Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [41]  PRZYJAC. [96]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
kasjer
Pamiętnik internetowy
miałem szczęście...

Grzegorz Perlik
Urodzony: 1955-11-18
Miejsce zamieszkania: Bydgoszcz
28 / 129


2013-07-07

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
nie ma jak u mamy... (czytano: 584 razy)

 

nie ma jak u mamy...

Wojciech Młynarski śpiewał kiedyś tak:

nie ma jak u mamy, ciepły piec, cichy kąt
nie ma jak u mamy, kto nie wierzy robi błąd
nie ma jak u mamy, cichy kąt, ciepły piec
nie ma jak u mamy, kto nie wierzy jego rzecz

Wczoraj po raz drugi biegłem w Lubiewie. Mała gmina położona w Borach Tucholskich. Piszę o niej trochę w zeszłorocznym moim wpisie na tym blogu.

Tym razem już wiem co mnie czeka. Wiem jaka jest trasa i przede wszystkim atmosfera. Zabieram ze sobą na ten bieg Hanię. Namawiałem ją ten start szczególnie ze względu na atmosferę, bo nie jest to trasa do bicia rekordów życiowych. Ale pewnie czasem i takie się tam trafiają.

Już sama podróż wprawia mnie w dobry nastrój, bo im bliżej Lubiewa tym okolice ładniejsze. Jesteśmy na miejscu na godzinę przed biegiem. Sprawne biuro zawodów jakby na nas czekało, bo odbieramy pakiet i chipa w kilka minut. A pakiet? Zaglądam do środka torby a tam między innymi słoiczek miodu z Borów Tucholskich, ciemny chlebek pewnie z miejscowej piekarni i słodkie galaretki, też pewnie miejscowego producenta. Pakiet z sercem. Taki jak od Mamy. Bo pewnie też wspominacie, a niektórzy przeżywają je teraz, czasy, kiedy wyjeżdżaliście od Waszej mamy a na pożegnanie… masz dziecko, dla ciebie zrobiłam te kompoty, masz ten placek, bo dla nas z tatą za dużo zostanie…

nie ma jak u mamy...

Idziemy z Hanią na rozgrzewkę. To też okazja do powitań, bo bardzo wielu znajomych bierze w nim udział. A bieg nieduży, bo pobiegło niecałe 220 osób. W okolicach linii startu widzę dziewczyny ubrane w borowiackie stroje. Trochę się broniły ale w końcu udało mi się zrobić z nimi wspólne zdjęcie. Tak jak przed rokiem. Musiałem mieć to zdjęcie, bo przecież Mama też takie stroje haftowała.

Czas na start. Przed startem jeszcze chwila ciszy dla zmarłego w tym roku lokalnego działacza, który ubarwiał poprzednie biegi swoją gwarą borowiacką i ruszamy. Hania jak zwykle chce zacząć szybko ale powstrzymuję ją. Założyłem, że przy dosyć wysokiej temperaturze powinniśmy zmieścić się w średnim tempie na całym dystansie 15 km około 5:25/km. Po obiegnięciu całego Lubiewa wybiegamy w stronę Bysławia. Słońce grzeje, ale lekki wiaterek chłodzi. Bieg zapowiada się jednak trudny. Na 4 km przychodzi mi do głowy myśl, że do Bysławia po zmianie trasy jeszcze ok. 2,5 km a woda by się przydała za kilometr. Ja biegnę z butelką wody ale Hania bez a wysiłek u niej widzę duży. Na piątym kilometrze, gdzieś w polu, woda jednak jest. I to w małych butelkach. Piję niewiele a reszta leci na głowę i plecy. Bardzo pomogło. Hania, która ma życiówkę na 15km trochę ponad 1:19, też odżywa. Nie mówię jej tego ale mój zegarek pokazuje średnie tempo 5:20 a biegniemy od 5km szybciej.

Dobiegamy do Bysławia a tu lotna premia i trochę kibiców. I znowu, tak jak w zeszłym roku, panie w borowiackich, pięknych strojach podają nam wodę. Przebiegamy przez mała bramę lotnej premii a dalej, przy domku siedzi starsza pani i tłucze dwiema pokrywkami do garnków i nas dopinguje.
I przypomniało mi się, kiedy jako dziecko też czasem tak dla zabawy wykorzystywałem pokrywki do garnków. A Mama musiała tego słuchać. I słuchała, bo…

nie ma jak u mamy...

