Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [14]  PRZYJAC. [31]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
creas
Pamiętnik internetowy
"Wciąż biegnę i biegnę, dobrze mi z tym... " (TSA)

Krzysztof Wieczorek
Urodzony: 1968-07-02
Miejsce zamieszkania: Katowice
91 / 109


2013-05-12

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Piąta Silesia (czytano: 265 razy)

 

No to jubileuszowy, piąty, Silesia Marathon zaliczony. Wynik, czyli 4:20, na kolana na nie rzuca i, obiektywnie patrząc, jest no... taki sobie, ale z samego biegu jestem zadowolony. Jak na takie przygotowanie i formę, to jest ok. – albo inaczej, mogło się to skończyć o wiele gorzej. Pisząc w poprzednim odcinku o swoim nastawieniu do tego biegu, zakończyłem tak: „Chcę po prostu dobiec (a nie dowlec się, doczołgać itp.) do parku w Chorzowie, zrobić rundkę po alejkach i przekroczyć linię mety z poczuciem radości i satysfakcji. A potem wypiję w domu piwko albo dwa i pomyślę, co dalej.”. No i właśnie tak było (a częściowo będzie, bo piwko dopiero przede mną :)), tak więc mogę się cieszyć z dobrze wykonanego planu.
A, zaczynając od początku, było to tak. Pogoda była dziś dla mnie wprost wymarzona. Na początku bałem się, że przy 10 stopniach i lekkiej mżawce trochę zmarznę, więc do końca zastanawiałem się nad bluzą i spodniami, ale na szczęście (dzięki, Damek, za dobrą radę przed startem!) zdecydowałem się pobiec „na krótko”. Ponieważ czułem się w miarę dobrze, zacząłem, tak jak planowałem na takie warunki, z „pejsami” na 4:15. Przez pierwsze 10 km biegło mi się bardzo miło. Na Nikiszu Maja na rowerze dała mi batona i zaśpiewała z koleżanką obowiązkowe „Glory, glory, allelula..”, a ja biegłem sobie dalej spokojnie z grupką w średnim tempie ok. 6 min/km. Mały kryzys złapał mnie na połówce w okolicach Spodka, choć to może raczej był strach przed podbiegiem na ul. Korfantego, na którym rok temu zaczęły się moje problemy. Tym razem jednak podbieg okazał się nie taki straszny, choć oczywiście w kość trochę dał. I tak sobie biegłem, choć jednak coraz ciężej, do mniej więcej 28 km. Tam, na którymś z kolejnych niewielkich ale upierdliwych podbiegów grupka z „pejsami” odjechała mi na jakieś 20 – 30 m, a ja nie bardzo miałem już siły i chęci aby ich gonić. To nie był jakiś wielki kryzys, czy odcięcie prądu. Po prostu poczułem, że słabnę i nie ma sensu „iść w trupa”. Nie stanąłem więc, na szczęście, w miejscu, tylko zwolniłem w okolice 6:20 – 6:30 min/km. Trochę się bałem, że po trzydziestym kilometrze nawet to tempo może okazać się za mocne, ale jednak były to nieuzasadnione obawy. Kolejne kilometry robiłem właśnie tak, a czasem, jak było z górki, udawało mi się nawet wrócić w okolice 6:00. Po 35 km już wiedziałem, że dam radę, tym bardziej, że ostatnie 3 km to już prawie same zbiegi. No i w końcu dobiegłem do mety tak jak chciałem – „w jednym kawałku”, naprawdę zadowolony z tego biegu, niesiony jeszcze na ostatniej prostej dopingiem najpierw grupki Truchtaczy, a potem Mai.
Ponieważ Silesia zakończyła pewien etap (był to na pewno najważniejszy start wiosny), czas na wnioski. Pierwszy i najważniejszy jest taki, że maraton nie musi być taki straszny. Bo tegoroczną Silesię zakończyłem na pewno w najlepszym stanie ze wszystkich pięciu edycji (i, jakby nie było, z drugim w życiu wynikiem). Przekonałem się, że jeśli biegnie się w swoim tempie, bez niepotrzebnego szarpania, gdy nie ma już o co walczyć, to można maraton przebiec w miarę bezboleśnie, w dobrym nastroju, i nie umierać na mecie. Mam nieodparte wrażenie, że ten dość dobry styl ukończenia biegu to w dużej mierze zasługa długich wybiegań, które robiłem w okresie przygotowawczym (osiem „trzydziestek” od stycznia). Tak więc mam drugi wniosek – żeby tego się trzymać. A gdy dołożę do tego więcej dłuższych biegów w drugim zakresie (takich po 12 – 20 km), to pewnie w końcu te 4 h złamię. Ale chcę to zrobić, gdy będę na to naprawdę przygotowany, tak, żeby na mecie czuć się podobnie, jak dziś. Kiedy się to stanie? Nie mam pojęcia. Teraz, tak jak sobie przed Silesią w duchu obiecałem, zawieszam na czas nieokreślony wszelkie większe komercyjne starty. To znaczy takie biegi, na które trzeba się wcześniej zapisywać i płacić powyżej 20 zł. Ograniczę się na razie do takich imprez jak GP Mysłowic, Panewnicki Dzik, Bieg po torze motocrossowym itp. Na szczęście jest trochę tego typu zawodów w pobliżu. No i oczywiście będę biegał po okolicznych lasach. Ale to już nie dziś, ani nawet nie jutro. Teraz pora na piwko i „Snooker Legends Cup” w TV.


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Jacek Księżyk (2013-05-12,23:29): Krzyś, fajnie było patrzeć jak się męczysz... i dajesz sobie z tym świetnie radę. Zdecydowanie lepiej wyglądałeś na finisz niż na połówce i może właśnie o to chodzi : skończyć bieg z klasą! Brawo Krzyś!!!
DamianSz (2013-05-13,07:19): Najważniejsze to zachować radość biegania. Mnie ostatnio wymęczyły maratony, ale już myslę w którym pobiec na jesień a raczej w których ? ,-) ps. jak można lubić oglądać snooker ?
creas (2013-05-13,18:44): Jacek - no faktycznie, na półmetku miałem malutki kryzys. Ale potem mi przeszło, a przed metą Wasz doping dodał mi skrzydeł. Widać Was było (i słychać!) już z bardzo daleka :). Dzięki!
creas (2013-05-13,18:47): Damek - ja teraz to już tylko dla przyjmności biegam. Ale w jesieni... może się spotkamy na jakimś maratonie i powalczym o życiówki (każdy swoją, oczywiście). A snooker, wbrew pozorom, to bardzo emocjonujący i widowiskowy sport. To tenisa trochę się ostatnio przekonuję. Szczególnie kobiecego, ale to zależy, kto gra ;).







 Ostatnio zalogowani
pyrek
17:02
Gocliczek1989
16:59
gpnowak
16:51
Admin
16:49
malkon99
16:41
marczy
16:39
Wojciech
15:56
Ziuju
15:35
VaderSWDN
15:29
uro69
15:14
chris_cros
14:54
martinn1980
14:52
BOP55
14:39
Jurek z Jasła
14:34
Jaszczurek
13:55
kostekmar
13:30
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |