkiej
i choć nawet Polakom wydaje się to być na końcu świata
każdego roku z początkiem wakacji
za sprawą niezwykłego wydarzenia jakim jest Maraton Gór Stołowych
z dnia na dzień
ta malutka ledwie zauważalna kropka na mapie
staje się mekką biegaczy górskich.
Na takich zawodach
po prostu mnie i Mojej Szybszej Biegowej Połowy nie mogłoby zabraknąć.
Z domu wyjeżdżamy ze sporym opóźnieniem
podyktowanym spodziewanymi i niespodziewanymi okolicznościami.
Po drodze nadrabiamy nieco kilometrów
fundując najmłodszemu członkowi naszej Watahy wakacje z babcią
które jak przeczuwamy znając własne dziecko
i dla niej szybko zmienią się w obóz treningowy.
Droga jest dobra i jedziemy dość szybko
jednak znużenie podróżą i późna godzina
sprawiają że końcówka dłuży nam się niemiłosiernie.
im jesteśmy bliżej tym wydaje nam się dalej
i gdy już zaczynamy myśleć że chyba pobłądziliśmy
kiedy po sygnale GPS ślad zaginął
oczom naszym ukazuje się upragniona tabliczka z napisem:
PASTERKA.
Wszyscy znajomi których spodziewamy się spotkać są już chyba na miejscu
i smacznie śpią
więc pospiesznie kierujemy się w stronę schroniska o tej samej nazwie
i gramolimy po ciemku na piętrowe łóżka starając się nikogo nie zbudzić.
Gdy rano otwieram oczy
moja przyjaciółka Wytrawna Góralka znana dobrze z Falenicy
już uśmiecha się do mnie z łóżka poniżej.
-Agnieszka cóż za miła niespodzianka :-)
cieszę się z widoku kogoś znajomego w moim pokoju
i poznaję pozostałych górali.
Jest wśród nich zawadiacki Geolog który
już samą rzeźbą ciała budzi respekt
choć jak twierdzi po górach to on woli się wspinać niż biegać
i stateczny Dżentelmen w okularach który z kolei
na pierwszy rzut oka na biegacza nie wygląda
lecz jak zaczyna raczyć nas niesamowitymi opowieściami biegowymi
słuchamy z zaciekawieniem.
Bardzo szybko czas płynie jak się rozmawia
z ludźmi którzy rozumieją Cię w pół słowa
lecz godzina biegu zbliża się wielkimi krokami
a wraz z nią przedstartowa gorączka.
Idziemy na śniadanie jednak jak się okazuje
do jedzenia to ja jestem teraz ostatnia.
Wmuszam więc w siebie chociaż kilka kęsów
żeby później na trasie nie żałować swej lekkości.
Mając w pamięci zeszłoroczny sprint w pierwszej części trasy
i totalny spadek energii w drugiej
mój tegoroczny plan zakłada
spokojniejszy start i bieg równym tempem do samej mety.
Na skakaniu po skałkach i stromych zbiegach
których nie brakuje na tej mocno urozmaiconej trasie
można się bowiem tutaj nieźle wyłożyć
i wcale nie mam tu na myśli wywrotek o które nietrudno
chodzi mi raczej o forsowanie nóg które po 20 kilku kilometrach
trudnych technicznie przeskoków i zbiegów
zachowują się jakby kończyły im się klocki hamulcowe.
Choć zdecydowanie wolę zbiegi od podbiegów
szybko jednak męczą mi się na nich nogi
i koniec końców cierpię okrutnie na tych odcinkach trasy
które z zasady powinny być dla mnie przyjemnością.
Z zamyślenia nad taktyką co chwila wyrywają mnie
kolejne napotkane przyjaciółki biegaczki
jest tu z nami specjalistka od diet i Świetna Ultraską
która ma już na koncie bieg CCC w Alpach
i Spartanka Evi z którą mijamy się często na wielu biegach
To niesamowite ilu przyjaciół można spotkać w tak odludnym z natury miejscu
gdy jest się biegaczem górskim.
Zabawne że większość ludzi uważa bieganie za nudny sport dla samotników
aby zmienić zdanie wystarczy jednak spojrzeć jak zintegrowani ze sobą
i otwarci
są uczestnicy tych "dzikich" biegów
po górach i krzakach.
Choć start już za chwilę
otaczająca nas atmosfera jest jak na pikniku
Nie ma pewnych siebie groźnych min faworytów
dzięki czemu bariery pękają
i każdy z każdym może sobie wymienić uśmiechy i podać rękę
Z punktu widzenia gór wszyscy wydajemy się być tak samo mali
nie ma mocnych i słabych
a kryzys w biegach górskich
może nas złamać zarówno na początku trasy
jak i nie pojawić się wcale.
Karty rozdaje więc w dużej mierze dyspozycja dnia zawodnika
i doświadczenie na górskich szlakach.
To drugie daje mi tym razem trochę większe poczucie pewności siebie
gdyż trasę znam sprzed roku
lecz to i tak nie ułatwia mi zadania i nie stawia mnie przed innymi
bo już wiem że będzie ciężko
po prostu tak już jest
kto szuka w bieganiu tylko przyjemności
niech nie mierzy się z górami
one faworyzują tych co wybierają drogę na szczyt poprzez mękę
i trzeba mieć tego świadomość stając na starcie każdego górskiego biegu.
Mając wciąż w pamięci moje łzy wzruszenia i zmęczenia
po ukończeniu mojego pierwszego górskiego maratonu
tutaj w tym samym miejscu dokładnie przed rokiem
lekkie ciarki przechodzą mi po plecach.
Rzecz w tym że już chyba uzależniłam się od tych emocji
i bez dodawania sobie mocnych wrażeń na każdym kroku
przestałabym czerpać radość z wysiłku.
W końcu jak spadać to z wysokiego konia
jak się katować w górach to masochistycznie.
No właśnie spoglądam na moje nowe buty
z przekonaniem że wreszcie moje nogi dostały to na co zasłużyły
Nie żebym miała coś przeciwko wysłużonym startówkom Saucony
ale uznałam że czas najwyższy wymienić asortyment
na to co jest mi naprawdę potrzebne i na tym poprzestać.
W wyposażeniu startowym
mam więc jeszcze odchudzony o połowę (litrowy) bukłak w plecaku
wypełniony jak zwykle Vitargo
i 2 czekoladowe batoniki które mają mnie ratować w przypadku spadku cukru
poza tym nic więcej.
Im więcej biegam tym bardziej minimalistyczna się staję
i ze zdziwieniem stwierdzam jak mało potrzeba mi do szczęścia.
Z ilością izotonika też przestałam szaleć
gdy stwierdziłam że lepiej gasi mi się pragnienie wodą
a spadki energii uzupełnia batonikami.
Ot taka nowa strategia.
Czas ruszać w drogę
ustawiam się więc tym razem gdzieś pośrodku stawki
aby łatwiej było mi wyprzedzać
na początku trasy tych co asekuracyjnie pokonują skałki
ja po prostu to skakanie uwielbiam
i muszę się troszkę wyszaleć.
Czas płynie mi bardzo szybko i przyjemnie
pierwsze kilometry niczym mnie nie zaskakują
Do pierwszego punktu docieram po mniej więcej godzinie
a więc czasie podobnym do zeszłorocznego
z tą różnicą że trasę lekko zmieniono
i teraz choć ma ostatecznie 46km to jednak
w tej początkowej części jest lekko skrócona.
A więc dobrze
wyrabiam założenie by biec troszkę wolniej
postanawiam jednak nie tracić czasu na punktach odżywczych
bo na nich tak naprawdę najłatwiej jest zyskać.
Biorę więc ciastko i kawałek banana popijam je kubkiem wody
i po uzupełnieniu płynów w plecaku ruszam dalej w drogę.
Drugi etap trasy jest nieco trudniejszy
pojawia się bowiem pierwsze nieśmiałe zmęczenie
a do mety wciąż daleko
na tej świadomości nie raz już się przejechałam
człapiąc tam gdzie inni biegną
ale nie tym razem.
Dziś jestem skupiona na zadaniu
i nie podejmuję wyzwań
rzucanych przez wymijające mnie ochoczo rywalki.
No może z jednym małym wyjątkiem
gdy w okolicach 15km wyprzedza mnie znajoma twarz
Dziewczyna o Walecznych Oczach
która wówczas kiedy ją poznałam
podniosła się z groźnego upadku
by dobiec na dobrym miejscu
podczas biegu na Jaworzynę w Krynicy.
Takiej zaciętości się nie zapomina
a więc postanawiam jednak trochę powalczyć.
Doganiam ją i wyprzedzam
pędząc wprost do drugiego punktu odżywczego.
Teraz patrząc na zegarek i widząc 2 h 13 min
jestem już lekko zaniepokojona swoim tempem.
Pora zakasać rękawy i wziąć się ostro do pracy.
Na szczęście na dzień dobry czeka mnie teraz
dość długi w miarę płaski odcinek asfaltowej drogi
za którym już czeka z rodziawioną paszczą łagodnie pożerający podbieg.
Nie idę więc w ślady większości biegaczy
zdemotywowanych z lekka kawałkiem asfaltu
i biegnę tu co sił w nogach aby nadrobić trochę z tego co i tak stracę
na tym wrednym podbiegu.
Pod górę maszeruję szybkim równym krokiem
złowrogi podbieg tym razem oszczędza me siły
i dziwnie szybko znajduję się na kolejnym punkcie odżywczym.
Tu dobra wiadomość jest taka że mam już za sobą 28km
w zapasie jeden batonik i sporo sił w nogach.
Niestety diabeł tkwi w szczegółach a w tym wypadku
wyjątkowo trudnym psychicznie momentem jest znalezienie
się z powrotem w miejscu startu
skąd widać dom okno i łóżko które opuściło się pospiesznie wczesnym rankiem.
Nie daję się jednak skusić moim myślom
koncentruję się na kolejnym dołożonym odcinku trasy
którego nie znam
a który właśnie mnie czeka.
Pytając się w punkcie ile jest kilometrów
do kolejnego stoiska z wodą otrzymuję informację że 8km
nie wiedząc że zawierzenie tym szacunkom stanie się wkrótce moim przekleństwem
Szacując że czeka mnie godzina biegu lub troszkę ponad
nie uzupełniam zapasów wody.
W ten oto sposób próbując zdjąć z siebie odrobinę ciężaru
dokładam sobie ciężar pragnienia.
Stara zasada że jeżeli tylko sobie czegoś odmawiasz
to nie możesz myśleć o niczym innym
idealnie wpasowuje się w tą sytuację.
Na dodatek nowy fragment drogi
niezbyt przypada mi do gustu
jest tu sporo dziwnych płaskich odcinków
i jedna większa wypukłość terenu
przebiegająca tuż przy mecie biegu.
Dla mnie to jednak dopiero 30 któryś kilometr
i choć spodziewałam się w tym czasie
męczyć podejściem pod ostrą górę
przychodzi mi błądzić po polach i rozdrożach w poszukiwaniu Błędnych skał.
Całe to zamieszanie pozbawia mnie sporo energii
i znów wyprzedza mnie Dziewczyna o Walecznych Oczach
No to teraz już wiem że właśnie dopadł mnie kryzys
bo choć próbuję ją gonić tym razem zupełnie mi się to nie udaje
i rudowłosa biegaczka znika mi szybko z pola widzenia.
Na moje szczęście zaczynam dostrzegać inne zmiany w otoczeniu
mianowicie znajomość trasy.
Znak to nieomylny
że jestem na dobrej drodze pod ostrą górę
która przeżuła i wypluła mnie dokładnie rok temu.
W obecnych okolicznościach widząc znajome schody w górę
jestem jednak uradowana bo wiem że do punktu z wodą już niedaleko.
Wszystko co muszę teraz zrobić to zebrać w sobie siły
i żwawym krokiem piąć się w górę.
W swym założeniu jestem tak konsekwentna
i skoncentrowana że niemal nie zauważam biegnącej w moim kierunku
sylwetki Mojej Szybszej Połowy.
