2013-06-15
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| kiss of life, kiss of Earth, kiss of death (czytano: 439 razy)
kiss of life, kiss of Earth, kiss of death
Plan na dzisiejszy trening był prosty – około 20km w tempie 6:00.
Postanowiłem wyruszyć możliwie wcześnie, bo zapowiadał się upalny dzień. O 8 rano było już 17 stopni. Ubrałem się na bardzo krótko (koszulka bez rękawków) i wyszedłem na moją trasę treningową. Uruchamiam zegarek, szybko łapie sygnał GPS, pulsometr też już działa. Włączam MP3 i ruszam.
A ze słuchawek słyszę „Kiss of life” Sade.
Pierwsze metry i oczywiście sprawdzanie jak nogi pracują. Lewy achilles milczy a ból w prawej nodze ledwo wyczuwalny. Jest dobrze.
Biegnę do miejsca, gdzie zwykle się rozciągam. Chwila przerwy i ruszam do zasadniczego treningu.
Świeci słońce ale ja biegnę ocienioną trasą. Między konarami drzew widać błękitne niebo a na nim tylko parę chmur. Na trasie, którą biegnę (ścieżka rowerowa) nie ma nikogo. Z lasu dobiega śpiew ptaków. Spokój, słychać tylko moje miarowe kroki. Jest to czego mi ostatnio bardzo brakowało. Biegnie się bardzo, bardzo przyjemnie. Taki
kiss of life
pomyślałem.
Początkowo kontrolowałem i tempo i tętno ale skoro miałem taką przyjemność z biegu, czas nie miał znaczenia, to na moim zegarku włączyłem wyświetlanie tylko tętna. Żeby sił starczyło na cały bieg.
Dobiegam do końca ścieżki rowerowej, wracam, ale nie biegnę nią dalej, bo skręcam w leśną drogę. I jest jeszcze przyjemniej. Gęste zarośla, intensywnie zielone. Czasem jakiś ptak spłoszony kryje się w nich. Zewsząd atakują leśne zapachy. Droga wąska, czasem piaszczysta. Tempo biegu spokojne, równe, niemęczące.
kiss of life
Dobiegam do 11km. Droga trochę nierówna, poorana, bo wokoło wycinka drzew. Biegnie się jednak dobrze, ciągle w tym nastroju wręcz euforii. I nagle…! Zdarzyło mi się to pierwszy raz w czasie treningu. Trafiam w mały, wystający z drogi korzeń i przewracam się. Cóż, poczułem co to
kiss of Earth :)
Lekkie otarcie kolana i skurcz w lewej łydce. Wstaję, rozciągam tą łydkę, trochę boli ale ruszam do biegu. Dziwne, przed tym upadkiem trochę odzywał się achilles. Teraz niczego nie czuje poza lekkim bólem w łydce. Ale to ból niewielki. Wracam do wchłaniania tego co daje mi otoczenie. I do swoich myśli.
Bo wracam w nich do wydarzeń sprzed dwóch lat. Myślę o tym, że to jednak jakiś cud, że mogę biegać i przeżywać takie chwile jak ten trening.
kiss of life
Myślę też o Hani, biegowej koleżance. Miała biec ze mną ale tak wcześnie nie mogła i miała biegać sama ok. 10 na wałach nad Wisłą, na otwartej przestrzeni. Czy to dobry pomysł na taki upalny dzień? Bo robi się coraz cieplej. Czuję to, chociaż biegnę głównie w cieniu.
Dobiegam do miejsca, gdzie zostawiłem wodę i tam się na chwilę zatrzymuję. 14 km a samopoczucie dobre. Ruszam i zastanawiam się jak pobiec. Do planu zostało tylko 6 km a ja ciągle czuję ten
kiss of life
Zmieniam plan i powinno wyjść ok. 25km. Im bliżej 20-tego km, tym bardziej dociera do mnie, że chyba przesadziłem. Temperatura rośnie a z nią moje tętno. Na 22km zatrzymuję się na chwilę. Potem drugi raz, trzeci. Na końcu 22 km zaczyna się droga na otwartej przestrzeni. Wybiegam z lasu i czuję coś na miarę
kiss of death :)
Żar z nieba się leje, lekkie podmuchy wiaterku przypominają gorącą suszarkę do włosów. Tętno skacze w górę, siły gdzieś ulatują. Biegnę bardzo wolno ale biegnę, bo na końcu tego 23 km jest moja butelka z wodą. Z wielkim trudem docieram do tego miejsca.
Dochodzę do siebie. Niestety, dalej też przeważnie otwarta przestrzeń. Jeszcze 2,5 km, ale świadomość, że do domu już blisko, pomaga. Dobiegam do skrzyżowania, gdzie zwykle kończę trening. Muszę chwilę poczekać na przejściu dla pieszych, bo przejeżdża samochód z napisem „chłodnictwo, klimatyzacja” :). Przechodzę na drugą stronę a przy ulicy fragment ziemi niczyjej, porośnięty polnymi, żółtymi kwiatkami. W tym upale pachną bardzo intensywnie miodowym zapachem. Tak intensywnie, że staję na chwilę, by się nim raczyć.
I znowu wraca myśl, że chociaż trening w końcówce ciężki, to przecież go przebiegłem. Jak wiele innych treningów i zawodów w ciągu minionych dwóch lat. A każdy trening i każde zawody to był taki
kiss of life
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu birdie (2013-06-16,21:59): no Hania niestety zalowala ze z Tobą nie pobiegła. Zaliczyła Kiss of failure :)
tatamak (2013-06-17,10:27): U nas takich pięknych tras nie ma i trzeba w zasadzie na odkrytym słońcu zasuwać :-(. Zimą, na zbitym mokrym śniegu też zaliczyłem pierwszą w swojej biegowej "karierze" glebę. Rozłożyłem się jak żaba i poczułem jak panczenista na zakręcie, gdy nie wyrabia :-). Pozbierałem się, kolano pobolewało, ale do końca biegu śmiałem się do siebie z tego wydarzenia :-). Pozdrowienia dla Kolegi Kasjera. Jolaw1 (2013-06-19,14:40): :-))) milka79 (2013-06-20,11:58): Podobno gdyby bieganie było łatwe nazywało by się piłka nożna ;-)
Potrafisz zarazić swoją energią i siłą . Nauczyłam się od Ciebie wytrwale dążyć do założonego celu z radością! I zawsze wiem że dam radę!
|