2013-07-11
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Chce walczyć do końca... (czytano: 4168 razy)
…Przybywamy już w piątek około godziny 19 30, jest ciepło, i nie zapowiada się na deszcz, wbijam się do pokoju, wesoła obsada, jest Kaziu, Szczurek, Darek, i Kuń. Kilka piw, parę kawałów wieczór obchód na start i kawałek trasy, potem kolacja i dobranoc. W sobotę wstałem około godziny 7:40. Bo towarzystwo już japy rozdzierało. Zjadam makaron no chyba oczywiste jest że z sosem czosnkowym i kurczakiem, zapijam poweradem i colą, potem zaczynam przygotowywać sprzęt na trase, jeszcze raz spoglądam na mape. Przebieram się w startowe ciuchy, pozostając w zapierdalajkach laćkowych, bo jeszcze sporo czasu, start dopiero o 10:00. Spaceruje wdychając górskie powietrze, i wmawiam sobie że będzie dobrze… to moje 5minut. Zbliża się 9, więc ubieram buty, biore jeszcze magnez. Upewniam się czy mam wszystko w plecaku, krówki, żelki, pełny bukłak wody z miodem cytryna i solą, 2 batony i żel energetyczny na wszelki wypadek. Dobra kurna szoł tajm ! Wybieram się powoli na start z kompanią. Rozgrzewka pani z kamera bardzo się podoba, dlatego uchwytuje jeden motyw ze mną w roli głównej. Ustawiamy się na stracie ostatnie przemówienia organizatora. No i co jazda, lecimy trochę z górki no i wiadomo ze od razu pod górke. Bardzo szybko ponad 500 osób się rozciąga na szlaku, gdyż wyzwania gór stołowych zaczynają się już na 1km. Mam wrażenie że ulokowałem się gdzieś w pierwszej setce, więc chyba dobrze. Robi się coraz piękniej, krajobraz tych gór zachwyca mnie ogromnie, nigdy nie widziałem takich cudów Około 4km zaczynają się bardzo wąskie szlaki otoczone skałami, jest cholernie ciasno a ja bardzo rozpędzony jeszcze wyprzedzam, tolerancja pozostałych uczestników, gdyż zatrzymują się i pozwalają wyprzedzić, widzą że mam ku temu powody. Dogania mnie Pan Heniek mówię WOW, chyba mocno poszedłem, jak za mna są tacy zawodnicy, ale spoko Marek znasz swoje możliwości i wiesz jakie sobie tępo narzuciłeś. Wiec uciekam mu i już jestem niewidoczny, dobiegam do pierwszego punktu kontrolnego zjadam 3 ćwiartki pomarańczy garść żelków które były na punkcie i wypijam kubek izotonika. Dobra dalej lecimy majster, wyprzedzam znów parę osób, ale dogania mnie znów Pan Heniek, twardo mu uciekam, ale tym razem, nie daje rady mu zniknąć z oczu i wiem ze gdzieś za mna biegnie. To już prawie jak oddech na plecach, ale znów zaczyna się ekstremalny teren płyt skalnych po których trzeba sporo poskakać i się nagimnastykować, zbyt szybko wbiegam w jedna szczeline, i zaliczam pierwszy kontakt z skałami obcieram cały lewy piszczel, je… to pomyślałem poszczypi i przestanie, naciskam jeszcze szybciej, potem zaczyna się w miare płaski fragment ale dosyć korzenny, skupiam się maksymalnie, aby nie zahaczyć o żaden z korzeni. Ale zmęczenie daje się we znaki, odpływam przy muzyce która mi towarzyszy, i to powoduje crah !!! upadam dość poważnie dzieje się to szybko i boleśnie, jednak mój upadek jest dosyć ciekawy upadam na ziemie odbijając się od niej jak od trampoliny i biegnę jeszcze szybciej, wystraszony spoglądam na udo, kur… całe rozwalone, ale co tam, lecisz mistrzu, spoglądam na prawa rękę, i wyciągam z niej igły sosny, opluwam ręke i biegne dalej. Wystraszony zwolniłem, dobiegam do drugiego punktu kontrolnego spoglądam na zegarek 1:51. Wow jest gites, zaraz obok mnie staje Pan Heniek, zjadam znów 3 ćwiartki pomarańczy i garść żelków z punktu, zapijam izotonikiem, i uzupełniam bukłak wodą. Startuje już z panem Heńkiem, ale ucieka mi, zaczyna się deszcz, był niczym manna z nieba, biegniemy około 2km asfaltem, po chwili pojawia się zbieg na szlak, w miedzy czasie mija mnie 4 osobowa grupa, jeden pan z tej grupy ma całkowicie otwarty plecak, uświadamiam go i oferuje mu pomoc, w ramach podziękowania podaje mi dość drogi żel, masz młody mówi i walcz, jesteś dobrym człowiekiem, odmawiam przyjęcia żela i wskazuje ruchem ręki na swoje serce, mówią „kolego tutaj drzemie cała energia, nie w zelach” facet zszokowany gestem podaje mi ręke i krzyczy walcz, wyprzedzam ich, walcze z szlakiem, i zaczyna się, zaczyna się największy koszmar tego biegu, jakieś dziwne nudne podejście, do tego wychodzi mega słońce po deszczu, w momencie łapie mnie ściana, walczę z myślami, robie się mega głodny, zjadam pół paczki żelków, i 4 krówki, co chwile popijając wodą, to nie pomaga ściana trwa nadal, czuje się strasznie osłabiony. Dogania mnie znów ta sama 4 osobowa grupa, i zachęca do dalszej walki, jakos to dodeptuje, i docieram na prosta a potem znów na ekstremalne zbiegi, w Marku znów budzi się demon, dajesz kur… !! dobiegam na maksie do 3 punktu kontrolnego na 28km znów zjadam 3 ćwiartki pomarańczy garść żelków, i biegnę dalej, tutaj mamy dość sporo podbiegów, które są po prostu nudne, z nudów znów jem żelki i krówki, potem znów ekstremalne zbiegi, żywioł górski wyzwala we mnie już demona do kwadratu, turyści na szlakach niesamowicie mnie dopingują, to daje mega kopa uwierzcie mi. Na tym odcinku do 38km towarzyszy mi tylko samotność długodystansowca, mimo wszystko jednak nie poddaje się, dobiegam do ostatniego punktu kontrolnego, uzupełniam bukłak woda, nie zjadam nic i biegnę dalej, zostało pare podbiegów prosta a potem mega zbieg, dobiegam do młodego kolesia który prosi mnie abym mu pomógł nie jest w stanie biec sam, twierdzi że nie wytrzymuje juz psychicznie, nie odmawiam pomocy, częstuje go krówką, i potem jeszcze jedna, jest zachwycony taką odżywka na trasie Dobra stary mówi lecimy, towarzyszymy sobie w zbiegu, ale w pewnej chwili znów crah ! leże w największym błocie jakie było na trasie wpadam rękoma i kolanami do błota, szybko wstaje ocieram ręce o łydki, przemywam reszte wodą z bukłaka i biegniemy dalej. Pokonujemy jeden z niebezpieczniejszych zbiegów, i dobiegamy na prosta po asfalcie widzimy tabliczkę do mety pozostało 2,2km kolega zaczyna strasznie przyśpieszać a ja opadam z sił, w pewnej chwili zatrzymuje się i odwraca się w moja stronę krzycząc „ku**a nie po to mnie wyciągnąłeś z dołka, żeby mnie teraz przed meta zostawić” Nie wiem jak wtedy zareagowałem ale przyśpieszyłem, krzycząc w niebogłosy z bólu, co przyciągało uwagę kibiców, niektórzy traktowali to ze śmiechem inni dodawali otuchy że to końcówka, nie wiem czemu ale nikt mi nie powiedział że ostatnie 750m to 666 schodów na wysokości 168metrów, kur……. Mać pomyślałem, ale co mi pozostało, wchodzimy na czworaka już praktycznie po tych schodach, w połowie schodów pośród swoich bólowych krzyków słyszę inny krzyk „dawaj marek” spoglądam i widze że to Marcin Świerc zwycięzca biegu, zagrzewa mnie do walki aby się nie poddawać, nie wiem jak to robie ale wstaje, z krzykiem i zaczynam szybciej wchodzić wprawdzie już wbiegać po schodach, prosta dzięki Ci Boże ! ostatnie 100metrow czuje jak unoszę się w powietrzu, wbiegam na mete z gestem uniesionej ręki, to chyba miało pokazać moje zadowolenie, bo uśmiechnąć to ja się już nie umiałem, spiker krzyczy Marek Grund Gratuluje zamykasz pierwszą 50siatke uczestników…. O ku….. Co ja zrobiłem pierwsza 50 ? spoglądam z niedowierzaniem na tablice i widzę
Miejsce 50 Marek Grund czas 5:25:42. Kategoria M1 – 11
….. w tym momencie uświadamiam sobie że marzenie można spełnić podwójnie, ja chciałem się zmieścić tylko w pierwsze setce a nie pięćdziesiątce. No ale skoro już jestem to się uśmiechnę, ha !!! udało się !!!
„Bo czuwały nad nami Pasterskie Anioły”
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora mamusiajakubaijasia (2013-07-12,09:03): Mocarz jesteś, Marku:) Gratuluję!
|