Jak to?
Ty tutaj? -moje oczy zmieniają się w dwa znaki zapytania.
Ostatni raz ramię w ramię biegłam z nim chyba 10kilo lat temu:-)
Okazuje się że nie tylko jego ale i naszą wspólną znajomą
Świetną Ultraskę dopadł jakiś kryzys ulokowany w żołądkowych dolegliwościach.
Cóż ja mam to szczęście że mój żołądek dzielnie znosi zwykle wszystkie ładowane
w siebie świństwa podczas biegów z kilkoma wyjątkami
nie jem pomarańczy i nie piję gazowanej wody.
W obecnej sytuacji czując się całkiem nieźle nie za bardzo wiem jednak jak pomóc.
Postanawiam podziałać im troszkę na psychikę i mobilizuję
umęczone bólem ciała do biegu.
Nie pobiegnę jednak za nich
ale też niepisana zasada biegaczy mówi
żeby nie poświęcać się dla kogoś podczas biegu
każdy pracuje na swój wynik
na tym jak radzimy sobie w kryzysowych sytuacjach
polega też cała rywalizacja.
Na przynętę lekkiego podkręcenia tempa
łapie się Moja Szybsza Połowa
nadal jednak widzę że mój mąż nie jest sobą
i strasznie gwiazdorzy :-)
w związku z czym postanawiam
uciec się do sposobu który zawsze skutkuje
wejścia mu na ambicję.
Mówię mu że właśnie dogania mnie jakaś kobieta
(co akurat jest prawdą)
i że On chyba nie chce abym dała się jej tak łatwo wyprzedzić.
Efekt jaki przynoszą te słowa przerasta moje najśmielsze oczekiwania.
Moja Szybsza Połowa jak oparzona podnosi się do pionu
i zaczyna mi ostro uciekać
No to ładnie
teraz to ja chyba mam kryzys
albo po prostu znów wszystko jest na swoim miejscu
bo choć konkurentka schowała się już dawno za moimi plecami
to ja nie mogę dogonić Mojej Szybszej połowy
Na szczęście wiem że meta jest już blisko
Przed nami już tylko zbieg pod Szczeliniec
i pamiętne schody z którymi mam porachunki do wyrównania.
Zachęcona narzuconym tempem
zaczynam finiszować jakieś 2km przed metą
i choć lekko obawiam się co z tego będzie
to jednak nie mam czasu zbyt mocno o tym myśleć.
Pędzimy teraz ramię w ramię jak na treningach
ja i Moja Szybsza Połowa
czyli nasza Wilcza Wataha:-)
Po drodze spotykamy wypłukaną z sił naszą przyjaciółkę
Wytrawną Falenicką Góralkę która według naszych szacunków
już dawno powinna być na mecie.
Co ciekawe okazuje się że i ją dopadła tajemnicza
żołądkowa przypadłość.
Ponieważ znam Agę i nie wierzę w przypadki
wiem że to nie jest raczej chwilowy kryzys
tylko rzeczywista dolegliwość
wobec czego zapewne na niewiele jej się zda
moje ponaglanie że meta jest już blisko.
Wszystkie te okoliczności powodują
że coraz bardziej mobilizuję samą siebie
do zakończenia z przytupem tego biegu.
Zaczynają się jednak schody
i kończy się moja pewność siebie.
Idzie mi całkiem nieźle
ale no właśnie tylko "idzie".
W pewnym momencie Moja Szybsza połowa
zgina się w pół mówiąc że złapał go skurcz
i prosząc bym nie czekała na niego tylko
biegła do mety.
I tak tuż przed metą zostaję sama
ze świadomością że prawie wszyscy bliscy bądź dalsi znajomi mi ludzie są za mną
i walczą z kryzysami bądź bólem
z którym ja ich zostawiłam
egoistycznie myśląc o swoim i tak niezbyt dobrym przecież wyniku.
Mam wyrzuty sumienia
Cała ta rywalizacja przestaje mi się podobać
ale ponieważ gra toczy się dalej
to i ja nie wychodzę z roli.