Biegniemy dalej w kierunku Bysławka. Po drodze strażacy z kurtyną wodną a na 10 km znowu woda w butelkach. Na moim zegarku pojawia się średnie tempo z całego przebiegniętego dystansu 5:19/km. Nie mówię Hani, ze biegniemy na granicy jej życiówki. Staram się tylko utrzymać równe tempo. Za Bysławkiem zaczynają się podbiegi, w tym jeden dłuższy dosyć solidny. Uprzedzam o tym Hanię. Podbiegamy pierwszy, drugi a potem ten najtrudnieszy, trzeci. Hania pracuje mocno. Na całym dystansie to raczej ja dyktowałem tempo, teraz walczę o utrzymanie się za nią. Na końcu podbiegu mówię do niej – masz siły to biegnij do przodu, ja zwalniam. „Nie, biegniemy do mety razem”. Nie miałem wyjścia. Nogi z waty ale biegnę za Hanią dalej. Znowu punkt z woda. Jest jak zbawienie. Parę łyków a reszta na plecy. Odżywam i znowu dobre tempo, ale średnie spadło do 5:22/km. Nie będzie nowej życiówki dla Hani ale wynik jak na warunki pogodowe zapowiada się znakomity. Meta coraz bliżej. Jeszcze kilometr, jesteśmy oboje zmęczeni a tu jeszcze jeden podbieg. Za nim zbieg do mety. Przyśpieszam ale widzę, że Hania nie może szybciej wiec odpuszczam. Bo razem do mety.

Wynik 1:20:38 bardzo nas cieszy. Mnie szczególnie dlatego, ze był to pierwszy bieg od kilku miesięcy, kiedy nic w nogach nie bolało.

Bieg zakończony, dobry wynik, medal jest, więc cóż więcej oczekiwać? Tyle, że w Lubiewo też pewnie czasem sobie nucą…

nie ma jak u mamy…

Spotykamy się na placu z małą sceną. Jest gdzie zjeść biegową zupkę, porozmawiać, odpocząć. Jest występ taneczny dziewczynek, są śpiewy miejscowego zespołu ludowego. Między biegaczami krążą dziewczyny z miejscowymi wypiekami. Takim jakie robiły nasze mamy i nas nimi karmiły. A potem nagradzanie zwycięzców. Całość prowadzi z werwą młody następca zmarłego w tym roku Pana Włodzimierza, którego podobizna znalazła się na pięknym medalu wręczanym na mecie. No i losowanie nagród. Tym razem i mi szczęście dopisało i też taką wylosowałem.

Potem jeszcze losowanie dodatkowe losów z loterii fantowej, prowadzonej na rzecz remontu wieży kościoła w Lubiewie. A tuż przed losowaniem podchodzą dwie panie z grupy organizatorów i pytają, czy naszym zdaniem coś można jeszcze poprawić w organizacji biegu. Ale co? – zastanawiamy się z Damianem, nowo poznanym młodym kolegą biegaczem. Podrzucam paniom pewien pomysł na medale na przyszły rok, Damian też podsuwa inny ale razem stwierdzamy, że najcenniejsza jest atmosfera tego biegu.

W poprzednim wpisie z zeszłorocznego biegu w Lubiewie pisałem o obecności na nim mojej nieżyjącej Mamy. Tym razem też była ale pewnie już uspokojona, że te 15 km to biegam z przyjemnością, została w Lubiewie, żeby dopilnować pobiegowej zupki i ciepłej wody w łazienkach. Żebym spokojnie mógł porozmawiać z Hania, Haliną, Arturem, Damianem i wieloma innymi osobami. Żebym mógł wracając do domu zanucić sobie te do bólu prawdziwe i piękne słowa

nie ma jak u mamy, ciepły piec, cichy kąt
nie ma jak u mamy, kto nie wierzy, robi błąd
nie ma jak u mamy, cichy kąt, ciepły piec
nie ma jak u mamy, kto nie, wierzy jego rzecz


autor fotografii: Marcin Janczarski


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Master Piernik (2013-07-07,13:58): Od dzisiaj zaczynam śledzenie Twoich wpisów na blogu. Pięknie napisane. Pozdrawiam serdecznie !
birdie (2013-07-07,15:05): No i jak tu z Tobą nie biegać :) No ale nowych rzeczy się teraz dowiedziałam ..Sekrety jakies..tak to my się bawić nie będziemy panie Kasjer ;)







 Ostatnio zalogowani
seba1
02:43
Arti
00:42
Śmigło
23:06
grzedym
23:05
soniksoniks
22:33
42.195
22:10
fit_ania
22:10
Citos
21:35
heelmaes
21:29
Marcin Kaliski
21:13
BULEE
20:59
uro69
20:55
Admin
20:35
Raffaello conti
20:31
Wojciech
20:26
gpnowak
20:26
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |