Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [92]  PRZYJAC. [131]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
BULEE
Pamiętnik internetowy
BULEE (w końcu!) maratończyk

Dariusz Lulewicz
Urodzony: 1979-01-24
Miejsce zamieszkania: Gdańsk
238 / 466


2013-06-08

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Bieg Filipidesa (czytano: 330 razy)

 

8 Bieg Filipidesa w Pasłęku.
Mimo iż zawsze uwielbiałem biegać w Pasłęku, to już dzień przed zawodami wszystko mi mówiło, że coś chyba będzie nie tak - ból gardła, ogólne rozbicie, a już w dniu zawodów obudziłem się z naciągniętym mięśniem w plecach. Jakby mało tego - już wyjeżdżając z Gdańska zorientowałem się, że zapomniałem dowodu osobistego, więc trzeba się było wracać. No nie, same złe znaki. A już w samym Pasłęku przywitała nas pogoda masakra, słońce normalnie zabijało... Jak nic, zapowiadało się, że z pewnością będzie ciężko, nawet ciężej niż w Kwidzynie. I faktycznie było, tym bardziej, że przez pierwszy kilometr biegu niemiłosiernie bolało mnie ścięgno Achillesa, które na szczęście potem przestało dokuczać. Ale co dziwne, mimo iż zacząłem mocno, to z każdym następnym kilometrem nadal trzymałem równie tempo. Pierwsze 5km to ogromne zaskoczenie, bo czas 22:10 - wow, powinno mi się raczej udać zmieścić w 45 minutach. Jednak od około 6.5km nagle odcięło mi moc i chcąc nie chcąc systematycznie zwalniałem, a jeden lekki, ale bardzo długi podbieg ul. Polną wcale nie ułatwiał sprawy. Stąd druga część wyszła już znacznie gorzej (23:15), a całość zamknęła się w 45:25. Jestem więc zadowolony z tego, że powoli zbliżam się do takiego biegania, które by mnie satysfakcjonowało - co więcej, które kiedyś było normą i planem minimum, ale niezadowolony, że roztrwoniłem zaliczkę z pierwszej części biegu i trochę żal mi tych 45 minut. Ale ogólnie i tak jest dobrze, bo przy takiej pogodzie spodziewałem się o wiele, wiele gorszego czasu. A sama organizacja biegu - rewelacja! Wspaniała atmosfera, nieustanny doping na trasie, a szczególnie żywiołowo reagowały dzieciaki – to na pewno dawało kopa, choć już przy ostatniej pętli nie miałem sił z nikim przybijać piąteczek… Po biegu zupka, kawa, nawet był wielki talerz różnych serów. Udało mi się nawet załapać – pierwszy raz, odkąd biegam – na masaż. Jedyny mały minusik muszę dać za to, że punkt z wodą niespodziewanie zniknął na ostatniej pętli, czyli tej najważniejszej w tak wyczerpującą pogodę, gdy biegnie się już na końcówce sił. Ale tej jeden mankament nie przesłania całościowego obrazu, za który trzeba wystawić ocenę bardzo dobrą. Jak zwykle w Pasłęku, dobrze mi się biegało, dobrze się bawiłem i na pewno będę tam częstym uczestnikiem!

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
romaolsz
16:19
Andrea
15:59
alex
15:41
olos88
15:33
BornToRun
15:01
janusz9876543213
14:59
stanlej
14:59
Inek
14:47
RobertLiderTeam
14:43
platat
14:42
Serce
14:34
oksanka
14:18
Admin
14:17
runner
14:08
lemo-51
14:03
mateusz
14:03
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |