2013-05-21
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Empty Walls & Open Road (czytano: 758 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.youtube.com/watch?v=-CxKA1uETxE
Każdy ma swoje katharsis
Jedni koncentrują się na oczyszczaniu ciała
stosując dietetyczny detoks
inni rok rocznie biorą udział w pielgrzymce
by uporządkować sprawy ducha.
Ze mną jest tak że ponieważ nie lubię diet
i odchudzam się dodawaniem wybieganych kilometrów
a moim rodzinnym miastem jest Częstochowa
zamiast maszerować przez Polskę by być bliżej Boga
co roku po prostu biegam
w Cross maratonie "Przez Piekło do Nieba".
Chociaż Piekło i Niebo to w tym wypadku
tylko miejscowości w województwie świętokrzyskim
a organizatorzy nazwali bieg
by skojarzyć go trudami pokonywania maratońskiego dystansu
Dla mnie ten start
ma wymiar osobistej podróży w głąb siebie
podczas której poddaję próbie ciało
a w myślach szukam odpowiedzi na dręczące mnie pytania
i co ciekawe gdzieś pomiędzy piekłem a niebem
zawsze udaje mi się znaleźć odpowiedź.
Tak musiało być i tym razem.
Do Sielpi jak zwykle docieram na ostatnią chwilę
Ku mojemu miłemu zaskoczeniu
okazuje się jednak że jestem tu oczekiwanym gościem
W biurze zawodów czeka na mnie
specjalnie odłożony numer startowy
choć tak naprawdę nie mam pojęcia
jaka jest różnica między 20 a 155?
ale to i tak miłe zostać wyróżnionym jako stały bywalec
Na starcie spotykam parę przyjaciół
z którymi rok temu
byłam dokładnie w tym samym miejscu
Moja przyjaciółka z ciałem ze Stali a Górami w Duszy
przyjechała tu aż z odległych Alp
właśnie na ten bieg
Tak cieszę się że mogę ją zobaczyć
porozmawiać inaczej niż za pomocą słów pisanych.
Rozmawiamy więc
lecz czasu jest jak na lekarstwo
za chwilę start
i właśnie wyczytują nasze nazwiska
obok siebie
jako wartych zapamiętania faworytek
To kolejny bardzo miły akcent
choć ja wiem a oni jeszcze tego nie wiedzą
że zeszłoroczny scenariusz z mety wcale się nie musi powielić.
Przyjechałam tu bowiem szukać odpowiedzi
a wszystkie znaki zapytania
mam w owiniętej bandażem
i wysmarowanej Bengayem lewej nodze.
Na cudowne ozdrowienie za sprawą tego startu
jak mój syn po naklejeniu plasterka na zdarte kolano
wprawdzie nie liczę
ale 42195 m to wystarczająco długo
aby przekonać się
gdzie będzie mi tym razem bliżej
do Piekła czy do Nieba?
i kto ostatecznie komu będzie rozkazywał
ja mojemu Achillesowi czy on mnie?
Na pierwszych kilometrach
biegnę ostrożnie
ważąc każdy krok
robiąc tylko to na co noga mi pozwala
ale muszę przyznać że i tak jest całkiem nieźle
to chyba przez ten zakaz biegania
który wyzwolił we mnie energetyczny przypływ przez ostatnie tygodnie.
Kontuzję trochę odczuwam
ale nie nazwałabym tego bólem raczej delikatnym ciągnięciem.
Biegnę więc dalej w oczekiwaniu na to
co przydarzy mi się na pierwszym podbiegu w Piekle.
Po drodze rozglądam się
i przypominam sobie te wszystkie miejsca
do których przez ostatni rok mogłam chadzać tylko w myślach
zdaję sobie sprawę
że choć droga jest taka sama
i te same przychodzi mi deptać kamienie
to coś jest jednak inaczej
już nie unoszę się nad ziemią niczym Merkury ze skrzydełkami u nóg
Tym razem odczuwam większą twardość gruntu
i to pod obiema nogami.
Tak tak
wchodząc powoli w wiek Balzakowski
nawet póki co bez rubensowskich kształtów:)
mam coraz większą świadomość swojego ciężaru.
Poza tym w tym roku
inne są też moje oczekiwania wobec tego biegu
i teraz chyba właśnie odczuwam całokształt tych różnic
a nie sumę podobieństw.
