2013-05-16
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Silesia marathon zaliczony (czytano: 1185 razy)
Po zimowej kontuzji biodra z dozą niepewności zapisywałam sie na ten maraton, własciwie zachęcił mnie do tego mój znajomy, który chciał tam przebiec półmaraton. Do niego dołączył mój syn, także po prostu się zapisałam odkładając płatność prawie do ostatniego terminu. W zeszłym roku przebiegłam tam półmaraton, także to musiał być pełny maraton tym razem. Na przygotowania nie miałam wiele czasu, ale zaczęłam realizować własny plan przygotowań, bazując na systematyczności wybiegań. Trzy dłuższe wybiegania musiały wystarczyć...najbardziej bałam się upałów bo wtedy koszmarnie funkcjonuję, natomiast pogoda jaką zastałam przeszła moje oczekiwania. Zimno, deszcz i chwilami dość silne powiewy wiatru...przyjechaliśmy w taką pogodę, rozgrzewka w mżawce...start w mżawce...miałam nadzieję,że buty nie przemokną póki ino tak pada. Przy Nikiszowcu zrównałam się z Krzysztofem T.,którego tu pozdrawiam i razem z usmiechem na twarzy bieglismy kilkanaście kilometrów pucząc się ze smiechu nawet nie wiem z czego. Później juz nikomu nie było tak radośnie...z mżawki zaczęło solidnie padać, buty chlupały przemoczone...a przed nami druga połówka juz nie taka płaska jak pierwsza. Zaraz na 22 km zaczął się podbieg za Spodkiem,a później już tych podbiegów nie liczyłam. Na 35 km miałam kryzys, gdzie zaczął się półtorakilometrowy podbieg...serce waliło niemiłosiernie i niestety musiałam 20 metrów spokojnie iść póki nie wróci do normy. I właśnie wtedy minął mnie picemarker z czasem 4.30...dziwne bo wydawało mi się,że lecę z 4.30 ale niestety ten pierwszy wyprzedzał o 5 minut, czego nie wytrzymałam na podbiegach. Na 40 kilometrze nie wiadomo skąd dostałam powera i poszłam na całość. I się udało! Czas netto 4:29:54 brutto 4:30:40 Po maratonie zawsze jest jakaś pustka...coś się skończyło...pozostaje ból...oj jaki to ból...mimo zmęczenia nie mogłam w nocy spać, leżałam i nie ruszałam się, a wszystko bolało, ruszyłam się to było jeszcze gorzej. Natomiast hiciorem był mój znajomy Mietek z moim synem, którzy skuli mojego maratonu musieli przyjechać 2 godzin wcześniej. Nie chcąc zmoknąć przed startem spóźnili się na ostatni autobus dowożący półmaratończyków na start. Tramwaj tez im uciekł i na linie startu przybyli 6 minut po starcie. Nie byli w tym sami...dla 6 spóźnialskich organizatorzy włączali ponownie maszynę odliczającą czas:)))) i tym sposobem zaczęli gonić półmaratończyków zlewając się z maratończykami. Hahaha musiało to zabawnie wyglądać, chociaż ponoc im nie było do smiechu...tak to jest jak ich na chwilę zostawiłam samych:))) Nie ma to jak kobieta, która nad wszystkim panuje...;) A poza tym jak se w poniedziałek zrobiłam 4 kilometrowy spacer z zaciśniętymi z bólu zębami to we wtorek nie pamietałam,że biegłam niedawno maraton...juz myślę o nastepnym...życie takie krótkie...modlitwa pomogła...
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora jacdzi (2013-05-17,11:05): GRATULACJE!!!!
|