Wyprzedza mnie współpracująca ze sobą para
ktoś krzyczy że to już ostatnie schody
lecz to mnie dodatkowo dobija
bo zdaję sobie sprawę że znów na samej końcówce
przegrywam rywalizację z inną kobietą
ulegając jej na ostatnich metrach.
Wbiegam na metę wyczerpana
z czasem gorszym od zeszłorocznego o całe 40minut
i z mieszanymi uczuciami
Widok ze Szczelińca nie cieszy mnie już tak jak poprzednio
teraz chciałabym zobaczyć Moją Szybszą Połowę
i pozostałych przyjaciół
czuję że tym razem od rywalizacji ważniejsza była dla mnie solidarność
Nie tak pragnęłam wygrywać
wykorzystując słabość najbliższych sercu rywali
ale taki scenariusz staje się faktem.
Wywrócona do góry nogami
tabela z wynikami doskonale oddaje to co dzieje się z człowiekiem
na długim górskim biegu
Ci których spodziewałam się zobaczyć najpierw
zostali gdzieś z tyłu
przygarbieni walcząc z kryzysami
a Ci którzy mieli być daleko za nimi
zapunktowali dyspozycją dnia i wykonali 120% planu.
Wśród nich byłam ja
ale też i On
uśmiechnięty znajomy Geolog z naszego pokoju
który choć twierdził że woli się wspinać niż biegać okazał się być
czarnym koniem naszego zespołu
przybiegając na metę ponad godzinę przede mną.
Zamieniam z nim raptem jedno zdanie
i już na mecie jest Moja Szybsza Połowa
Cieszę się że udało mu się w końcu mu pokonać skurcze.
Po paru minutach pojawiają się na mecie kolejni
znajomi i im jest nas więcej tym weselej.
Razem idziemy się zregenerować na kluskach
potem wspólnie bawimy się po dekoracji
oglądając zdjęcia Silnego wymieniając spostrzeżenia stukając kieliszki
pysznego czerwonego wina
Wspinacz Geolog mówi nam że starym ukraińskim zwyczajem
komu trafi się resztka z butelki
może opróżniając ją pomyśleć życzenie które spełni się w swoim czasie
Problem w tym że nikt z nas po takim biegu nie ma ochoty na drugi kieliszek
ostatecznie zgadzam się na to ja bo i bez zwyczajów i rytuałów mam
zwyczajne ludzkie życzenie abyśmy za rok znów spotkali się
w tym samym miejscu i w tym samym gronie.
Zaczynam dostrzegać towarzyski wymiar tego biegu
W zeszłym roku przybyłam tu by zbierać nowe doświadczenia
przekraczać własne granice
w tym roku na tej samej trasie nauczyłam się jak ważni są ludzie
z którymi biegnie się przez życie
i to że czasem od mety ważniejsze jest to by nie stracić ich z oczu
bo bez nich po prostu ciężko być sobą.
Ps. Ten wpis jest dla Was z którymi tam byłam biegałam i wino piłam:-)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Honda (2013-07-17,00:26): Piękna puenta... piękny wpis, piękne przeżycia... Uwielbiam to czytać! Aż mam ciarki :) jann (2013-07-17,07:24): Swietna relacja , muszę tam wystartować w przyszłym roku i popróbować tego wina, gratuluję wyniku jacdzi (2013-07-17,21:30): Swietna relacja! Ja niestety "poleglem" i zszedlem po 32km... Patriszja11 (2013-07-18,12:49): Dziękuję Jacku, moim zdaniem w ogóle jakoś ciężko było w tym roku wiele osób skarżyło się na dolegliwości jelitowe :( ja wprawdzie ich nie miałam ale też nie jestem zachwycona wynikiem grunt to się nie załamywać w końcu sezon biegów górskich w pełni i jeszcze wiele przed nami. Patriszja11 (2013-07-18,13:02): Janie polecam naprawdę super bieg, wspaniali ludzie i wzorowa organizacja Patriszja11 (2013-07-18,13:11): Dzięki Honda no to teraz czekam na nasz pierwszy wspólny bieg, będzie co opisywać :)
|