Cieszę się natomiast że tym razem
towarzyszy mi Moja Szybsza Nie Tylko Biegowa Połowa
i choć fizycznie jak zwykle trudno nam jest się spotkać na trasie
tak naprawdę jesteśmy tu poniekąd z jednego i tego samego powodu
mającego nas czekać wkrótce
Rzeźnika
który jest naszym wspólnym mianownikiem.
Zaprzątając więc głowę myślami
jak radzi sobie mój towarzysz podróży przez życie
mijam po raz pierwszy tabliczkę
Piekło koniec i oczekiwany podbieg
Głodna wrażeń biegnę dalej
Spotykamy się w Niebie
gdzie wchodzący mijają się z wychodzącymi
wymieniamy spojrzenia i uśmiechy
Jeszcze nie wiem że już go nie zobaczę na trasie
biegnę lekko pod górkę w porannym niebiańskim słońcu
zachowując pogodę ducha.
Gdy mijam 10km biegu
spoglądam na zegarek który wskazuje 53 min
czuję pokusę by trochę przyspieszyć
nie poddaję się jej jednak
mając na uwadze jak daleko jeszcze do mety
a czuję w kościach że zdążę się jeszcze zmęczyć tym biegiem.
Po pierwszej pętli zajmuję szóstą pozycję
ale wcale nie czuję oddechu rywalek na karku
ani presji zeszłorocznego podium
Słucham tylko rad własnego ciała
i szeptów aniołów które rozpraszają się w szumie drzew na wietrze.
On jest moim ukojeniem.
Słońce bowiem od poranka toczy zażartą batalię z chmurami
o absolutne panowanie tego dnia od zenitu po horyzont.
Gdy zaczynam kolejną wędrówkę pod górę do Piekła
temperatura podnosi się coraz bardziej
nie pozostawiając wytchnienia trawom i drzewom
które dyszą z gorąca niemiłosiernie
na pochłoniętych bez reszty biegiem maratończyków
Teraz czuję że i ja zaczynam się smażyć w tym piekle.
Wylewam na siebie kolejne kubki wody
lecz odczuwalna temperatura mojego ciała wcale nie maleje.
Łapię się na tym że już nie myślę o nodze
lecz całą uwagę zajmuje mi chłodzenie przegrzanego ciała
Na dodatek jak na złość przestaję się pocić
puchną mi palce
i odczuwam coraz to kolejne objawy
zatrzymania wody w organizmie.
szybko przypominam sobie że w tym roku
w taką pogodę jeszcze nie biegałam
a dwa tygodnie przerwy w treningach zrobiło swoje.
Pozostaje mi zredukować tempo
i walczyć o przeżycie.
Choć zwalniam znacząco
i znów w oddali pojawia mi się Niebo
moje samopoczucie pozostawia wiele do życzenia
Patrzę jak wyprzedza mnie konkurentka
lecz nie mam siły jej gonić
Już zaczynam się martwić co będzie dalej
gdy nagle niebiosa jakby wsłuchane w jęki maratończyków
zachodzą chmurami
akurat gdy pokonuję
długi pas otwartej przestrzeni
gdzie nie miałabym najmniejszej szansy na cień.
A więc jest dla mnie jeszcze jakaś nadzieja
zaczynam sobie w duchu rozmawiać z Bogiem
powierzam mu swój wysiłek
proszę go o wsparcie
o siłę ciała i trzeźwość umysłu
by zdołać ukończyć ten kolejny maraton
pamiętam również o Mojej Szybszej Nie Tylko Biegowej Połowie
dla której proszę o jak najlepszą lokatę na mecie.
Końcówka drugiej pętli dłuży mi się okropnie
tym bardziej że myślami jestem już na trzeciej pętli.
Wiem że z tym samopoczuciem
kolejny podbieg w słońcu do Piekła
może mnie złamać i koncentruję całą swoją uwagę
by przetrwać ten niezbyt stromy ale dość długi odcinek
wynoszący biegaczy prosto pod Niebiosa
potem będzie już tylko z górki
- myślę sobie w duchu.
Biegnąc tak z głową w chmurach
by odwrócić uwagę od dręczonego słońcem ciała
prawie nie zauważam mojego kolejnego przyjaciela
który niczym Czarodziej pojawia się znikąd na mej drodze
i wita ze mną przy trasie
uśmiecham się
i to mnie ożywia
jakie to genialnie proste
jeden uśmiech w trudnym momencie
sprawia że prostuję się i nabieram sił na pokonanie kilometrów z trójką z przodu
bez utraty fazy lotu.
Idzie mi tak dobrze
że na podbiegu w Piekle gdzie prawie wszyscy w moim zasięgu już maszerują
ja wciąż biegnę i wyprzedzam ich jednego po drugim
choć czuję że kręci mi się w głowie od nadmiaru słońca.
Co za ironia przed biegiem dałabym głowę że w tym momencie
będzie mnie bolała noga nie głowa właśnie
Tymczasem walczę z przegrzaniem.
Gdzieś około 34 km
gdy mam ochotę odpuścić trochę to tempo
w zasięgu wzroku dostrzegam idącą ciężko kobietę
pod górę udaje mi się ją wyprzedzić bez trudu
lecz żadna to pociecha pokonać ją bez walki
poza tym sama za swą chwilową nadgorliwość
płacę wysoką cenę.
Przy wodopoju zatrzymuję się i z trudem odnajduję kubek z wodą na stoliku.
Ogarnia mnie panika że zaraz stracę przytomność
więc choć mam nudności postanawiam na stojąco zjeść herbatnika
by mieć pretekst na jeszcze dłuższą chwilę postoju
przynajmniej dopóki
świat przestanie mi wirować
i uda mi się określić gdzie jest Niebo, Piekło i twarda ziemia.
Całe szczęście że to nie punkt przy mecie
bo pewnie gdyby przydarzyło mi się to 7km wcześniej
nie dałabym rady ruszyć na kolejną pętlę,
a tak jestem w połowie okrążenia
w innej bajkowej rzeczywistości
jednocześnie za siedmioma
i przed siedmioma kilometrami
Za mało by się poddać za dużo by się nie przejmować
Postanawiam jednak przetrwać kryzys
przypominając sobie wszystko co wiem o Gallowayu.
Znów jestem w Niebie
lecz z pewnością nie jest to siódme niebo
czuję się raczej jak na rozgrzanej patelni
twarz pulsuje mi z gorąca
całe ciało jest jakby odrętwiałe
w mięśniach odczuwam pieczenie
gdy zwalniam zaczyna mi się mocniej kręcić w głowie
więc staram się trzymać równe tempo
dwukilometrowy rozrzut punktów odżywczych trzyma mnie jakoś przy życiu
dzieląc trasę na krótkie odcinki
Ponieważ mam objawy hiponatremii
staram się jednak już więcej nie pić
choć pokusa jest ogromna
moczę jedynie usta w wodzie a resztę kubka wylewam na głowę
to chwilowe orzeźwienie daje mi kopa na jakieś 500m
po czym od nowa zaczynam się bić z myślami
które skupiają się wokół tematu tabu
dla szanującego się maratończyka
przechodzenia do marszu.
Tak upływa mi 5km
Gdy zaczynają się ostatnie dwa
ze zdziwieniem zdaję sobie sprawę
że to jeszcze za daleko na finisz
Co się ze mną dzieje?
zadaję sobie kolejne pytania retoryczne.
Jak na ironię boli mnie wszystko tylko nie ta cholerna noga
miałam pobiec spokojnie w granicach 4 godzin
żeby nie forsować przed Rzeźnikiem Achillesa
a tymczasem gdzieś pomiędzy 35 a 40 km
upływa mi ponad 30min życia
przekreślając moje szanse nawet
niewinny flirt z granicą 4godzin
Jak to się stało?
Nie mam jednak czasu by dłużej nad tym myśleć
bo oto wbiegam już na na metę
która tym razem jest dla mnie po prostu ogromną ulgą.
Po kilku minutach spędzonych
na leżeniu na trawie i z możliwością myślenia tylko i wyłącznie o sobie
zaczynam dostrzegać rzeczywistość wokół:
Towarzyszy mi moja przyjaciółka z ciałem ze Stali i Górami w Duszy
która i w tym roku zajęła drugą pozycję
pewnie tylko dlatego że nie umiała się odnaleźć
w tak beznadziejnie płaskiej rzeczywistości
Jest też i Moja Szybsza Nie Tylko Biegowa Połowa
ku mojemu zaskoczeniu jednak
bez medalu na piersi
za to z kubkiem wody i bananami przyniesionymi by mnie reanimować
Na metę właśnie wbiega Nieustraszony Włóczykij (też ze Stali oczywiście)
który w terenie radzi sobie lepiej niż Bear Grylls:)
No i jest tu też Czarodziej z 28km
który ma niezwykły dar pojawiania się we właściwym miejscu i właściwym czasie
dokładnie tak jak teraz
gdy to zupełnie nie wspominając o własnej życiówce w połówce
ratuje mi życie termosem pełnym pysznej herbaty z cytryną
która stawia mnie wreszcie na nogi:)
Dochodzę powoli do siebie
i mając w ustach jeszcze smak słodko- kwaśny
dociera do mnie mój wynik 4:15:15 z żyłą na czole
i 6 miejsce wśród kobiet, a 3 w kategorii
podczas gdy w zeszłym roku było 20min i 3 miejsca lepiej.
Choć bardzo wygodnie byłoby w tym miejscu
zrzucić to wszystko na kontuzję Achillesa
to jednak prawda jest taka
że mój niecierpliwy wojownik
dzięki rozsądnemu ograniczeniu treningów
czuł się całkiem dobrze
i przestał mi o sobie przypominać już po pierwszej pętli
Złamała mnie ostatecznie jednak pogoda.
o której znaczeniu w ogóle przed biegiem nie pomyślałam sądząc
że w maratonach nic nie może mnie już chyba zaskoczyć.
Natomiast Moja Szybsza Nie Tylko Biegowa Połowa
która forsując się do granic
tydzień temu zrobiła życiówkę w półmaratonie
tym razem odrobiła przerabianą przeze mnie ostatnio lekcję pokory
i podjęła decyzję z rozsądku za którą podążyło serce
i w obliczu swej własnej starej kontuzji
zrezygnowała z małej korzyści na rzecz tej wielkiej
pozostawiając za sobą pustą ścianę z trofeami
a przed sobą otwartą drogę
dla nas obojga.
I tak choć to ja
szukałam w tym biegu filozofii
To On ateista wyszedł z niego z refleksją
godną zapamiętania
a Bóg mu w tym ani nie pomógł
ani nie przeszkodził
po prostu Był tam z nami.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Inek (2013-05-21,20:08): Piękny opis! Po przeczytaniu, aż się chce biegać, a szczególnie w Sielpi:))) Henryk W. (2013-05-21,20:55): Dziękuję za tak wspaniałą relację. duzers6 (2013-05-21,21:10): Jak zwykle czytam Twoje opisy po 10 razy są naprawdę rewelacyjne. Teraz macie z Mariuszem 2 tygodnie na wyleczenie ran - tylko nie grajcie czasem w piłkę :o) lepiej się zregenerujecie pod kołderką ;o). Za dwa tygodnie czeka zarowno was i nas niezła górska wyrypa. Ale damy radę - Bo kto jak nie my - TWARDZIELE. Pozdrawiam Nieustraszony Włóczykij ,który w terenie radzi sobie lepiej niż Bear Grylls ;o) jacdzi (2013-05-21,21:23): Bylas w piekle, ale na szczescie trafilas na koniec do nieba :-) jann (2013-05-21,21:25): Świetna, przejmująca relacja , przypomina mi się Łódź z 2011r i upał, który wtedy złamał niejeden silny charakter. Najważniejsze, że się nie poddałaś i że z Achillesem OK. Gratulacje za maraton i trzymam kciuki na Rzeźniku.Pozdrowienia Patriszja11 (2013-05-21,23:29): Dziękuję Inku, wobec tego mam nadzieję, że za rok znów spotkamy się w Sielpi i wspólnie pobiegniemy maraton. Patriszja11 (2013-05-21,23:33): Andrzej po prostu Bear Grylls to Ty przyznaj się wreszcie;-) no a tak poza tym Wy też wypoczywajcie i dajcie czadu w Zakopcu niech Was tam konkretnie zapamiętają. Patriszja11 (2013-05-22,16:03): Dziękuję Janie, masz rację upał nie służy biegaczom i trudno się na niego dobrze przygotować, mam nadzieję że na Rzeźniku pogoda będzie łaskawsza. Honda (2013-05-22,18:41): Aż przeszły mnie ciarki.. :) wspaniała relacja, opis walki ze samym sobą i z wszystkimi przeciwnościami... Jestem pod wrażeniem wyniku! I życzę powodzenia na Rzeźniku, z taką psychiką i wolą walki nie ma się czego obawiać :)
|